Koń, pomyślała z zapartym tchem.
Gdy otworzyła kolejnego maila, poczuła się tak, jakby serce miało wyskoczyć jej z piersi, jakby się zapadała w ciemność.
Dostałaś zamówienie? Jesteś pewna, że się nie zorientuje, że zamawiałaś na jego nazwisko?
Diane szeroko otworzyła oczy, zrobiło jej się sucho w ustach. Znalazła datę. 6 grudnia... W pliku nie było odpowiedzi, podobnie jak w wypadku pozostałych maili, ale nie była potrzebna. Ostatni klocek układanki właśnie znalazł się na swoim miejscu. Dwie hipotezy od tej pory złączyły się w jedną. Xavier prowadził śledztwo, ponieważ jest niewinny i o niczym nie wiedział: to nie on złożył zamówienie na leki znieczulające. Zrobiła to Lisa Ferney – w jego imieniu...
Diane odwróciła się razem z fotelem i zastanawiała się, co to znaczy. Odpowiedź była oczywista. Lisa i mężczyzna o imieniu Éric zabili konia – i prawdopodobnie także aptekarza.
W imię paktu, który zawarli dawno temu i który wreszcie postanowili wypełnić.
Myślała pośpiesznie. Czas naglił.
Informacje, które teraz posiada, są wystarczające, by zawiadomić policję. Jak się nazywa ten gliniarz, który przyjechał do Instytutu? Servaz. Wydrukowała ostatniego maila na małej drukarce stojącej na biurku, po czym wyjęła telefon.
W blasku samochodowych świateł drzewa wyłaniały się z ciemności jak wroga armia. Ta dolina lubi mrok, tajemnicę; nie znosi wścibskich przybyszów z zewnątrz. Servaz zamrugał powiekami. Bolały go gałki oczne. Przez przednią szybę wpatrywał się w wąską drogę wijącą się w lesie. Migrena jeszcze się nasiliła, tak że miał wrażenie, iż jego skronie zaraz eksplodują. Na zewnątrz panowała wściekła zawierucha, miotająca płatki śniegu we wszystkich kierunkach, a prędkość sprawiała, że uderzały one o samochód, błyszcząc w świetle reflektorów jak małe, szybkie komety. Włączył płytę Mahlera na cały regulator. VI Symfonia. Jej pesymistyczne i przerażająco ostrzegawcze brzmienie akompaniowało wyciu zadymki.
Jak długo spał w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin? Był wyczerpany. Bez wyraźnego powodu pomyślał o Charlène. Wspomnienie tej kobiety, jej czułości w galerii, trochę go rozgrzało. Odezwał się samochodowy telefon...
– Muszę rozmawiać z komendantem Servazem.
– Kto mówi?
– Nazywam się Diane Berg. Jestem psychologiem w Instytucie Wargniera i...
– Nie mogę pani teraz połączyć – przerwał jej żandarm po drugiej stronie słuchawki.
– Ale ja muszę z nim rozmawiać!
– Proszę mi zostawić numer, oddzwoni do pani.
– To pilne!
– Przykro mi, wyszedł.
– A może mógłby mi pan podać jego numer?
– Proszę pani, ja...
– Pracuję w Instytucie – powiedziała najbardziej rozsądnym i zdecydowanym głosem, na jaki było ją stać – i wiem, kto wyniósł DNA Juliana Hirtmanna. Czy pan rozumie, co to znaczy?
Po drugiej stronie zapanowało długie milczenie.
– Może pani powtórzyć?
Powtórzyła.
– Sekundę. Połączę panią z kimś...
Trzy sygnały później:
– Kapitan Maillard, słucham.
– Proszę pana – oświadczyła – nie wiem, kim pan jest, ale muszę bardzo pilnie rozmawiać z komendantem Servazem. To ogromnie ważne.
– Kim pani jest?
Przedstawiła się po raz drugi.
– W jakiej sprawie pani dzwoni, doktor Berg?
– To dotyczy śledztwa w sprawie morderstw w Saint-Martin. Jak mówiłam, pracuję w Instytucie. I wiem, kto wyniósł DNA Hirtmanna...
Ostatnia informacja sprawiła, że jej rozmówca zamilkł i Diane się zastanawiała, czy nie odłożył słuchawki.
– W porządku – powiedział w końcu. – Ma pani coś do pisania? Dam pani jego numer.
– Servaz.
