– A potem wydarzyło się tamto. Pamiętam dzień, kiedy znaleźli Maud powieszoną na huśtawce. Od tego czasu Éric nie był już taki jak dawniej. Zamknął się w sobie, stał się bardziej ponury, oschły. Otoczył się pancerzem. Wyobrażam sobie, że musiało mu to pomagać w interesach. Ale to już nie był ten Éric, którego znałem.
– Co się... Co... się... Stało... z...?
– Co się stało z Maud? Éric wszystkiego mi nie powiedział, ale sądzę, że spotkała na swojej drodze tych drani.
– Nie... potem...
– Lata mijały. Kiedy Maud się zabiła, Éric właśnie odziedziczył imperium, jego ojciec zmarł rok wcześniej. Érica pochłonęła praca, jednego dnia był w Paryżu, a następnego w Nowym Jorku albo w Singapurze. Nie miał już ani chwili dla siebie. Potem znów zaczęły go dręczyć pytania i wątpliwości w sprawie śmierci siostry. Zrozumiałem to, gdy któregoś dnia przyszedł do mnie i zaczął mnie wypytywać. To było kilka lat temu. Postanowił sobie, że dojdzie prawdy. Zatrudnił prywatne biuro detektywistyczne. Ludzi niezbyt przebierających w środkach i niezważających na etykę, którym bardzo drogo zapłacił za milczenie. Musieli pokonać mniej więcej tę samą drogę, którą ty przeszedłeś, i odkryć prawdę na temat tych czterech mężczyzn... Od tamtej chwili Éric mógł sobie bez trudu wyobrazić, co się przydarzyło jego siostrze, a przed nią innym kobietom. Postanowił sam wymierzyć sprawiedliwość. Dysponował potrzebnymi środkami. Z uwagi na pozycję, jaką zajmował, miał ograniczone zaufanie do wymiaru sprawiedliwości w tym kraju. Znalazł nieocenioną pomoc w osobie swojej kochanki Lisy Ferney. Okazało się bowiem, że Lisa nie tylko dorastała w tej okolicy i jest zakochana w Éricu Lombardzie. Była także ofiarą kwartetu.
Blask świec i lamp raził Servaza w oczy. Policjant był mokry od potu.
– Jestem stary, mój czas się kończy – powiedział Saint-Cyr. – Rok, pięć, dziesięć lat. Cóż to zmienia? Mam już życie za sobą. Czas, który mi został, będzie już tylko długim oczekiwaniem końca. Dlaczego go nie skrócić, jeśli moja śmierć mogłaby komuś lub czemuś służyć? Komuś tak wybitnemu i znaczącemu jak Éric Lombard.
Servaz poczuł, że ogarnia go panika. Jego serce kołatało tak mocno, że był przekonany, że za chwilę dostanie zawału. Ale wciąż nie mógł się ruszyć. A pokój wokół niego był teraz całkowicie rozmyty.
– Zostawię list z informacją, że to ja popełniłem wszystkie te zbrodnie – oświadczył Saint-Cyr zadziwiająco spokojnym i zdecydowanym głosem. – Po to, żeby wreszcie stało się zadość sprawiedliwości. Wielu ludzi wiedziało, jak bardzo dręczyła mnie sprawa tych samobójstw. Nikogo to więc nie zdziwi. Powiem, że zabiłem konia, bo sądziłem, że Henri, ojciec Érica, także brał udział w gwałtach. I że zabiłem ciebie, ponieważ mnie zdemaskowałeś. Po czym zrozumiałem, że sytuacja jest bez wyjścia, i tknięty wyrzutami sumienia uznałem, że lepiej będzie, jeśli przed śmiercią do wszystkiego się przyznam. Bardzo piękny, wzruszający i pełen godności list: już go napisałem.
Pomachał nim przed nosem Servaza. Trwoga, która opanowała policjanta, na chwilę przegnała mgłę zalegającą na jego umyśle i trochę go otrzeźwiła.
– To... to... na nic... Diane Berg... ma dowody wi... winy. Roz-mawia... z Ca-thy... d’Hu... d’Humières...
Gabriel Saint-Cyr ciągnął niewzruszony:
– Z drugiej strony dziś w nocy znajdą tę psycholożkę martwą. Po śledztwie w jej papierach zostanie odkryty formalny dowód na to, że przyjechała ze Szwajcarii tylko w jednym celu: aby pomóc Julianowi Hirtmannowi, swojemu rodakowi i byłemu kochankowi, w ucieczce.
– Dla... czego... to... robisz?
– Mówiłem ci: Éric to moja największa chluba. To ja go wychowałem. Ja zrobiłem z niego mężczyznę, jakim jest dzisiaj. Wybitnego biznesmena, ale także prawego człowieka, przykład do naśladowania. Syna, którego nie miałem...
– On jest... zamieszany... w... w malwersacje... korupcję... wyko... rzystywanie... dzieci...
– Kłamiesz! – krzyknął Saint-Cyr, zrywając się z fotela.
