Espérandieu westchnął. Przynajmniej jeśli tym razem straci ich z oczu, będzie wiedział, gdzie ich znaleźć. Nie musiał manewrować tak ryzykownie jak poprzednio. Wyminął szereg aut i rzucił się w pościg. Kierowca skutera wykonywał takie same akrobacje jak zwykle. W jego iPhonie The Gutter Twins śpiewali: „Ojcze, nie mogę uwierzyć, że odchodzisz”. Na następnych światłach Espérandieu zwolnił i zahamował. Samochód przed nim stał, skuter znajdował się cztery auta dalej. Espérandieu wiedział już, że pojadą prosto przez skrzyżowanie. Rozluźnił się.
Chrypiący głos w jego słuchawkach oświadczał: My mother, she don’t know me /And my father, he can’t own me, kiedy nagle, gdy zapaliło się zielone światło, skuter z rykiem skręcił w prawo. Espérandieu drgnął. Cholera, co oni robią? To nie była droga do domu. Korek, który zrobił się przed nim na światłach, przesuwał się w irytująco wolnym tempie. Espérandieu zaczął się denerwować. Światło zmieniło się na pomarańczowe, potem na czerwone. Przejechał. W ostatniej chwili zdążył zauważyć, że na następnym skrzyżowaniu, dwieście metrów dalej, skuter skręca w lewo. Dokąd oni jadą? Przejechał na pomarańczowym i na poważnie zajął się zmniejszaniem dzielącej ich odległości.
Jadą w stronę centrum.
Był już praktycznie tuż za nimi. Panował tu znacznie większy ruch, padał deszcz i światła samochodów odbijały się od mokrego asfaltu. W tych warunkach jazda w ślad za zygzakującym kształtem nie była już tak prosta. Migiem chwycił iPhone’a i włączył aplikację „info traffic”, a następnie obejrzał w przybliżeniu następny korek, odsuwając palec wskazujący od kciuka na dotykowym ekranie. Szesnaście minut później skuter wysadził pasażerkę na rue d’Alsace-Lorraine i natychmiast odjechał. Espérandieu zaparkował w niedozwolonym miejscu, zaciągnął zasłonę przeciwsłoneczną z napisem POLICJA i wysiadł. Instynkt podpowiadał mu, że tym razem coś się dzieje. Przypomniał sobie, że zostawił aparat na miejscu pasażera, zaklął, wrócił po niego i puścił się biegiem, by dogonić swój cel.
No panic. Margot Servaz spokojnie szła przed nim w tłumie ludzi. Biegnąc truchtem, włączył aparat i sprawdził, czy działa.
Okrążyła plac Esquirol. Oświetlone witryny i girlandy ożywiały ciemne drzewa i stare fasady. Na kilka dni przed Bożym Narodzeniem kłębiły się tu tłumy. Bardzo mu to odpowiadało: nie groziło mu, że zostanie zauważony. Nagle zobaczył, że dziewczyna staje w miejscu, rozgląda się dookoła, a następnie wchodzi do restauracji Père Léon. Espérandieu poczuł, że w jego głowie zapalają się wszystkie lampki alarmowe. To nie jest zachowanie osoby, która nie ma nic do ukrycia. Przyśpieszył kroku i znalazł się na wysokości knajpy, w której zniknęła. Miał dylemat: spotkał Margot jakieś sześć razy. Jak by zareagowała, gdyby zauważyła, że wchodzi za nią?
Zajrzał przez okno dokładnie w chwili, kiedy siadała na krześle, złożywszy wcześniej pocałunek na ustach kogoś, kto siedział po drugiej stronie stolika. Wyglądała na szczęśliwą. Espérandieu widział, jak śmieje się radośnie z tego, co mówi ten ktoś naprzeciwko.
Po czym przeniósł wzrok na jej rozmówcę. O cholera!
W zimny grudniowy wieczór Servaz patrzył w niebo usiane gwiazdami ponad szczytami gór i na światła młyna odbijające się w wodzie – zapowiedź przyjemnego ciepła, które panowało wewnątrz. Ostry wiatr smagał mu policzki, deszcz znowu przechodził w śnieg. Gospodarz otworzył drzwi. Policjant zobaczył, jak jego twarz tężeje.
– Mój Boże! Co ci się stało?
