Saint-Cyr milczał, skupiony i posępny. Servaz wytarł mankietem pot, który spływał mu do oczu.
– Ostatecznie musiał uznać, że nawet gdyby nie wszystko, co wymyślił, zadziałało tak, jak przewidywał, to na tyle zamieszał w kartach, że odkrycie prawdy i dotarcie do niego jest prawie niemożliwe.
– Prawie. – Saint-Cyr uśmiechnął się smutno. – Oczywiście nie spodziewał się, że trafi na kogoś takiego jak ty.
Servaz zauważył, że ton sędziego się zmienił. Zauważył też, że stary uśmiecha się do niego jednocześnie z podziwem i jakąś dwuznacznością. Spróbował poruszyć dłonią. Już się nie trzęsła. Ale nagle poczuł, że ma ramię ciężkie jak z ołowiu.
– Jesteś wybitnym detektywem – docenił go Saint-Cyr lodowatym głosem. – Gdybym miał pod sobą kogoś takiego jak ty, kto wie, ile spraw umorzonych z braku dowodów udałoby mi się rozwiązać?
W kieszeni Servaza zaczął dzwonić telefon. Policjant chciał po niego sięgnąć, ale poczuł, jakby jego ramię zalano szybkowiążącym cementem. Przesunięcie ręki o zaledwie kilka centymetrów trwało nieskończoność! Komórka dzwoniła długo, rozdzierając ciszę, która zapadła między dwójką mężczyzn, a potem rozległ się sygnał SMS-a i telefon zamilkł. Sędzia utkwił spojrzenie w policjancie.
– Czu... czuję się... Dziwnie... – wybełkotał Servaz, pozwalając, by jego ramię opadło.
Cholera! Co się z nim dzieje? Drętwiały mu szczęki. Mówił z wielkim trudem. Spróbował wstać, podpierając się rękami o podłokietniki. Pokój natychmiast zawirował mu przed oczami. Bez sił opadł na fotel. Miał wrażenie, że słyszy, jak Saint-Cyr mówi: „Włączenie w to Hirtmanna to był błąd...”. Zastanawiał się, czy dobrze usłyszał. Wytężał zaćmiony mózg, żeby się skupić na słowach, które wychodziły z ust sędziego:
– ...do przewidzenia: ego Szwajcara wzięło górę, można się było tego spodziewać. W zamian za DNA wyciągał od Élisabeth informacje, a potem naprowadził cię na trop tych nastolatków dla czystej przyjemności pokazania, kto rozdaje karty. To łechtało jego próżność. Jego potężną pychę. Wygląda na to, że wpadłeś mu w oko.
Servaz próbował zmarszczyć brwi. Czy to naprawdę Saint-Cyr z nim rozmawia? Przez moment wydawało mu się, że widzi przed sobą Lombarda. Potem zamrugał powiekami, by strącić pot, który palił go w oczy, i zobaczył, że sędzia siedzi w tym samym miejscu. Saint-Cyr wyjął z kieszeni telefon komórkowy i wybrał numer.
– Lisa? Tu Gabriel. Wygląda na to, że ta mała ciekawska nikomu więcej o tym nie powiedziała. Zdążyła tylko powiadomić Martina. Tak, jestem pewien. Tak, panuję nad sytuacją. – Rozłączył się i skierował uwagę na Servaza. – Opowiem ci pewną historię – zaczął. Komendant miał wrażenie, że głos sędziego dochodzi do niego z głębi tunelu. – Historię małego chłopca, który był synem porywczego tyrana. Był to bardzo inteligentny, cudowny mały chłopiec. Kiedy do nas przychodził, zawsze przynosił bukiet kwiatów zerwanych po drodze albo garść kamyków zebranych na brzegu strumienia. Nie mieliśmy z żoną dzieci. Wystarczy powiedzieć, że pojawienie się Érica w naszym życiu było darem z nieba, promykiem słońca. – Wykonał gest, jakby chciał utrzymać to wspomnienie na dystans, by nie ulec emocjom. – Ale na błękitnym niebie była chmura. Ojciec Érica, słynny Henri Lombard, zaprowadził wokół siebie terror, zarówno w swoich fabrykach, jak i w domu, w znanym ci zamku. Choć chwilami bywał dla swoich dzieci kochającym i czułym ojcem, kiedy indziej terroryzował je swoimi wybuchami furii, krzykami i ciosami, którymi okładał ich matkę. Nie trzeba chyba mówić, że zarówno Éric, jak i Maud byli głęboko zranieni przez atmosferę panującą w zamku.
Servaz bezskutecznie usiłował przełknąć ślinę. Spróbował się poruszyć. Telefon w jego kieszeni znowu się rozdzwonił, a potem umilkł.
– Mieszkaliśmy wówczas z żoną w domu w lesie, niedaleko zamku, nad tym samym potokiem – ciągnął Saint-Cyr, nie zwracając uwagi na telefon. – Choć Henri Lombard był człowiekiem podejrzliwym, paranoikiem, tyranem i, co tu kryć, szaleńcem, nigdy nie otoczył swojej posiadłości ogrodzeniami, drutem kolczastym ani kamerami, tak jak wygląda to dzisiaj. W tamtych czasach to nie było przyjęte. Nie było tylu zagrożeń i takiej przestępczości. Mimo wszystko świat był jeszcze ludzki. Krótko mówiąc, nasz dom był dla młodego Érica schronieniem. Chłopak spędzał w nim często całe popołudnia. Czasami przyprowadzał Maud, śliczną dziewczynkę o smutnym spojrzeniu, która prawie nigdy się nie uśmiechała. Éric bardzo ją kochał. Już jako dziesięciolatek postanowił, że musi ją chronić. – Zrobił krótką przerwę. – Prowadziłem intensywne życie zawodowe i rzadko bywałem w domu, ale od czasu, gdy Éric pojawił się w naszym życiu, starałem się, kiedy tylko mogłem, znajdować wolne chwile. Zawsze byłem szczęśliwy, gdy widziałem, jak pojawia się na drodze prowadzącej z zamku do naszego domu, sam albo z siostrą, którą ciągnął za sobą. W sumie spełniałem rolę, której nie spełniał jego ojciec. Wychowałem to dziecko jak własne. To moja największa chluba. Mój największy sukces. Uczyłem go wszystkiego, co sam potrafiłem. Był ogromnie pojętnym chłopcem. Zwracał po stokroć to, co mu się ofiarowało. Zobacz, kim jest dzisiaj! Nie tylko dzięki odziedziczonemu imperium. Nie. Także dzięki moim lekcjom, dzięki naszej miłości.
Servaz zauważył ze zdumieniem, że stary sędzia płacze, a strumienie łez spływają po jego pociętych bruzdami policzkach.