Drzwi do poszczególnych mieszkań prowadziły z korytarza oświetlonego wychodzącymi na podwórze oknami. Major odszukał właściwy numer mieszkania i nacisnął guziczek przy drzwiach.
Donośny terkot dzwonka rozległ się tuż za drzwiami, ale mimo dłuższego oczekiwania nikt się nie zjawił. Wydma nacisnął więc guzik powtórnie, tym razem dłużej przytrzymując palec. Ale znów daremnie oczekiwał na otwarcie drzwi. Zaklął pod nosem, zastanawiając się jednocześnie, jaką porę wybrać, by zastać lokatora. Przed odejściem jednak nacisnął odruchowo klamkę.
Z pewnym zdziwieniem stwierdził, że drzwi ustąpiły, ukazując ciemną głębię przedpokoju. W smudze światła padającego z korytarza odnalazł taster, potem zamknął za sobą drzwi wejściowe i ruszył ku następnym, prowadzącym w głąb mieszkania.
Na dworze już zapadał zmrok, toteż w pokoju, w którym się znalazł, było ciemno. Leżące na podłodze ciało zobaczył więc dopiero po zapaleniu światła. Pokój umeblowany był banalnie. W rogu tapczan, przy nim nocny, trochę odrapany stolik, szafa na ubrania, bufet z oszklonymi szafkami, na nim radio, a pośrodku, obstawiony czterema krzesłami, okrągły stół.
I przy nim właśnie, twarzą do podłogi, leżał mężczyzna. Z rany na plecach wysączyło się już sporo krwi, która zakrzepła na podłodze w wielką, prawie czarną plamę.
Wydma schylił się, obrócił zwłoki i przyjrzał się zamordowanemu. Miał okrągłą twarz, dość pełne usta, a nad nimi cienki, czarny wąsik. Zatem, sądząc z opisu Gersona, był to właściciel mieszkania — Wiktor Jachma, czyli Jabłuszko.
Przywrócił zwłokom poprzednie położenie i uważnie rozejrzał się po pokoju. Nic nie wskazywało, że odbyła się tu jakakolwiek walka. Ale jedne z drzwiczek bufetu były uchylone, a szuflady nie podomykane dokładnie. W popielniczkach — tej na stole i drugiej przy tapczanie — żadnych niedopałków. Natomiast ramka do fotografii, stojąca przy nocnej lampce, była pusta. Ktoś usunął znajdujące się tam zdjęcie i musiał to robić w pośpiechu, bo udarty róg pozostał pod szkłem.
Wydma wygasił światło i udał się na poszukiwanie telefonu.
Notatki Anatola Sarny
Co za cholerna historia, jakie nieprawdopodobne zadanie mam do wykonania! A wszystko przez tę moją przeklętą miękkość charakteru, ustępliwość i głupie uleganie uczuciu przyjaźni. Niech diabli wezmą Karola i jego ciągłą gonitwę za dziwkami! Dlaczego ja mam płacić za to taką cenę?! Chociaż dlaczego — to wiem. Bo jestem skończonym osłem, który dał się naciągnąć na pożyczenie...
Ale zaraz. W ten sposób nie wyjaśnię, o co chodzi. A więc nieco spokoju i po kolei.
Teresa wyjechała na zagraniczne tournee we wtorek. Teresa jest wspaniałą dziewczyną, znaną piosenkarką i moją narzeczoną. Kochamy się bardzo, to prawda, ale to „bardzo” idzie w parze z zazdrością Teresy, sięgającą nieraz dość daleko. Zresztą i ja nie jestem lepszy.
Występy mają trwać dziesięć dni. Wyjeżdżając zostawiła mi klucze od swego mieszkania z prośbą, bym się nim opiekował. No i ładnie się z tego wywiązałem!
W czwartek wieczorem wpadł do mnie Karol. Nie chciał nawet wejść do pracowni, tak mu się śpieszyło i nie zwlekając, od razu w przedpokoju powiedział:
— Spieszę się bardzo, bo w samochodzie mam babkę... Poezja nie dziewczyna! Słuchaj Tol, daj mi klucze od mieszkania Teresy. Wiesz, że do siebie nie mogę jej wziąć.
Wiedziałem o tym istotnie, bo Karol zajmował pokój u swojej zamężnej siostry, która dość skutecznie ukrócała jego wybryki.
— Zwariowałeś?! — zaoponowałem czując jednak, że jak zwykle nie potrafię być do końca twardym. — Chcesz zamienić mieszkanie Teresy w burdel? Wykluczone!
— Tol, nie wygłupiaj się! Przecież się o tym nie dowie, a przez te twoje bezsensowne skrupuły mogę stracić taką okazją. Żebyś ją widział! Sam seks! No, stary, chyba mi tego nie zrobisz?
