Zdarzyło się coś, czego nie zaplanowali...
Wstała. Miała krew na twarzy i na kitlu. Chwiejnym krokiem ruszyła w stronę wyjścia.
Servaz stał przed bramą zamku. Byli tam także Maillard, Ziegler, Confiant, Cathy d’Humières, Espérandieu, Samira, Pujol i Simeoni. Za nimi trzy furgonetki żandarmerii pełne uzbrojonych ludzi. Servaz dwukrotnie nacisnął dzwonek. Na próżno.
– I co? – zapytała Cathy d’Humières, klaszcząc dłońmi w rękawiczkach, by się rozgrzać.
– Nie odzywają się.
Tak intensywnie wydeptywali śnieg przed bramą, że ich ślady krzyżowały się i nachodziły jedne na drugie.
– Niemożliwe, żeby tam nikogo nie było – powiedziała Ziegler. – Nawet jeśli nie ma Lombarda, zawsze są jeszcze strażnicy i personel zamku. To znaczy, że postanowili nie odpowiadać.
Ich oddechy materializowały się w postaci białej pary, którą szybko rozwiewał porywisty wiatr.
Pani prokurator spojrzała na swój złoty zegarek. 0.36.
– Wszyscy na miejscu? – zapytała.
Za pięć minut miała się zacząć rewizja w paryskim w mieszkaniu w ósmej dzielnicy, w pobliżu Étoile. Dwaj przemarznięci cywile przestępowali z nogi na nogę na rogu ulicy. Byli to doktor Castaing i pan Gamelin, notariusz, wezwani w charakterze neutralnych świadków z powodu nieobecności właściciela lokalu. Ponieważ chodziło o nocną rewizję, pani prokurator powołała się także na pilny charakter sprawy i ryzyko zaginięcia dowodów i zakwalifikowała to, co wydarzyło się po próbie zastrzelenia Servaza przez Saint-Cyra, jako schwytanie na gorącym uczynku.
– Maillard, niech pan zapyta, czy w Paryżu są gotowi. Martin, jak pan się czuje? Wygląda pan na wykończonego. Może zaczekałby pan tutaj? I zostawił kapitan Ziegler dowodzenie operacją? Świetnie da sobie radę.
Maillard poszedł w kierunku jednej z furgonetek. Servaz z uśmiechem na ustach przyglądał się Cathy d’Humières. Zamieć targała jej ufarbowane na blond włosy i szal. Najwyraźniej gniew i oburzenie wzięły w niej górę nad poczuciem zawodowej godności.
– Nie najgorzej – powiedział.
Z wnętrza furgonetki zaczęły dobiegać krzyki. Maillard wybuchnął:
– Dlatego że ja mówię, że nie możemy! Co? Gdzie? Tak, zaraz im przekażę!
– Co się dzieje? – zapytała d’Humières pędzącego w ich stronę Maillarda.
– Pożar w Instytucie! Wybuchła panika! Nasi ludzie są na miejscu, próbują razem z ochroniarzami przeszkodzić pacjentom w ucieczce! Wszystkie systemy zabezpieczeń są wyłączone! Musimy tam wysłać wszystkie nasze siły, natychmiast.
Servaz się zamyślił. To nie może być przypadek...
– To jest dywersja – powiedział.
Cathy d’Humières popatrzyła na niego z godnością.
– Wiem. – Odwróciła się do Maillarda. – Co panu dokładnie powiedzieli?
– Że Instytut się pali. Wszyscy pacjenci są na zewnątrz, pilnowani przez kilku ochroniarzy i nasz oddział. Sytuacja może się w każdej chwili pogorszyć. Wygląda na to, że wielu już skorzystało z okazji i uciekło. Próbują ich łapać.
Servaz zbladł.
– Co z pacjentami z sektora A?
– Nie wiem.
– Przy takim śniegu i mrozie daleko nie uciekną.
– Przykro mi, Martin, ale mamy nagły wypadek – ucięła d’Humières. – Zostawiam panu pański zespół, ale zabieram jak najwięcej ludzi. I dzwonię po posiłki.
Servaz spojrzał na Irène.
– Proszę mi zostawić kapitan Ziegler – poprosił.
– Chce pan wejść do środka bez wsparcia? Tam mogą być uzbrojeni ludzie.
– Albo nie ma nikogo...
– Pójdę z komendantem Servazem – odezwała się Irène. – Nie sądzę, żeby to było niebezpieczne. Lombard to morderca, ale nie gangster.
D’Humières spojrzała po kolei na każdego z członków brygady.
