– Pewnie facet jest żonaty.
– Jeśli tak, to jego żona musi pracować nocami.
– Albo mieć taką pracę, że wyjeżdża w dalekie podróże.
– Jeżeli nie chodzi o coś znacznie bardziej tajemniczego – zasugerował Alex, schylając się nad stolikiem i robiąc demoniczną minę.
– Na przykład co?
– Może bierze udział w jakichś wieczornych orgiach... A może jest mordercą, którego wszyscy szukają...
Poczuła, że jej żołądek zalewa fala zimna. Coraz trudniej było jej ukrywać stale obecny niepokój. Serce zaczęło jej szybciej bić. Lisa Ferney przez całą noc na zewnątrz... Jedyna taka okazja...
– Biały płaszcz i bladoróżowy golf to niezbyt praktyczny strój do zabijania ludzi – spróbowała zażartować. – Trochę łatwo się brudzi, prawda? I żeby się tak malować...
– Najpierw ich uwodzi, a potem załatwia. Wiesz, jak modliszka.
Wyglądało na to, że Alex świetnie się bawi. Diane wolałaby zakończyć tę rozmowę. Jej żołądek był twardy jak blok cementu.
– A potem idzie powiesić ofiarę pod mostem? To już nie modliszka, to Terminator.
– Problem z wami, Szwajcarami, polega na tym, że jesteście tacy praktyczni – droczył się z nią.
– Sądziłam, że doceniasz nasze szwajcarskie poczucie humoru.
Roześmiał się. Diane wstała.
– Muszę już iść.
Kiwnął głową, podnosząc na nią wzrok. Jego uśmiech był odrobinę zbyt ciepły.
– Zgoda. Ja też mam robotę. Do zobaczenia później, mam nadzieję.
O 18.30 Servaz miał już za sobą tyle podłych kaw i tyle wypalonych papierosów, że zaczynał się czuć naprawdę źle. Umknął do toalety, by ochlapać twarz zimną wodą, i o mało nie zwymiotował do muszli klozetowej. Nudności ustąpiły, ale całkiem nie zniknęły.
– Kurwa, co oni wyprawiają? – zapytał, wróciwszy do niewielkiej poczekalni wyposażonej w plastikowe siedzenia, gdzie czekali członkowie brygady.
Diane zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie plecami. Jej serce waliło.
Pomieszczenie było zalane takim samym szaroniebieskim blaskiem jak wczoraj gabinet Xaviera.
Odurzający zapach perfum. Diane go rozpoznała. Lolita Lempicka. Na gładkiej powierzchni biurka stał flakonik, w którym skupiało się światło wpadające przez okno.
Od czego zacząć?
W gabinecie stały metalowe komody, tak jak u Xaviera, ale Diane instynktownie skierowała się w stronę biurka.
Żadna z szuflad nie była zamknięta na klucz. Zapaliła lampkę, by zbadać ich zawartość. Na podkładce leżącej na blacie odkryła niezwykle interesującą rzecz: salamandrę z żółtego złota nabijaną kamieniami szlachetnymi: rubinami, szafirami i szmaragdami. Leżący na widoku przedmiot służył jako przycisk do papieru. Diane pomyślała, że sądząc po rozmiarach, może być wykonany z tombaku i sztucznych kamieni. Następnie zainteresowała się zawartością szuflad. Różnokolorowe segregatory. Otworzyła je. Wszystkie związane były z obowiązkami naczelnej pielęgniarki Instytutu. Rachunki, faktury, sprawozdania z wywiadów, notatki z przebiegu leczenia... Nic zaskakującego. Przynajmniej do trzeciej szuflady.
Na jej dnie leżała tekturowa teczka.
Diane wyjęła ją i otworzyła. Wycinki z prasy. Wszystkie na temat morderstw w dolinie. Lisa Ferney starannie kolekcjonowała związane z nimi informacje.
Zwykła ciekawość? A może coś innego?
Diane poczuła podmuch wiatru, który wpadł przez szparę pod drzwiami, i na chwilę przerwała poszukiwania. Na zewnątrz coraz bardziej wiało. Przeszedł ją dreszcz. Wróciła do pracy.
Metalowe komody. Takie same wiszące teczki jak u Xaviera... Zaczęła z nimi podchodzić do światła i przeglądać jedną po drugiej, ale stwierdziła, że traci czas. Niczego nie znajdzie, ponieważ niczego tam nie ma. Kto byłby na tyle szalony albo głupi, żeby zostawiać w biurku ślady zbrodni?