Ponieważ Servaz widział się w szpitalnym lustrze, wiedział, że wygląda przerażająco. Powiększone źrenice, przekrwione oczy, których nie powstydziłby się Christopher Lee w Draculi, szyja sina aż po uszy, brzegi nozdrzy i warg podrażnione przez pocieranie foliowej torby i straszna fioletowa pręga w miejscu, w którym sznur wpił się w gardło. Z oczu leciały mu łzy z powodu zimna lub napięcia nerwowego.
– Spóźniłem się – powiedział ochrypłym głosem. – Wejdę, jeśli pozwolisz. Zimny wieczór dzisiaj.
Ciągle jeszcze drżał na całym ciele. Gdy znalazł się w środku, Saint-Cyr przyjrzał mu się z niepokojem.
– Chryste! Chodź tutaj, rozgrzejesz się. – Stary sędzia zszedł po stopniach do dużego salonu.
Tak jak poprzednio, stół był nakryty. W kominku strzelały jasne płomienie. Saint-Cyr odsunął krzesło, by Martin mógł usiąść, i nalał mu wina.
– Pij. I nie śpiesz się. Jesteś pewien, że wszystko w porządku?
Servaz twierdząco skinął głową. Wino miało głęboko czerwoną, niemal czarną suknię. Mocne, ale wyśmienite. Przynajmniej dla Servaza, który nie był wielkim znawcą.
– Somontano – wyjaśnił Saint-Cyr. – Jeżdżę po nie na drugą stronę Pirenejów, do Górnej Aragonii. No więc co się stało?
Servaz opowiedział. Wciąż wracał myślami do ośrodka i za każdym razem przeżywał długotrwały wyrzut adrenaliny, przenikający stopniowo całe ciało. Kto próbował go udusić? Odtwarzał w głowie film z tego dnia. Gaspard Ferrand? Élisabeth Ferney? Xavier? Ale Xavier przyszedł mu z pomocą. Chyba że psychiatra w ostatniej chwili zrezygnował z zamordowania gliniarza... W jednej chwili Servaz był okrutnie torturowany, a w następnej Xavier stał u jego boku. Jeśli to ta sama osoba? Ale nie, przecież słyszeli, jak volvo odjeżdża! Następnie podsumował wydarzenia tego i poprzedniego dnia: pośpieszną ucieczkę Chaperona, jego pusty dom, odkrycie peleryny i sygnetu, pudełko po nabojach na biurku...
– Zbliżasz się do prawdy – spuentował Saint-Cyr z zatroskaną miną. – Jesteś tuż-tuż. Ale to – wskazał na szyję Servaza – to, co ci zrobił... świadczy o niesłychanej brutalności. On nie cofnie się już przed niczym. Jeśli trzeba, gotów jest zabijać policjantów.
– On albo oni.
Saint-Cyr rzucił mu przenikliwe spojrzenie.
– Niepokojąca jest sprawa Chaperona.
– Nie masz pomysłu, gdzie mógł się schować?
Sędzia zastanawiał się dłuższą chwilę.
– Nie. Ale Chaperon ma bzika na punkcie gór i alpinizmu. Zna wszystkie ścieżki, wszystkie szałasy, zarówno po stronie francuskiej, jak i hiszpańskiej. Powinieneś się zwrócić do żandarmerii górskiej.
Oczywiście. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślał?
– Przygotowałem coś lekkiego – powiedział Saint-Cyr. – Tak jak chciałeś. Pstrąg w sosie migdałowym. Hiszpański przepis. Na pewno mnie pochwalisz.
Poszedł do kuchni i wrócił z parującymi talerzami. Servaz wypił jeszcze łyk wina i rzucił się na pstrąga. Z jego talerza unosił się smakowity zapach. Sos był lekki, ale cudownie aromatyczny, smakował migdałami, czosnkiem, cytryną i pietruszką.
– A zatem sądzisz, że ktoś mści się za nastolatków?
Servaz przytaknął, krzywiąc się. Za każdym kęsem bolało go gardło. Po chwili nie czuł już głodu. Odsunął talerz.
– Przepraszam, nie mogę.
– Oczywiście, zrobię ci kawę.
Nagle Servazowi przypomniało się serce wycięte w korze. Z pięcioma imionami w środku. Należącymi do pięciorga spośród siódemki samobójców.
– Czyli pogłoski były uzasadnione – powiedział Saint-Cyr, wróciwszy z filiżanką. – Niewiarygodne, że nie trafiliśmy na ten dziennik. I że nie zdołaliśmy znaleźć najmniejszej poszlaki, która by potwierdzała tę hipotezę.