— Narozrabiacie, a potem to ja będę miał kłopoty ze sprzątaniem! — W tym, co powiedziałem, tkwił już zarodek kapitulacji, co Karol naturalnie wyczuł.
— Za dwie godziny klucze masz z powrotem i ani śladu naszej obecności.
— Nie, nie mogę... — próbowałem jeszcze opierać się. — Nie chcę robić nic takiego, o czym Teresa nie miałaby wiedzieć...
— Mójże ty święty! To jej powiedz! Albo ja to zrobię, oczywiście nic nie mówiąc o tej brunetce z Bristolu. O to możesz być spokojny...
To był drański chwyt. Ale nie tylko to zadecydowało, że Karol dostał wreszcie te klucze. Po prostu nie umiałem mu odmówić tym bardziej, że uzyskałem obietnicę otrzymania starego samowaru, zdobytego przez Karola w jakiś tylko jemu znany sposób, samowaru, który od dawna chciałem od niego wycyganić.
Wizyta Karola miała miejsce o ósmej wieczorem. Do jedenastej oczekiwałem na zwrot kluczy, po czym nie przeczuwając, co mnie czeka, poszedłem spać, przekonany, że Karol zjawi się rano.
Istotnie wpadł około dziesiątej, oddał mi klucze, poklepał po ramieniu, zapiał z zachwytu nad wrażeniami nocy i zapewniwszy mnie, że mieszkanie zostawił w porządku, odjechał do redakcji. Miałem do wykończenia projekt koperty na płytę, więc siedziałem nad tym do popołudnia. Dopiero po spóźnionym obiedzie pojechałem do mieszkania Teresy, by sprawdzić zapewnienia Karola.
Złożona pościel leżała na tapczanie, co mi przypomniało, że mam iść do pralni. Na stoliku znalazłem kartkę papieru z nabazgranymi słowami: „Dzień dobry —
Anka”. Kartkę tę natychmiast spaliłem, by broń Boże nie został najmniejszy ślad obecności jakiejś kobiety w mieszkaniu. Poza tym wszystko znajdowało się na swoich miejscach, zasłony na oknach zaciągnięte, w kuchni porządek. Uspokojony skierowałem się do wyjścia i dopiero w przedpokoju zorientowałem się, że czegoś tu brakuje.
Pamiętałem doskonale, że wisiał tam płaszcz Teresy, biały, w wyraźną, dużą brązową kratę i czerwona, skórzana torba. Wiedziałem o tym z całą pewnością, bo płaszcz miałem oddać do pralni razem z bielizną pościelową.
Wieszak był pusty. Już wystraszony na dobre przeszukałem dokładnie mieszkanie. Płaszcza nigdzie nie było.
A więc został skradziony. Zgnębiony i z chaosem myśli w głowie opadłem na fotel, oddając się ponurym rozmyślaniom.
Nie chodziło mi o to, ile kosztowały zaginione rzeczy. Ale torba była kupiona za granicą i takiej samej nigdzie bym tu nie dostał, a płaszcz był robiony rok temu — skąd wziąć taki sam materiał, kto i kiedy go uszyje bez wymiarów i przymiarki?
Jeśli jednak nie odzyskam tych przedmiotów — tych samych lub takich samych — Teresa dowie się o kradzieży, a to podsunie jej jedyne zresztą w tych warunkach wytłumaczenie — obecność jakiejś dziewczyny i to takiej, która wychodząc z mieszkania zabiera z niego nie swoje przedmioty. A jeśli była, to oczywiście ze mną. Widmo oburzenia, gniewu, łez w oczach Teresy, no i na pewno zerwania, stanęło mi przed oczami tak realnie, jak gdyby już się to działo...
Za wszelką więc cenę należy odzyskać ten płaszcz i torbę — to jest jedyne wyjście, jakie mi pozostało! Tylko w ten sposób mogę wybrnąć z sytuacji, w którą tak głupio wpadłem przez Karola!
Odzyskać — ale jak? Milicja? Na myśl o tym ścierpła mi skóra. Milicja, to w pierwszym rzędzie przesłuchanie poszkodowanej, celem stwierdzenia, co zostało skradzione, jak wyglądały przedmioty i inne tego rodzaju formalności, a więc wyjawienie faktu, który muszę koniecznie zataić, jeśli chcę uniknąć zerwania z Teresą. Już lepiej przyznać się samemu. Ale to byłoby osłabienie mojej pozycji w naszym stadle — pozycji, która i bez tego jest słabsza, niż bym tego pragnął.
Muszę więc działać sam. Pójść do tej dziewczyny i odebrać skradzione rzeczy. Będzie się oczywiście
zapierać, ale chyba dam sobie z nią radę. Może grożąc milicją, może propozycją wykupu — to będzie zależało od sytuacji.