– Dobry wieczór – odezwał się damski głos po drugiej stronie słuchawki. – Nazywam się Diane Berg, jestem psychologiem w Instytucie Wargniera. Nie zna mnie pan, ale ja pana znam. Byłam w pomieszczeniu obok, kiedy pan był w gabinecie doktora Xaviera. Słyszałam waszą rozmowę.
Servaz już miał jej przerwać i powiedzieć, że się śpieszy, ale coś w tonie głosu kobiety i informacja o jej funkcji w Instytucie odwiodły go od tego zamiaru.
– Słyszy mnie pan?
– Słucham panią – powiedział. – W jakiej sprawie pani dzwoni, pani Berg?
– Panno Berg. Wiem, kto zabił konia. I prawdopodobnie ta sama osoba wyniosła DNA Juliana Hirtmanna. Interesuje pana, kto to jest?
– Sekundę.
Zwolnił i zaparkował na poboczu, wśród drzew. Wiatr kołysał drzewami dokoła samochodu. Szponiaste gałęzie poruszały się w świetle reflektorów jak w starym niemieckim ekspresjonistycznym filmie.
– Proszę. Niech mi pani o wszystkim opowie.
– Mówi pani, że autor maili ma na imię Éric?
– Tak. Wie pan, kto to jest?
– Myślę, że wiem.
Siedząc w samochodzie zaparkowanym na poboczu drogi w środku lasu, rozmyślał o tym, czego się właśnie dowiedział od tej kobiety. Hipoteza, która zaczęła się zarysowywać po wizycie na cmentarzu i ukonkretniła na posterunku żandarmerii, kiedy Irène Ziegler wyjawiła mu, że Maud Lombard na pewno została zgwałcona, właśnie znalazła nowe potwierdzenie. I to jakie... Éric Lombard... Przypomniał sobie strażników z elektrowni, ich milczenie, kłamstwa. Od samego początku był przekonany, że coś ukrywają. Teraz już wiedział, że kłamali nie dlatego, że byli winni, ale dlatego, że ich do tego zmuszono. Ktoś ich zaszantażował albo kupił ich milczenie. Możliwe, że i to, i to. Coś widzieli, ale woleli milczeć i kłamać, ryzykując, że ściągną na siebie podejrzenia, ponieważ wiedzieli, że to przestępstwo nie było w ich stylu.
– Od dawna pani w tym grzebie, panno Berg?
Zwlekała jakiś czas z odpowiedzią.
– Jestem w Instytucie dopiero od kilku dni.
– To może być niebezpieczne.
Znowu cisza. Servaz zastanawiał się, jakie niebezpieczeństwo może jej grozić. Nie jest policjantką, na pewno popełniła jakieś błędy. Przebywa w środowisku, które z definicji jest pełne przemocy i w którym wszystko może się zdarzyć.
– Mówiła pani o tym komuś jeszcze?
– Nie.
– Proszę mnie uważnie posłuchać – powiedział. – Oto, co pani zrobi. Ma pani samochód?
– Tak.
– Świetnie. Niech pani natychmiast wyjdzie z Instytutu, wsiądzie w samochód i zjedzie do Saint-Martin, zanim zamieć to pani uniemożliwi. Niech pani jedzie na posterunek żandarmerii i poprosi o rozmowę z panią prokurator. Proszę powiedzieć, że to ja panią przysłałem. Proszę jej opowiedzieć wszystko, co mi pani mówiła. Zrozumiała pani?
– Tak.
Servaz się rozłączył i wtedy Diane przypomniała sobie, że jej samochód jest unieruchomiony.
Budynki stadniny pojawiły się w blasku samochodowych świateł. Ośrodek był pusty, ciemny. Żadnych koni ani masztalerzy na horyzoncie. Zamknięto boksy na noc, a może na zimę. Zaparkował samochód przed dużym budynkiem z cegły i drewna i wysiadł.
Natychmiast oblepiły go płatki śniegu. Wiatr coraz mocniej wył w koronach drzew. Servaz postawił kołnierz i skierował się ku wejściu. Psy zaczęły szczekać w ciemności i miotać się na łańcuchach. W jednym z okien paliło się światło i policjant zobaczył, jak jakaś postać podchodzi i wygląda na zewnątrz.
Wszedł do budynku przez uchylone drzwi. Główny korytarz był oświetlony. Natychmiast owionęła go woń końskiego nawozu. Pomimo późnej pory po prawej stronie zauważył konia i jeźdźca wykonujących ewolucje na dużym maneżu oświetlonym rzędami lamp. Marchand wyszedł z pierwszych drzwi po lewej.