– Cholera! Niewiarygodne!
Pobiegli do samochodu. Tylne koła trochę buksowały, gdy weszli w zakręt u stóp zbocza przed blokiem. Zdążyli zauważyć, że motocykl skręca w prawo na górze ulicy, która prowadziła do centrum miasteczka. Kiedy dojechali do skrzyżowania, zmieniły się światła. Przejechali na czerwonym. O tej porze i przy takiej pogodzie nie mogli się na nikogo natknąć. Znaleźli się na zasypanej śniegiem długiej alei. W oddali widzieli Ziegler. Jechała bardzo powoli. Ułatwiało im to zadanie, ale też zwiększało ryzyko, że zostaną zauważeni, jako że oprócz nich w długiej, białej alei było pusto.
– Namierzy nas, jeśli tak dalej pójdzie – powiedział Espérandieu, zwalniając.
Opuściwszy miasteczko, przez jakieś dziesięć minut jechali na zwolnionych obrotach, mijając dwie opuszczone wioski i ośnieżone łąki. Po obu stronach drogi wznosiły się góry. Espérandieu pozwolił, by Irène się oddaliła, tak że widzieli już jedynie tylne światło jej maszyny, świecące wśród płatków śniegu równie słabo jak żarzący się koniec papierosa.
– Dokąd ona jedzie?
W głosie Vincenta słychać było zaskoczenie. Servaz czuł to samo. Nie odpowiedział.
– Sądzisz, że znalazła Chaperona?
Na tę myśl Servaz zesztywniał. Poczuł, że rośnie mu ciśnienie. Był pełen obaw, wyobrażając sobie, co może się zdarzyć. Wszystko potwierdzało jego przypuszczenia. Okłamała go. Nie położyła się, ale w środku nocy wyszła z domu, nikogo o tym nie informując. Raz po raz wracał do wszystkich etapów śledztwa, do każdego szczegółu, który wskazywał na nią.
– Skręciła w prawo.
Servaz wytężył wzrok, patrząc przed siebie. Irène zjechała z drogi na oświetlony parking przed niskim, prostokątnym budynkiem przypominającym niezliczone magazyny handlowe, które stoją przy głównych drogach. Poprzez płatki śniegu zobaczyli migający w ciemności neon. Świetlny obraz przedstawiał profil kobiety ubranej w melonik, z papierosem w ustach. Dym z papierosa układał się w słowa PINK BANANA. Espérandieu jeszcze bardziej zwolnił. Zobaczyli, jak Ziegler zatrzymuje motocykl i zsiada.
– A to co? – zapytał Servaz. – Nocna dyskoteka?
– Klub hokeistek.
– Co?
– Dyskoteka dla lesbijek.
Wlekli się na jedynce, kiedy Irène przywitała się z bramkarzem ubranym w grubą kurtkę z futrzanym kołnierzem narzuconą na smoking. Przeszła między dwiema sztucznymi palmami i zniknęła w środku. Espérandieu podjechał cicho pod wejście do dyskoteki. Kawałek dalej widać było inne budynki w kształcie równoległościanów. Wyglądały jak wielkie pudełka po butach. Przestrzeń handlowa. Wykręcił, włączył wsteczny bieg i zaparkował samochód w plamie cienia, z dala od latarń i neonów, tyłem do drzwi lokalu.
– Chciałeś wiedzieć więcej o jej życiu prywatnym, no to masz – powiedział.
– Co ona tam robi?
– A jak sądzisz?
– Chodzi mi o to, że przecież ściga Chaperona i wie, że musi się śpieszyć, a traci czas na przyjeżdżanie tutaj? O pierwszej w nocy?
– Chyba że ma spotkanie z kimś, kto może jej udzielić informacji.
– W dyskotece dla lesbijek?
Espérandieu wzruszył ramionami. Servaz spojrzał na zegar na desce rozdzielczej.
– Zawieź mnie tam.
– Dokąd?
– Do niej.
Poszperał w kieszeni i wyjął pęczek wytrychów. Espérandieu zmarszczył brwi.
– Hola, hola! To nie jest dobry pomysł. Ona może w każdej chwili wyjść.
– Zostawisz mnie tam, wrócisz tutaj i sprawdzisz, czy jeszcze jest w środku. Nie wejdę, dopóki nie będę miał od ciebie zielonego światła. Masz naładowaną komórkę?
Servaz wyjął swój telefon. Tym razem działał. Espérandieu zrobił to samo, potrząsając głową.
– Czekaj, czekaj. Widziałeś swoją gębę? Ledwie się trzymasz na nogach. Jeśli Ziegler jest naprawdę zabójcą, to jest bardzo niebezpieczna.
