Выбрать главу

Servaz zauważył budynek mieszkalny na brzegu jeziora, przyklejony do skały w pobliżu niedużej tamy.

– Górny zbiornik – wyjaśniła Ziegler. – I chatka robotników. Dostają się tam kolejką, która łączy domek z podziemną nastawnią. Tam śpią, jedzą i odpoczywają po skończonej dniówce. Spędzają tu pięć dni, na weekend wracają do doliny, a potem znów wjeżdżają na górę, i tak przez trzy tygodnie. Mają tu wszelkie nowoczesne udogodnienia, łącznie z telewizją satelitarną, ale to i tak wyczerpująca praca.

– Dlaczego nie dostają się na miejsce tak jak my teraz, zamiast za każdym razem zatrzymywać podziemną rzekę?

– Elektrownia nie ma helikoptera. Z lądowiska, tego na górze i tego na dole, korzysta tylko w krytycznych sytuacjach ekipa ratunkowa. I tylko przy dobrej pogodzie.

Helikopter łagodnie obniżył lot i znalazł się nad płaską powierzchnią, przygotowaną pośród rozrzuconych pól firnowych i moren. Otoczyła ich chmura pyłu. Servaz wypatrzył na śniegu dużą literę H.

– Mamy szczęście – rozległ się w słuchawkach jej głos. – Pięć godzin temu, kiedy robotnicy znaleźli ciało, nie dało się tu dolecieć: była fatalna pogoda.

Płozy maszyny dotknęły podłoża. Servaz poczuł, że wraca do życia. Wreszcie twardy grunt, choćby na ponad dwóch tysiącach metrów wysokości. Ale przed nimi była jeszcze droga powrotna i na tę myśl znowu poczuł ściskanie w dołku.

– O ile dobrze zrozumiałem, przy złej pogodzie, po napełnieniu korytarza wodą, robotnicy są tutaj uwięzieni. Co robią w razie wypadku?

Kapitan Ziegler zrobiła wymowną minę.

– Muszą znowu opróżnić korytarz i wrócić windą do kolejki. Dojazd do rozdzielni zajmuje co najmniej dwie godziny, raczej trzy.

Servaza zaciekawiło, jakie dodatki dostają ci goście za tak ryzykowną pracę.

– Do kogo należy elektrownia?

– Do grupy Lombarda.

Grupa Lombarda. Śledztwo dopiero się zaczęło, a już drugi raz pojawiła się na ekranie ich radaru. Servaz wyobraził sobie mgławicę spółek, filii, holdingów we Francji, a prawdopodobnie także za granicą, ośmiornicę o sięgających wszędzie mackach, w której ciele zamiast krwi krążyły pieniądze, miliardami płynące z jego najodleglejszych krańców do serca. Servaz nie był ekspertem od biznesu, ale jak wszyscy w tych czasach mniej więcej wiedział, co to jest przedsiębiorstwo międzynarodowe. Czy ta stara elektrownia była naprawdę opłacalna dla takiego potentata jak Lombard?

Łopaty zatrzymały się i świst turbiny umilkł.

Cisza.

Ziegler zdjęła kask, otworzyła drzwi i stanęła na śniegu. Servaz zrobił to samo. Powoli ruszyli w stronę zamarzniętego jeziora.

– Jesteśmy na dwóch tysiącach metrów – oświadczyła kobieta. – To czuć, prawda?

Servaz głęboko odetchnął upojnym, mroźnym, krystalicznie czystym powietrzem. Lekko kręciło mu się w głowie – z powodu lotu helikopterem, a może wysokości. Uczucie to jednak było raczej radosne niż niepokojące i Servaz skojarzył je z efektem upojenia głębokością. Zastanawiał się, czy istnieje coś takiego jak upojenie wysokością. Był poruszony pięknem i dzikością krajobrazu. Kamienna samotnia, świetliste, białe pustkowie. Servaz wyobrażał sobie, co muszą czuć robotnicy, gdy każdego ranka przed zstąpieniem w ciemności wstają i otwierają wychodzące na jezioro okna. Ale może myślą tylko o jednym: o dniu, który czeka ich tam na dole, w głębi góry, o ogłuszającym hałasie, sztucznym świetle i wlokących się, trudnych godzinach.

– Idzie pan? Sztolnie zostały wykute w 1929, nastawnię zbudowano rok później – wyjaśniła, kierując się w stronę domu.

