Nadeszła kolej na mnie. Jabłuszko pozostał teraz tylko z dziewczyną. A jeśli nawet jest sam, to i tak dowiem się od niego, kiedy i jak ją znajdę. Ogarnięty tylko tą jedną myślą, wysiadłem z auta i szybko przeszedłem jezdnię. Postanowiłem działać w sposób zdecydowany, a nawet bezwzględny, bo nie mogłem dopuścić, by ten koniec sznurka wymknął mi się z rąk. Tak jak nie mogłem zawiadomić milicji o podsłuchanej rozmowie, gdyż sprawa kradzieży doszłaby wówczas do wiadomości Teresy.
Jego ludzie pojechali, by wypełnić polecenie — o tym wiedział. Nie wiedział natomiast o tym, że Anatol Sarna ruszył za nimi. Tak czy inaczej stary człowiek został sam ze swoimi myślami. A były to myśli chytre, przebiegłe, pełzały krętymi ścieżkami drobiazgowych rozważań, zimnych kalkulacji, trzeźwych wniosków, myśli, które nauczył się snuć w tym okresie życia, który spędził samotnie za okratowanym oknem. Ten kawałek czasu udało mu się potem zataić i zastąpić wersją inną, nadającą się do umieszczenia w pisanych życiorysach.
W miarę mijających minut myśli te, ze spekulacyjnych rozgałęzień, zaczęły zespalać się w szlak nowego planu działania.
Siedział zatopiony w tych rozważaniach, wpatrując się nieruchomym spojrzeniem w czerwień buzującego piecyka. Po dłuższej chwili sięgnął po butelkę z piwem i napełnił szklankę. Wypił wolno, otarł usta wierzchem dłoni i sięgnął po papierosy.
Palił, nadal rozważając sytuację. Kiedy papieros się skończył, rzucił niedopałek pod piecyk, wstał ciężko z krzesła i ruszył ku drzwiom.
Znalazł się w małej, ciemnej sionce. Wyciągnął więc z kieszeni elektryczną latarkę i w jej świetle, wśród stojących w kącie narzędzi, odszukał łopatę.
Wyszedł z nią na dwór. Nie było go około dwóch godzin, a wrócił, kiedy w nocnej ciemności rozległ się szum samochodowego silnika. Ubranie miał powalane piaskiem, więc otrzepał je starannie, a następnie wytarł ręce w brudny ręcznik, wiszący za szafą. Wszystko to robił bez pośpiechu, jak człowiek, który ma dobrze obliczony rozkład czynności.
W tej chwili na dworze rozległy się kroki i do pokoju weszli obaj wysłannicy.
— No, i...? — rzucił spoglądając na nich z uwagą.
— Nie było jej — odpowiedział z gniewną twarzą jeden z przybyłych. — Skamlał, że powinna być, że chyba tylko wyszła coś zjeść... No więc daliśmy mu godzinę czasu.
— No, i...? — powtórzył stary człowiek.
— I po godzinie też nie przyszła. Jeśli nie łgał, a coś mi się widzi, że chyba nie, to ta dziewczyna tak go wyślizgała, jak on nas!
— Opisz dokładnie, jak wygląda.
— Jasna blondynka. Wysoka, zgrabna laleczka... Mały nos, wielkie oczy... No, co by tu jeszcze powiedzieć? W ogóle, to taka dla zagranicznych gości. Miał z nią kłopoty, bo chłopy paliły się do niej.
— Włóczyli się po lokalach?
— A pewnie! Jak był przy forsie, to i do Bristolu, i do Grandu chodzili... Nie wstyd było z nią się pokazać.
— Mieszkała z nim?
— Nie, nie chciała się zgodzić, choć ją namawiał. Ale gdzie mieszkała, tego nie wiem.
— Nazywała się — Elmer? Czy tak?
— Chyba tak, ale znaliśmy j ą tylko z imienia.
Stary człowiek milczał przez pewien czas, przyglądając się im bez słowa, aż zaczęli mieszać się pod tym spojrzeniem, wreszcie odezwał się:
— Jak myślicie — trudno będzie j ą znaleźć?
— Chyba nie — przerwanie milczenia sprawiło obu wyraźną ulgę — najlepiej w knajpach... Zawsze gdzieś się ją spotka...
— Bzdura — stwierdził spokojnie stary — jeśli gwizdnęła tę forsę, nie pokaże się nigdzie! Ale to już moja sprawa. A co z tamtym? Obyło się bez hałasu?
Obaj uśmiechnęli się.
— A jak, szefie! Nawet nie pisnął!
— W których lokalach ostatnio bywaliście razem?
Spojrzeli po sobie ze zdziwieniem.
— W paru się było... Zapiecek... Kurza Stopka...