Miał w ręku broń... Pistolet automatyczny...
Servaz wytrzeszczył oczy. Pot kapiący z brwi natychmiast sprawił, że zapiekła go rogówka. Policjant miał wrażenie, że głos Saint-Cyra, dźwięki i zapachy stały się zbyt wyraźne. Wszystkie jego zmysły były bombardowane przyprawiającymi o paroksyzm doznaniami, które drażniły jego nerwy.
– To środki halucynogenne – powiedział Saint-Cyr, znowu się uśmiechając. – Nie wyobrażasz sobie, jakie dają możliwości. Nie bój się: narkotyki, które połykałeś we wszystkich posiłkach, jakimi cię częstowałem, nie były śmiertelne. Miały tylko osłabić twoje możliwości intelektualne i fizyczne i spowodować, by twoje reakcje były podejrzane dla niektórych ludzi i dla ciebie samego. Ten, który dodałem do wina, na jakiś czas cię sparaliżuje. Ale nie zdążysz się obudzić. Wcześniej będziesz martwy. Martin, naprawdę bardzo mi przykro, że muszę się posunąć do ostateczności. Niewątpliwie jesteś najbardziej interesującym człowiekiem, jakiego od dłuższego czasu spotkałem.
Servaz rozdziawił usta jak ryba, którą wyjęto z wody. Szeroko otwartymi oczami wpatrywał się głupio w Saint-Cyra. Nagle opanowała go złość. Przez jakieś pieprzone prochy umrze z taką debilną miną!
– Ja, który spędziłem życie, walcząc z przestępczością, skończę jako morderca – powiedział gorzko sędzia. – Ale nie dałeś mi wyboru: Éric Lombard musi pozostać na wolności. Ten człowiek ma mnóstwo planów. Dzięki organizacjom, które finansuje, dzieci mają co jeść, artyści mogą pracować, studenci otrzymują stypendia... Nie pozwolę, by jakiś mały glina złamał życie jednego z najwybitniejszych ludzi tych czasów. Który zawinił tylko tym, że wymierzył sprawiedliwość na własną rękę w kraju, w którym to słowo już dawno straciło właściwy sens.
Servaz się zastanawiał, czy sędzia mówi o tym samym człowieku: o tym, który do spółki z innymi firmami farmaceutycznymi zrobił wszystko, by przeszkodzić afrykańskim krajom w produkcji leków przeciwko AIDS i zapaleniu opon mózgowych, o tym, który zachęca swoich podwykonawców do stosowania wyzysku wobec kobiet i dzieci w Indiach i Bangladeszu, o tym, którego prawnicy wykupili Polytex wyłącznie ze względu na patenty, by potem zwolnić robotników. Kim jest prawdziwy Éric Lombard? Cynicznym i pozbawionym skrupułów biznesmenem czy mecenasem i filantropem? Chłopcem, który chronił swoją małą siostrzyczkę, czy rekinem żerującym na ludzkiej nędzy? Nie był w stanie jasno myśleć.
– Ja... ta... psycholożka... – wyartykułował. – Morder-stwa... Prze... kreślasz... wszystkie... twoje... zasa... skończysz... w skórze... morder-cy...
Zobaczył cień wątpliwości na twarzy sędziego. Saint-Cyr energicznie potrząsnął głową, jakby chciał je przegnać.
– Odchodzę bez żalu. To prawda: Nigdy, przez całe moje życie, nie łamałem pewnych zasad. Ale teraz te zasady są deptane. Miernota, nieuczciwość i cynizm stały się dziś regułą. Dzisiejsi ludzie chcą żyć jak dzieci. Bez odpowiedzialności. Jak głupcy. Przestępcy. Idioci pozbawieni jakiejkolwiek moralności... Niedługo zmiecie nas z powierzchni ziemi fala barbarzyństwa, jakiej dotychczas nie było. Już widać pierwsze zwiastuny. I kto się będzie użalał nad naszym losem? Przez egoizm i chciwość trwonimy dziedzictwo naszych przodków. Tylko nieliczni, tacy jak Éric, utrzymują się jeszcze na powierzchni tego błota...
Pomachał bronią przed nosem Servaza. Choć policjant był przygwożdżony do fotela, w jego ciało wstępował gniew, który działał jak antidotum na truciznę, która płynęła z żołądka do żył. Servaz rzucił się do przodu. Ale gdy tylko zdołał odkleić się od fotela, zrozumiał, że jego usiłowania są daremne. Nogi się pod nim rozjechały, a Saint-Cyr odsunął się i patrzył, jak upada i uderza w stolik, przewracając przy okazji wazon i lampę. Oślepiający blask żarówki uderzył w jego nerwy wzrokowe, wazon roztrzaskał się na podłodze. Servaz leżał na brzuchu na perskim dywanie. Światło lampy, która leżała tuż przy jego twarzy, parzyło go w oczy. Uderzając o stolik, rozciął sobie czoło i krew spływała mu na brwi.