Выбрать главу

– Co się dzieje? – zapytał.

– Mam do pana kilka pytań.

Zarządca wskazał mu inne drzwi kawałek dalej. Servaz wszedł. To samo biuro pełne trofeów, książek o koniach i segregatorów, w którym byli za pierwszym razem. Na monitorze laptopa zdjęcie konia. Piękne zwierzę o gniadym umaszczeniu. Być może Freedom. Marchand przeszedł przed nim i Servaz wyczuł w jego oddechu zapach whisky. Na półce stała dość solidnie napoczęta butelka Label 5.

– W związku z Maud Lombard – wyjaśnił.

Marchand rzucił mu zdziwione i podejrzliwe spojrzenie. Jego oczy trochę za bardzo błyszczały.

– Tak – powiedział stary zarządca. – Paskudna historia.

– W jakim sensie?

Zauważył, że Marchand się waha. Przez chwilę mężczyzna patrzył w inną stronę, po czym skierował spojrzenie na Servaza. Zamierza kłamać.

– Podcięła sobie żyły...

– BZDURY! – zawołał Servaz donośnym głosem, chwytając starego zarządcę za kołnierz. – Kłamie pan, Marchand! Niech pan posłucha: właśnie oskarżono o zamordowanie Grimma i Perraulta niewinną osobę! Jeśli w tej chwili nie powie mi pan prawdy, oskarżę pana o współudział w morderstwie! Niech się pan szybko zastanowi. Nie będę czekał całą noc! – dodał, sięgając po kajdanki.

Zarządca wyglądał na przestraszonego tym nieoczekiwanym gwałtownym wybuchem gniewu. Zbladł, usłyszawszy szczęknięcie kajdanek. A jednak badał glinę wzrokiem.

– To blef!

Dobry pokerzysta. Nie da się łatwo oszukać. Servaz złapał go za nadgarstek i brutalnie wykręcił mu rękę.

– Co pan robi? – zapytał Marchand zbity z tropu.

– Uprzedziłem pana.

– Nie ma pan żadnego dowodu!

– Jak pan myśli, ilu oskarżonych bez dowodów gnije w tymczasowym areszcie?

– Niech pan zaczeka! Nie może pan tego zrobić! – zaprotestował zarządca w nagłym przypływie paniki. – Nie ma pan prawa!

– Uprzedzam pana: przed żandarmerią czekają dziennikarze – skłamał Servaz, ciągnąc go mocno w stronę drzwi. – Ale włożymy panu kurtkę na głowę, gdy będziemy wysiadać z auta. Będzie pan musiał tylko patrzeć na ziemię i pozwolić się prowadzić.

– Chwileczkę, niech pan zaczeka! Cholera, niech pan zaczeka!

Ale Servaz ciągnął go teraz mocno. Byli już na korytarzu. Na zewnątrz wył wiatr, przez otwarte drzwi wpadały do środka płatki śniegu.

– Dobrze, już dobrze! Kłamałem. Niech mi pan to zdejmie!

Policjant przerwał. Jeździec na maneżu zatrzymał się i obserwował ich.

– Najpierw prawda – zamruczał Servaz do ucha starego.

– POWIESIŁA SIĘ! Na huśtawce, która stała w parku przy zamku, kurwa!

Servaz wstrzymał oddech. Powieszona... No to jesteśmy w domu. Zdjął kajdanki. Marchand odruchowo rozcierał sobie nadgarstki.

– Nigdy tego nie zapomnę – powiedział ze spuszczoną głową. – To było latem, o zachodzie słońca. Włożyła białą sukienkę, prawie przezroczystą... Unosiła się nad trawnikiem jak duch, ze złamanym karkiem, w świetle zachodu. Ciągle mam przed oczami ten obraz. Prawie co wieczór...

Lato... Podobnie jak inni wybrała tę porę roku, żeby odebrać sobie życie. Biała sukienka: Niech pan szuka bieli, powiedział Propp.

– Dlaczego pan kłamał?

– Oczywiście ktoś mnie o to poprosił – powiedział Marchand, spuszczając wzrok. – Niech mnie pan nie pyta, jaka to różnica. Nie mam pojęcia. Szef nie chciał, żeby ktoś się o tym dowiedział.

– Zasadnicza różnica – odpowiedział Servaz, kierując się ku drzwiom.

Espérandieu właśnie wyłączył komputer, gdy zadzwonił telefon. Westchnął, spojrzał na zegarek – 22.40 – i odebrał. Usłyszawszy głos Luca Damblina, informatora z Interpolu, nieznacznie poprawił się na krześle. Czekał na ten telefon od chwili, gdy wrócił do Tuluzy, i już zaczynał tracić nadzieję.

