Выбрать главу

Espérandieu w kilku słowach streścił wypadek. Servaz usiadł na fotelu pasażera i zatrzasnął drzwi.

– Zostawiłeś mnie z powodu... psa?

Espérandieu zrobił przepraszającą minę.

– Pod tym względem jestem trochę jak Brigitte Bardot. A poza tym mój telefon i tak był w kawałkach. Ale mi napędziłeś stracha! Tym razem naprawdę nieźle się wpieprzyliśmy.

Servaz pokiwał głową w ciemnym wnętrzu samochodu.

– To wszystko moja wina. Miałeś rację: to nie był najlepszy pomysł.

To była jedna z rzeczy, za które Espérandieu cenił Martina. W przeciwieństwie do wielu innych szefów potrafił się przyznać do błędów i wziąć za nie odpowiedzialność.

– Mimo wszystko coś znalazłem – dodał.

Opowiedział mu o mapie. I o akcie własności. Wyjął kawałek papieru, na którym zdążył zanotować namiary. Przez kilka chwil siedzieli w milczeniu.

– Trzeba wezwać Samirę i innych. Potrzebujemy posiłków.

– Jesteś pewien, że nie zostawiłeś śladów?

– Nie sądzę. Tylko litr potu pod łóżkiem.

– Dobrze, zgoda – powiedział Espérandieu. – Ale mamy pilniejszą sprawę.

– Aha, a co takiego?

– Psa. Trzeba znaleźć weterynarza. Natychmiast.

Servaz spojrzał na Vincenta, zastanawiając się, czy ten nie stroi sobie żartów. Ale jego asystent robił wrażenie całkiem poważnego. Popatrzył na zwierzę. Wyglądało na bardzo chore i wyczerpane. Pies z wysiłkiem podniósł łeb i obserwował ich smutnymi, zrezygnowanymi i łagodnymi oczami.

– Ziegler bierze prysznic – powiedział asystent – nie wyjdzie już dziś w nocy. Wie, że ma cały jutrzejszy dzień, by dopaść Chaperona, bo ty masz zostać u siebie. Zrobi to w ciągu dnia.

Servaz się zawahał.

– Zgoda. Zadzwonię do żandarmerii i dowiem się, gdzie jest jakiś weterynarz. Tymczasem ty wyciągniesz Samirę z łóżka i powiesz jej, żeby stawiła się tutaj z dwójką ludzi.

Espérandieu spojrzał na zegarek: 2.45. Podniósł słuchawkę zawieszoną na desce rozdzielczej. Rozmawiał z Samirą dobre dziesięć minut. Odłożył telefon i odwrócił się do szefa. Servaz spał z głową opartą o drzwi.

25

Łóżko polowe skrzypnęło, gdy Servaz usiadł, wyciągnął stopy spod kołdry i postawił je na zimnej posadzce. Niewielkie pomieszczenie bez mebli. Ziewając, włączył nocną lampkę stojącą na podłodze i przypomniał sobie, że śniła mu się Charlène Espérandieu: obydwoje byli nadzy, leżeli na podłodze szpitalnego korytarza i... kochali się! Lekarze i pielęgniarki przechodzili obok nich, ale ich nie widzieli. Na podłodze szpitala? Spojrzał w dół na swój poranny wzwód. Parsknął śmiechem, uświadomiwszy sobie całkowitą nieadekwatność sytuacji, i podniósł zegarek, który leżał pod łóżkiem. Szósta... Wstał, przeciągnął się i sięgnął po czyste ubrania, które przygotowano dla niego na krześle. Koszula była zbyt obszerna, ale spodnie miały dobrą długość. Wziął bieliznę, ręcznik i żel pod prysznic zostawione do jego użytku. Zanim wyszedł do łazienki znajdującej się w głębi korytarza, zaczekał, aż odzyska całą swoją godność, choć o tej porze miał niewielkie szanse kogoś spotkać. Przydzielili Ziegler stałą obserwację, wolał więc spać w siedzibie żandarmerii niż w hotelu, by nadzorować działania w rzeczywistym czasie.

Kabiny prysznicowe były puste. Panował tu nieprzyjemny przeciąg niweczący wysiłki mizernego kaloryfera. Servaz wiedział, że żandarmi śpią w innym skrzydle, w którym mają osobne mieszkania, i że to pomieszczenie nie jest zbyt często używane. Zaklął jednak, gdy po odkręceniu kurka z ciepłą wodą na jego czaszkę popłynął ledwie letni strumień.

