— Drugim aspektem — ciągnął Wydma — są klucze. Kasa nie była forsowana, więc je podrobili. Dostęp do kluczy miał przede wszystkim Urbaniak, ale miała je w ręku także Elmerówna i zapewne Stecki. Trzecim zaś, to dręczące mnie pytanie: jak to się stało, że ten zabity dał się tak podejść, że dosięgli go nożem? Czy byłoby to możliwe, gdyby nie znał mordercy?
— Wydaje się oczywiste, że musiał go znać... — zgodził się Gerson.
— Cieszę się, że to dostrzegasz... — Wydma nie starał się pozbawiać głosu tonu zgryźliwości.
— Sarkazm jako forma presji na podwładnego? — mruknął porucznik. — No, trudno. Co dalej?
— Przejrzyj protokół z przesłuchania Elmerówny. Może będzie tam odpowiedź na pytanie dotyczące kluczy. Jest to druga osoba po Urbaniaku, na którą pada cień.
Trzecią jest Stecki. Teraz rzucaj do boju swoich rycerzy, a sam ściągnij do komendy nocnych strażników, może coś wniosą do sprawy.
— Zrobi się... — Gerson podrapał się po nosie.
— Następnie to nie zamknięte okno... Czy stwierdzono na parapecie i podłodze jakieś ślady?
— Na parapecie zadrapania, być może od gwoździa buta i nieco żwiru. Natomiast podłogę sprzątaczka już zdążyła ładnie wytrzeć.
— Pokażesz mi to okno, a potem pójdę do Hermana. I jak mówiłem — pierwszy serwis jutro na dwunastą.
Za oknem widać było niski, długi budynek z białej cegły z szeregiem podłużnych okien pod dachem krytym papą. Na hakach wisiały drabiny, pomalowane na czerwony kolor, zrudziały już od kurzu i deszczów. Obok stały beczki na wodę i skrzynie z piaskiem.
Wydma otworzył okno i obejrzał blachę zewnętrznego parapetu. Widniała na nim półkolista rysa, ostra na początku, potem zanikająca. Przyglądał się jej uważnie, po czym przeniósł wzrok na drabiny i drogę z ubitego żużlu, rozdzielającą magazyny od biurowca.
— Żwir z parapetu zebraliśmy — wyjaśnił porucznik. — Na oko widać, że pochodzi z tej drogi.
— Drabinę odłożyli na miejsce, nie śpieszyło się im...
— Pozostawiona, mogła spowodować przedwczesny alarm. Klamkę okna wytarli również do czysta.
— Ale żwir z parapetu zapomnieli usunąć! A i okno pozostało nie zamknięte.
— Jak mogli je zamknąć, skoro wyszli tą samą drogą?
— Zapominasz o hallu. Ta droga była już wolna.
— Zacierali ślady, ale niezbyt dokładnie. Wygląda, że nie wszystko było przemyślane do końca.
— Albo przemyślane aż za dokładnie. Dobrze przyciśnij nocnych dozorców, może coś zauważyli, jeśli nie spali gdzieś po kątach.
Kiedy znaleźli się na dole, Wydma podszedł do drabin i obejrzał ich końce.
— Popatrz — zwrócił się do stojącego za nim porucznika — nie widać, by pozostały na nich ślady żużlu. Nie wygląda na to, by były używane.
— Zagłębienia zostały zbadane i zmierzone przez naszych ludzi. Rozstaw się zgadza. Żużel mógł osypać się po wyschnięciu.
— I to możliwe. No, chodźmy...
Po rozstaniu z porucznikiem major udał się do ambulatorium. Znalazł tam Hermana, leżącego na kozetce i nakrytego kocem. Chudą twarz o zapadniętych policzkach znaczyły liczne zmarszczki. Szablisty, opuszczony ku dołowi nos nadawał twarzy melancholijny wyraz, a oczy, które obrócił na wchodzącego, były niemal bezbarwne i pozbawione wyrazu. Na czole lśniły krople potu, który zlepiał w pasma kosmyki rzadkich, płowosiwych włosów, ledwie przykrywających czaszkę.
— Widzę, że już pan przychodzi do siebie — Wydma zbliżył się do kozetki. — Zatrucie musiało być ostre, więc teraz nie będę długo pana męczył. Proszę powiedzieć krótko, jak się to stało?