– Miałeś rację – powiedział Damblin bez wstępów. – To faktycznie był on. Nad czym dokładnie pracujesz? Nie wiem, co się dzieje, ale psiakrew, wygląda na to, że złapałeś grubą rybę. Może powiesz coś więcej? Co taki facet jak on ma wspólnego ze śledztwem kryminalnym?

Espérandieu o mało nie spadł z krzesła. Przełknął ślinę i znów się wyprostował.

– Jesteś pewien? Twój gość z FBI to potwierdził? Opowiedz mi, jak zdobył tę informację.

W ciągu pięciu następnych minut Luc Damblin wytłumaczył mu to ze szczegółami. O kurwa! – pomyślał Espérandieu, gdy tamten się rozłączył. Tym razem musi zawiadomić Martina. Natychmiast!

Servaz miał wrażenie, że żywioły sprzysięgły się przeciw niemu. Płatki śniegu wirowały w blasku samochodowych świateł, pnie drzew od północnej strony zaczynały się robić białe. Prawdziwa śnieżna zamieć... Akurat tej nocy. Z niepokojem zastanawiał się, czy psycholożce udało się zjechać do Saint-Martin, czy tam na górze droga nie jest już zbyt zasypana. Przed kilkoma minutami, gdy wychodził z ośrodka jeździeckiego, odbył ostatnią rozmowę telefoniczną.

– Halo? – odezwał się głos po drugiej stronie słuchawki.

– Muszę się z tobą spotkać. Jeszcze dziś. I jestem trochę głodny. Nie jest za późno?

Po drugiej stronie rozległ się śmiech, który jednak nagle umilkł.

– Coś nowego? – zapytał Gabriel Saint-Cyr, nie kryjąc ogromnej ciekawości.

Wiem, kto to jest.

– Naprawdę?

– Tak. Naprawdę.

Cisza.

– Masz nakaz z sądu?

– Jeszcze nie. Najpierw chciałbym znać twoje zdanie.

– Co zamierzasz?

– Po pierwsze, wyjaśnić z tobą kilka kwestii prawnych. Potem przejść do działania.

– Nie chcesz mi powiedzieć, kto to jest?

– Najpierw zjemy, później porozmawiamy.

Rozmówca znowu się zaśmiał.

– Przyznaję, że mnie kusisz. Przyjeżdżaj. Zostało mi trochę kurczaka, że tak powiem.

– Jadę – rzucił Servaz i odłożył słuchawkę.

Gdy zaparkował jeepa w pobliżu potoku, okna młyna pośród śnieżnej zawieruchy emanowały jasnością i ciepłem. Jadąc tu, Martin nie spotkał żadnego samochodu ani żadnego pieszego. Zamknął auto i pośpiesznie ruszył w stronę mostka, zgięty wpół, naprzeciw podmuchom wiatru miotającym płatki śniegu. Drzwi od razu się otworzyły. Miły zapach pieczonego kurczaka, ognia, wina i przypraw. Saint-Cyr odebrał od niego kurtkę i powiesił ją na wieszaku, a następnie wskazał mu drogę do znajdującego się niżej salonu.

– Lampkę grzanego wina na początek? Kurczak będzie gotowy za dwadzieścia minut. Będziemy mogli porozmawiać.

Servaz spojrzał na zegarek. 22.30. Najbliższe godziny będą decydujące. Musi przesunąć wszystkie pionki, przewidując na kilka ruchów do przodu. Ale czy ma wystarczająco jasny obraz sprawy? Stary sędzia ze swoim doświadczeniem pomoże mu nie popełnić gafy. Przeciwnik jest niebezpieczny. Wykorzysta nawet najmniejsze prawne niedociągnięcie. Servaz był straszliwie głodny. Zapach piekącego się kurczaka przyprawiał jego żołądek o skurcze.

W kominku buchał duży płomień. Tak jak poprzednio ogień rzucał blaski i cienie na ściany i belki sufitu. Pokój wypełniały odgłosy trzaskających polan, świst wiatru w przewodzie kominowym i szum potoku. Tym razem nie było Schuberta. Najwyraźniej Saint-Cyr nie chciał uronić żadnego fragmentu z opowieści Servaza.

Na okrągłym stoliku stały dwie pękate lampki do połowy napełnione winem koloru rubinu. Po obu stronach stolika fotele z zagłówkami przysunięte do kominka. Wino parowało.

– Siadaj – powiedział sędzia, wskazując jeden z foteli.

Servaz sięgnął po stojący najbliżej kieliszek. Był gorący. Obrócił go w dłoni i wciągnął w nozdrza aromatyczne opary. Wydawało mu się, że rozpoznaje zapach pomarańczy, cynamonu i gałki muszkatołowej.