Każdy ruch, który wykonywał, żeby się namydlić, wywoływał na jego twarzy grymas bólu. Zaczął się zastanawiać. Nie miał już wątpliwości co do winy Irène Ziegler, pozostało jednak jeszcze parę ciemnych miejsc, kilkoro drzwi do otwarcia w długim korytarzu prowadzącym do prawdy. Podobnie jak inne kobiety z tej okolicy, Ziegler została zgwałcona przez czwórkę mężczyzn. Książki, które znalazł w jej mieszkaniu, dowodzą, że trauma nie została wyleczona. Grimm i Perrault ponieśli śmierć za popełnione gwałty. Ale dlaczego ich powieszono? Ze względu na samobójców? Czy chodzi o coś jeszcze? Jeden szczegół nie dawał mu spokoju: Chaperon uciekł w popłochu i zostawił swój dom, jakby się paliło. Czy wie, kto jest mordercą?

Próbował dodać sobie otuchy: Ziegler jest pod obserwacją, wiedzą, gdzie się ukrywa Chaperon, mają więc w ręku wszystkie karty.

A jednak – może z powodu lodowatego przeciągu albo coraz zimniejszej wody bądź też wskutek wspomnienia foliowej torby na głowie – Servazem wstrząsały tego ranka zimne dreszcze. Uczuciem, którego doświadczał w tej pustej łazience, był strach.

Siedział z kubkiem kawy przy stole w pustej sali zebrań, gdy zaczęli się schodzić jedno za drugim: Maillard, Confiant, Cathy d’Humières, Espérandieu i dwóch innych członków brygady, Pujol i Simeoni, ci sami mięśniacy, którzy uwzięli się na Vincenta. Usiedli i przed rozpoczęciem zebrania przeglądali notatki. Salę wypełnił szelest przewracanych kartek. Servaz obserwował ich twarze: blade, zmęczone, rozdrażnione. Napięcie było niemal namacalne. Zapisał parę słów w swoim notatniku, czekając, aż wszyscy będą gotowi, a następnie wstał i zaczął mówić.

Nakreślił stan rzeczy. Kiedy opowiadał o tym, co mu się przydarzyło w ośrodku kolonijnym, panowała absolutna cisza. Pujol i Simeoni mierzyli go wzrokiem. Wyglądali, jakby obydwaj byli przekonani, że im nigdy nie mogłoby się przytrafić coś podobnego. Co mogło być prawdą. Choć byli wcieleniem najgorszych cech, jakie może posiadać glina, mimo wszystko byli doświadczonymi policjantami, na których można liczyć w trudnych sytuacjach.

Następnie wspomniał o podejrzeniach dotyczących Irène Ziegler. Tym razem Maillard zbladł i zacisnął zęby. Atmosfera zrobiła się ciężka. Funkcjonariuszka żandarmerii podejrzewana o morderstwo przez policjantów – zgrzyty wszelkiej maści gwarantowane.

– Paskudna sprawa – skomentowała ponuro d’Humières. Rzadko widywał ją bladą. Zmęczenie pogłębiło rysy jej twarzy, tak że pani prokurator wyglądała, jakby była chora. Rzucił okiem na zegarek. Ósma. Ziegler zaraz wstanie. Jakby na potwierdzenie tej myśli zadzwonił telefon.

– Już. Wstaje! – oświadczyła Samira Cheung po drugiej stronie słuchawki.

– Pujol – powiedział natychmiast Servaz – dołączysz do Samiry. Ziegler właśnie się obudziła. I weźcie trzeci samochód jako wsparcie. Jest w domu, nie może was zauważyć. Simeoni, pojedziesz trzecim wozem. W każdym razie wiemy, dokąd się wybiera. Lepiej, żebyście ją zgubili, niż miałaby się zorientować, że jedziecie za nią.

Pujol i Simeoni bez słowa opuścili salę. Servaz wstał i podszedł do ściany, na której wisiała duża mapa okolicy. Przez kilka chwil spoglądał to w notatki, to na mapę, aż wreszcie wskazał palcem dokładny punkt. Nie odsuwając palca, odwrócił się i przesunął wzrokiem po siedzących wokół stołu.

– Tutaj.

Warkocz dymu unosił się nad chatką, na której dachu znajdował się komin. Servaz rozejrzał się dookoła. Na zalesionych zboczach kładły się kłęby szarych chmur. Powietrze pachniało wilgocią, mgłą, gnijącą ściółką i dymem. U ich stóp, pomiędzy drzewami, stała chatka zbudowana w zagłębieniu niewielkiego wąwozu zasypanego śniegiem, na środku otoczonej lasem polanki. Do domku prowadziła tylko jedna ścieżka. Trzej żandarmi i jeden łowczy, niewidoczni, strzegli do niej dostępu. Servaz odwrócił się do Espérandieu i Maillarda, a oni w odpowiedzi skinęli głowami. W towarzystwie dziesięciu ludzi zaczęli schodzić do wąwozu.