– W porządku. Confiant, zostaje pan z nimi. Ale żadnych nierozsądnych kroków. W razie najmniejszego niebezpieczeństwa czekacie na posiłki. Zrozumiano?
– Zostanie pan z tyłu – powiedział Servaz do sędziego. – Wezwę pana na rewizję, kiedy droga będzie wolna. Wejdziemy tylko wtedy, gdy nie będzie zagrożenia.
Confiant skinął głową z ponurą miną. Cathy d’Humières znowu spojrzała na zegarek.
– No dobrze, jedziemy do Instytutu – powiedziała i poszła w stronę samochodu.
Patrzyli, jak Maillard i inni żandarmi wsiadają do furgonetek. Po minucie już ich nie było.
Gdy otworzyły się metalowe drzwi, żandarm, który pilnował wyjścia ewakuacyjnego z podziemi, złapał za broń. Zobaczył wysokiego mężczyznę ubranego w pielęgniarski fartuch i maskę z filtrem powietrza, wchodzącego na schody z bezwładną kobietą na rękach.
– Straciła przytomność – powiedział mężczyzna przez maskę. – Dym... Ma pan samochód? Karetkę? Trzeba ją zawieźć do lekarza. Szybko!
Żandarm się zawahał. Większość pacjentów i ochroniarzy znajdowała się z drugiej strony budynku. Nie wiedział, czy jest wśród nich jakiś lekarz. I otrzymał rozkaz pilnowania tego wyjścia.
– Trzeba się śpieszyć – nalegał mężczyzna. – Już próbowałem ją reanimować. Liczy się każda minuta! Ma pan jakiś samochód? Tak czy nie?
Głos dobiegający spod maski brzmiał poważnie, grobowo i władczo.
– Poszukam kogoś – powiedział żandarm i oddalił się biegiem.
Po minucie na nasypie pojawił się samochód. Od strony pasażera wysiadł jeden żandarm, drugi, na miejscu kierowcy, dał Hirtmannowi znak, by usiadł z tyłu. Gdy tylko Szwajcar usadził Diane w fotelu, samochód ruszył. Kiedy okrążali budynek, Hirtmann zauważył znajome postaci – pacjentów i personel – zgromadzone w pewnej odległości od pożaru. Płomienie ogarniały już sporą część Instytutu. Strażacy rozwijali właśnie wąż umieszczony na czerwonym wozie strażackim, który błyszczał nowością. Drugi wóz był już w akcji. O wiele za późno. To nie wystarczy, by uratować zabudowania. Przed wejściem pielęgniarze rozkładali nosze, które wyjęli z karetki.
Gdy budynki znikały w tyle, Hirtmann przez maskę wpatrywał się w kark kierowcy, trzymając dłoń na zimnym metalu pistoletu, który miał w kieszeni.
– Jak przejdziemy przez kraty?
Servaz przyglądał się ogrodzeniu. Kute żelazo wyglądało solidnie, tylko taran dałby sobie z nim radę. Odwrócił się do Ziegler. Wskazywała na pnącza porastające jeden z filarów.
– Tędy.
Pod samym okiem kamery, pomyślał.
– Wiadomo, ilu ich tam jest? – zapytała Samira.
Sprawdziła pistolet.
– Może wszyscy uciekli i nie ma nikogo – wysunęła przypuszczenie Ziegler.
– Albo jest ich dziesiątka, dwudziestka lub trzydziestka – powiedział Espérandieu.
Wyjął swojego sig sauera.
– W takim razie trzeba mieć nadzieję, że będą działać zgodnie z prawem – zażartowała Samira. – Mordercy, którzy zwiewają z dwóch różnych miejsc jednocześnie, to całkiem nowe zjawisko.
– Nic nie wskazuje na to, żeby Lombard zdążył uciec – odpowiedział Servaz. – Na pewno jest w środku. Dlatego wolałby zobaczyć, że wszyscy jedziemy do Instytutu.
Confiant się nie odzywał. Obserwował komendanta z ponurą miną. Ziegler, nie zwlekając, chwyciła za pnącze, wskoczyła na filar, wczepiła się w kamerę, złapała równowagę na szczycie i zeskoczyła na drugą stronę. Servaz dał znak Pujolowi i Simeoniemu, żeby razem z sędzią zostali na straży. Następnie odetchnął głęboko i poszedł w ślad Ziegler, choć poszło mu nieco gorzej, tym bardziej że kamizelka kuloodporna, którą miał pod swetrem, krępowała jego ruchy. Espérandieu przeskoczył ostatni.