Gdy tak przerzucała papiery, jej wzrok znowu padł na salamandrę, która lśniła w blasku lampy tysiącem kolorów. Diane nie była specjalistką, ale podróbka wydała jej się wyjątkowo piękna.
Wpatrywała się w przedmiot. A jeśli to autentyk?
Gdyby to była prawda, to co ona mówi na temat szefowej pielęgniarek? Z jednej strony, że jej władza i znaczenie w tym miejscu są tak potężne, iż wie, że nikt nie odważy się wejść do tego gabinetu bez jej wiedzy. Z drugiej strony, że jej kochanek jest bogatym człowiekiem, bo jeśli przedmiot jest autentyczny, to musiał kosztować majątek.
Diane rozważała oba aspekty. Poczuła, że trafiła na jakiś trop.
Dwaj przedstawiciele inspektoratu żandarmerii byli w cywilu. Mieli twarze tak pozbawione wyrazu, że można by je wziąć za woskowe maski. Przywitali się z Cathy d’Humières i Servazem krótkim, służbowym uściskiem dłoni i natychmiast zażądali możliwości przesłuchania kapitan Ziegler bez obecności osób trzecich. Servaz zamierzał zaprotestować, ale prokurator uprzedziła go, natychmiast spełniając ich prośbę. Upłynęło pół godziny, zanim drzwi, za którymi siedziała Ziegler, znowu się otworzyły.
– Teraz moja kolej, by przesłuchać kapitan Ziegler – oświadczył Servaz, gdy tamci wyszli. – To nie potrwa długo. Potem porównamy nasze punkty widzenia.
Cathy d’Humières odwróciła się do niego i już miała się odezwać, ale napotkała jego wzrok i nic nie powiedziała. Za to jedna z woskowych figur się poruszyła.
– Przedstawiciel żandarmerii nie powinien być przesłuchiwany przez...
Pani prokurator przerwała mu, podnosząc rękę.
– Panowie już wykorzystali swój czas, prawda? Ma pan dziesięć minut, Martin. Ani chwili dłużej. Później przesłuchanie będzie kontynuowane w obecności wszystkich.
Pchnął drzwi. Ziegler siedziała sama w niewielkim gabinecie. Światło lampy padało na jej profil. Tak jak poprzednim razem, gdy spotkali się w tym pomieszczeniu, za roletą w świetle latarni widać było płatki śniegu sypiące się z nieba. Na zewnątrz panowała ciemna noc. Usiadł i spojrzał na nią. Blond włosy oraz skórzany kombinezon usiany zamkami i ćwiekami, wyposażony w nakolanniki i naramienniki, upodabniały ją do bohaterki filmu science fiction.
– W porządku?
Skinęła głową, zaciskając wargi.
– Nie uważam, że jesteś winna – powiedział od razu z przekonaniem.
Spojrzała na niego bardziej intensywnie, ale nic nie odpowiedziała. Czekał kilka sekund, zanim znowu się odezwał. Nie miał pojęcia, od czego zacząć.
– To nie ty zabiłaś Grimma i Perraulta. A jednak wszystko świadczy przeciw tobie, jesteś tego świadoma?
Znowu skinęła głową.
Na palcach wyliczył fakty: skłamała – albo też ukryła prawdę – w sprawie pobytu w ośrodku i samobójców, nie powiedziała, że wie, gdzie się ukrywa Chaperon...
– I nie było cię na miejscu, gdy zabito Perraulta. Chociaż byłaś najbliżej i powinnaś przyjechać pierwsza.
– Miałam wypadek na motorze.
– Sama przyznasz, że to dość śliskie. Wypadek bez świadków.
– Ale tak było.
– Nie wierzę ci – odparował.
Oczy Ziegler lekko się rozszerzyły.
– Trzeba będzie to sprawdzić. Uważasz, że jestem niewinna czy winna?
– Niewinna. Ale w sprawie wypadku kłamiesz.
Najwyraźniej była pod wrażeniem jego przenikliwości. Ale tym razem to ona go zaskoczyła. Uśmiechnęła się.
– Od razu wiedziałam, że jesteś dobry – powiedziała.
– Ostatniej nocy – ciągnął swój wywód – po dwunastej pojechałaś do tamtej dyskoteki, a ja leżałem pod twoim łóżkiem, kiedy wróciłaś. Wyszedłem, gdy byłaś pod prysznicem. Powinnaś zamykać drzwi na coś więcej niż standardowy zamek. Po co tam pojechałaś?