— Sam nie wiem... — Herman z trudnością wymawiał słowa. — Nocą dyżurowałem za szklanym przepierzeniem, gdzie za dnia siedzi informator. Wstałem, by nieco rozprostować nogi, potem udałem się do pokoju kasowego... Chciałem sprawdzić, czy kolega nieco nie przysnął... Ale czuwał, tośmy chwilę pogadali, a potem wróciłem do siebie. Kiedy wchodziłem za przepierzenie — wejście jest w pobliżu drzwi do tego korytarzyka, gdzie mnie znaleźli — ktoś z tyłu otoczył mi szyję ramieniem i coś mokrego opadło mi na twarz. Chciałem krzyknąć, by ostrzec tego drugiego, ale poczerniało mi w oczach i straciłem przytomność. Rano znaleziono mnie związanego jak barana i teraz wciąż mi się chce rzygać, z przeproszeniem pana komisarza...
— Czy światło w hallu było zapalone?
— Tylko lampa na stole, za przepierzeniem.
— Mieliście szczęście, że od razu straciliście przytomność. Waszego towarzysza zabili.
— Już o tym słyszałem. Widocznie zobaczył któregoś z nich i dlatego go sprzątnęli...
— A więc sądzi pan, że mógł znać napastników?
— To nie, ale tacy boją się pokazywać twarz, by potem w razie czego nie być rozpoznanym...
Po rozmowie ze strażnikiem Wydma obejrzał dokładnie hall wejściowy i korytarzyk, prowadzący do tylnego wyjścia, gdzie znajdowała się komórka. Potem wyszedł na podjazd i krytym pasażem, ciągnącym się aż do domku wartownika przy bramie wjazdowej, ruszył do swego samochodu. Czekało go jeszcze sporo roboty.
Pierwsze wiadomości, zgodnie z poleceniem, major otrzymał w momencie, kiedy właśnie zabierał się do południowej kawy.
— Proszę jeszcze jedną — polecił sekretarce na widok porucznika.
Gerson opadł na krzesło.
— Co zeznali strażnicy? Mów, bo nie miałem czasu przejrzeć protokołów...
— Zgodnie z ich opisem odbytych tras, stróżujący magazyny był w ciągu nocy na zapleczu biurowca pięć razy. Stwarza to ponad godzinne przerwy. W tych warunkach szajka miała dość czasu na sforsowanie okna. Zapewne jeden z nich został na zewnątrz, by przystawić i odstawić drabinę i obserwować strażnika.
— Musieli znać zwyczaje służby wartowniczej, a więc jeszcze jeden dowód na istnienie wtyczki. A ten przy bramie?
— Nikt w nocy koło jego posterunku nie przechodził.
— W jaki zatem sposób włamywacze dostali się do zakładów i opuścili ich teren, skoro z raportów wynika, że nie stwierdzono śladów forsowania ogrodzenia?
— Nawet ja tego nie wiem. Ale trzeba to będzie wyjaśnić.
— No, to wyjaśniaj. A teraz co z Urbaniakiem? Jest coś ciekawego?
— Chyba jest, ale niech to ocenią zdolniej si...
— Zamknij się, bo zabiorę ci kawę. A więc?
— Otóż facet jest znany wśród amatorów konnych wyścigów. Drugie jego zainteresowanie, to niewiasty. Nie wiemy jeszcze, jak mu się powodzi z obstawianiem koni, ale dziewczęta obstawia nie zawsze szczęśliwie. Zdarzyło się mianowicie, że odbił mu babkę pewien facet znany w swoich kołach pod pseudonimem „Jabłuszko” — taki przystojniak z wąsikami, ale w dorobku ma już trzy lata za włamanie.
Wydma cicho gwizdnął, ale nie przerywał
porucznikowi.
— No i jeszcze jeden szczególik — Gerson uśmiechnął się, lekko marszcząc piegowaty nos — ona jest znana jako Biała Anka, ale jej właściwe nazwisko brzmi Elmer.
Wydma odchylił się w fotelu i przez chwilę spoglądał bez słowa na uśmiechniętego porucznika, wiedząc dobrze, co ten uśmiech miał oznaczać. Po chwili przerwał milczenie.
— Cieszysz się draniu, żeś mnie zaskoczył, co? Ale skąd Biała Anka? Przecież nasza ma na imię Janina. Może to tylko zbieżność nazwisk?
— Zastanawiałem się nad tym. Ale — Janina to Janka, a potem — Anka.
— Hm... No, zobaczymy. Tą sprawą zajmę się sam. Jak ten Jabłuszko się nazywa i gdzie mieszka?
— Wiktor Jachma... — Gerson podał adres.
Kamienica była stara, a podwórze brudne i zagracone. Wydma odszukał tabliczkę z numerami mieszkań i wspiął się po odrapanych, drewnianych schodach na trzecie piętro, wąchając po drodze zapach mydlin i gotowanej kapusty.