– Jeżeli będziesz ją śledził, będę miał dość czasu, spokojnie zdążę się zmyć. Nie mamy już ani chwili do stracenia.
– A jeśli jakiś sąsiad cię zobaczy i narobi rabanu? Confiant zniszczy ci karierę. Ten gość cię nienawidzi.
– Nikt się o niczym nie dowie. Jedźmy. Już dość czasu straciliśmy.
Diane rozejrzała się dookoła. Nikogo. Korytarz był pusty. Pacjenci nie mieli wstępu do tej części Instytutu, więc nie było tu kamer. Przekręciła gałkę: otwarte. Spojrzała na zegarek. Dwanaście minut po północy. Weszła. Pomieszczenie było zalane światłem księżyca wpadającym przez okno: gabinet Xaviera...
Zamknęła za sobą drzwi. Wszystkie jej zmysły były w pogotowiu, niesłychanie czułe, jakby napięcie zmieniło ją w zwierzę o wyostrzonym wzroku i słuchu. Omiotła spojrzeniem biurko, na którym stały tylko lampka, komputer i telefon, niewielką biblioteczkę po prawej, metalowe komody, lodówkę w kącie i rośliny w doniczkach na parapecie okna. Na zewnątrz szalała zamieć. Chwilami, z pewnością wtedy, gdy przesuwające się chmury zasłaniały księżyc, w pokoju robiło się tak ciemno, że Diane widziała tylko szaroniebieski prostokąt okna. Następnie w pomieszczenie znowu robiło się na tyle widno, że mogła odróżnić każdy szczegół.
Na podłodze w jednym z kątów para małych hantli. Małe, ale ciężkie – oceniła, gdy podeszła bliżej. Na każdej cztery czarne dwukilogramowe talerze. Nie udało jej się otworzyć pierwszej szuflady – była zamknięta na klucz. Szlag. Za to druga była otwarta. Zawahała się, po czym zaświeciła lampkę na biurku. Szperała wśród teczek i papierów, ale nic nie zwróciło jej uwagi. Trzecia z szuflad była prawie pusta – leżało w niej tylko kilka markerów i długopisów.
Podeszła do metalowych komód. Były pełne wiszących teczek. Wyjęła kilka z nich i otworzyła. Teczki personalne. Diane zauważyła, że nie ma tam dokumentów Élisabeth Ferney, za to jest teczka niejakiego Alexandre’a Barskiego. Jako że w Instytucie nie było innego Alexandre’a, wywnioskowała, że chodzi o pielęgniarza. Przysunęła dokumenty bliżej lampki, żeby lepiej widzieć.
Z CV Aleksa wynikało, że mężczyzna urodził się w 1980 roku na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Młodszy, niż myślała. Kawaler. Zamieszkały w miejscowości Saint-Gauden. O ile dobrze pamiętała, widziała już tę nazwę na mapie regionu. Zatrudniony w Instytucie od czterech lat. Wcześniej pracował w państwowym szpitalu psychiatrycznym w Armentières. W trakcie studiów odbył wiele staży, w tym jeden w placówce psychiatrii dziecięcej, i Diane pomyślała, że w przyszłości będą mogli o tym porozmawiać. Miała ochotę zbliżyć się do Aleksa i może w nim zyskać tu przyjaciela. Dobrze oceniany. W ciągu minionych lat Wargnier, a następnie Xavier zanotowali wiele wyrazów uznania: „słuchający”, „kompetentny”, „przejawia inicjatywę”, „pozytywny duch zespołu”, „dobre stosunki z pacjentami”...
No już, nie masz na to całej nocy.
Zamknęła teczkę i odłożyła na miejsce. Z lekkim kłuciem w sercu poszukała swojej. „Diane Berg”. Otworzyła. Wewnątrz znajdowało się jej CV i wydruki korespondencji elektronicznej, jaką prowadziła z doktorem Wargnierem. Poczuła ucisk w żołądku, gdy u dołu strony znalazła adnotację zrobioną ręką Xaviera: Z problemami? Z pozostałych wiszących w rzędzie teczek nie dowiedziała się niczego więcej. Zajrzała do innych szuflad. Teczki pacjentów. Papierologia administracyjna... Brak jakiejkolwiek teczki opatrzonej nazwiskiem Lisy Ferney poświadczał podejrzenia Diane: prawdopodobnie to ona tak naprawdę dzierży władzę w tym miejscu. Ani Wargnier, ani Xavier nie odważyli się założyć teczki personalnej szefowej pielęgniarek.