Budynek miał wysunięty daszek, wsparty na czterech grubych słupach z surowego kamienia. Na powstały w ten sposób ganek wychodziły wszystkie okna poza jednym, które było z boku. Na jednym z filarów Servaz zauważył uchwyt do przymocowania anteny satelitarnej.

– Sprawdziliście korytarze?

– Oczywiście. Nasi ludzie jeszcze są wewnątrz. Ale nie sądzę, żebyśmy tu cokolwiek znaleźli. On albo oni nie schodzili aż tutaj. Wpakowali konia do kolejki, powiesili go na górze i zjechali z powrotem.

Pociągnęła drewniane drzwi. Wszystkie światła wewnątrz były zapalone. Wszędzie byli ludzie: w dwuosobowych sypialniach, w salonie z telewizorem, dwiema sofami i kredensem, w obszernej kuchni ze stołem jadalnym. Ziegler pociągnęła Servaza na tył domu, tam gdzie łączył się on ze skałą. Znajdowało się tam pomieszczenie służące jednocześnie za śluzę i szatnię, z metalowymi szafkami i przymocowanymi do ściany wieszakami. W głębi pomieszczenia Servaz dostrzegł żółtą kratę kolejki, a za nim czarną dziurę wykutą w mrocznych wnętrznościach góry.

Skinieniem pokazała mu, żeby wsiadł, zamknęła kratę i nacisnęła guzik. Silnik natychmiast zaskoczył i wagonik zadrżał. Trzęsąc się delikatnie, zaczął wolno zjeżdżać po błyszczących szynach nachylonych pod kątem czterdziestu pięciu stopni. Przez kraty widać było rytmiczne miganie lamp umieszczonych na czarnej ścianie. Korytarz wychodził na dużą salę wyciętą w żywej skale, jasno oświetloną rzędami jarzeniówek: warsztat pełen obrabiarek, rur i kabli. Wszędzie kręcili się technicy, ubrani w takie same białe kombinezony, jakie nosili ci, których widział na dole.

– Chciałbym od razu przesłuchać tych robotników, choćbyśmy mieli tam spędzić noc. Proszę ich nie wypuszczać do domu. Czy ci sami robotnicy pracują tu każdej zimy?

– Co pan ma na myśli?

– Na razie nic. Śledztwo w tym stadium jest jak skrzyżowanie w lesie: wszystkie ścieżki są do siebie podobne, ale tylko jedna jest właściwa. Te pobyty w górach, w zamknięciu, daleko od świata muszą tworzyć więzi, ale także napięcia. Trzeba być mocnym.

– Byli robotnicy, którzy mają pretensje do Lombarda? Po co w takim razie cała ta inscenizacja? Gdy ktoś chce się zemścić na swoim pracodawcy, pojawia się z bronią w miejscu pracy i strzela do szefa albo do swoich kolegów, a następnie sam pakuje sobie kulkę w łeb. Nie zawraca sobie głowy wieszaniem konia na słupie kolejki linowej.

Servaz wiedział, że ma rację.

– Zbierzmy informacje o psychiatrycznej przeszłości wszystkich, którzy pracują lub pracowali w elektrowni w ostatnich latach. Szczególnie o tych, którzy byli w grupach przyjeżdżających tutaj.

– W porządku! – zawołała, żeby przekrzyczeć hałas. – A co ze strażnikami?

– Najpierw robotnicy, potem strażnicy. Jeśli będzie trzeba, posiedzimy tam całą noc.

– Z powodu konia!

– Z powodu konia – potwierdził.

– Mamy szczęście! Normalnie panuje tu piekielny hałas. Ale zamknęli zasuwy i woda nie leci już do komory wlotowej.

Servaz zauważył, że i tak jest dość głośno.

– Jak to działa?! – zapytał, podnosząc głos.

– Nie znam się na tym! Zapora górnego zbiornika napełnia się podczas roztopów. Woda płynie podziemnymi sztolniami do rurociągu ciśnieniowego: to te ogromne rury, które widać na zewnątrz. Prowadzą wodę do generatorów elektrowni w dolnej części doliny. Siła spadającej wody wprawia w ruch turbiny. Ale tutaj też są turbiny. Mówią, że woda płynie przez turbinę kaskadowo, czy jakoś tak. Turbiny zamieniają siłę napędową wody w energię mechaniczną, a następnie alternatory zmieniają energię mechaniczną w elektryczną, która jest odprowadzana przewodami wysokiego napięcia. Elektrownia produkuje pięćdziesiąt cztery miliony kilowatogodzin rocznie, tyle, ile zużywa trzydziestotysięczne miasto.