Stary człowiek znów zamilkł. Chwilę stał z pochyloną
głową, wreszcie uniósł ją raptownie. Sięgnął w zanadrze i ujrzeli w jego ręku pistolet.
W oczach obu pojawił się błysk zdumienia, ale było to już ostatnie przeżyte wrażenie. Rozległy się dwa szybkie strzały, wypełniając hukiem wnętrze baraku. Kule rzuciły ich pod ścianę, gdzie upadli jeden na drugiego.
Stary człowiek przesunął spojrzeniem po ich
nieruchomych ciałach, po czym siadł przy stole. Nie zwracając uwagi na leżące zwłoki, rozebrał pistolet i zajął się czyszczeniem lufy.
Było już blisko świtu, kiedy odstawił taczkę na miejsce i z walizeczką w ręku ruszył ku furcie.
Po przeczytaniu ostatniego raportu i ostatniego protokołu major Wydma odsunął teczkę od siebie, przechylił się na oparcie fotela i dłuższą chwilę obserwował przez okno dwa wróble, skaczące po gałęziach pobliskiego drzewa. Było to jednak zaciekawienie pozorne, bo zapytany nie potrafiłby zapewne powiedzieć, co oglądał. Wreszcie odwrócił głowę i ujął za słuchawkę. Po chwili pojawił się wezwany porucznik Gerson.
— Siadaj — major skinął głową w kierunku krzesła, stojącego po drugiej stronie biurka. — Chcę pogadać, by nieco uporządkować w głowie ten cały gips... — Trącił końcami palców teczkę z raportami.
Kiedy porucznik bez słowa zajął miejsce, ciągnął dalej:
— A więc mamy włamanie. Stwierdzamy, że jeden z podejrzanych o współudział — słusznie czy nie, zostawmy to na boku — był kochankiem dziewczyny, która z kolei związała się z człowiekiem mającym za sobą odsiadkę za włamanie. Czy stąd kontakt? Najpierw spór o dziewczynę, potem wóda i dogadanie się?
— Jachma jest za młody na kierowanie taką imprezą. To organizował doświadczony fachman. Skoro więc rozważamy już sprawę w takim wariancie, widziałbym to nieco inaczej. Jachma został zwerbowany do szajki z poleceniem, by przez swoją dziewczynę postarał się nawiązać kontakt z Urbaniakiem.
— Ta poprawka trafia mi do przekonania — zgodził się Wydma. — Dowodziłaby jednak, że ów fachman dobrze znał stosunki w zakładach, skoro wiedział, z czyjego łóżka Elmerówna przeszła do Jachmy. A skoro wiedział, dlaczego nie zrobił wtyczki z dziewczyny? To byłoby prostsze i mniej ryzykowne.
Porucznik popatrzył spod oka na zwierzchnika.
— Szef jeszcze nie zna ostatnich nowin z kroniki towarzyskiej. Przed chwilą właśnie otrzymałem kolejny raport od Dawidka. Miałem go właśnie przetelefonować. Elmerówny są dwie: Janina i Anna. Starsza, Janina, pracuje w Zakładach i jak dotąd nic jej zarzucić nie można. Co robi młodsza, nie wiem, ale to podobno babka warta grzechu, a zatem na pewno i pieniędzy...
— Znów zaskoczenie? Musicie wyzbyć się tych ciągot do efekciarstwa! — Wydma nie maskował uśmiechu. — Postaram się zresztą wam w tym pomóc!
— Wolę nie mieć długów wdzięczności...
— Ta wiadomość zmienia sytuację — Wydma wrócił do tematu. — Zatem nasza Elmerówna schodzi na drugi plan, ale tym bardziej pozostaje Urbaniak. A więc jak najszybciej trzeba ściągnąć tę drugą Elmerównę i mocno przycisnąć Urbaniaka.
— Już się jej szuka. Jest zameldowana na Ochocie. Byłem tam osobiście. Od wczoraj nie zjawiła się w domu.
— Mieszka z siostrą?
— Nie, u ciotki.
Wydma zastanawiał się przez chwilę.
— Obawiam się, że tak prędko jej nie znajdziecie. Wiecie już, z kim najczęściej przestawał Jachma? Najłatwiej będzie to stwierdzić w lokalach, w których bywał.
— Meldunków jeszcze nie mam, ale pracujemy nad tym.
— Wróćmy do sprawy morderstwa. Zostało
popełnione około pierwszej w nocy. Przed śmiercią denat był zapewne torturowany, bo inaczej nie można sobie wytłumaczyć tej oparzelizny pod brodą. Ale gdzie to miało miejsce? W mieszkaniu śladów ognia nie wykryto, a
zresztą tam jest centralne ogrzewanie.