Z pistoletem w ręku zaczęła się wspinać na deskę rozdzielczą. Przeszła na czworakach przez przednie okno i znalazła się na śniegu przykrywającym maskę. Już nawet nie czuła zimna. Rozgrzewała ją adrenalina. Zeszła z samochodu i natychmiast aż po uda zapadła się w śniegu. Z trudem brnęła naprzód. Opanowując rodzącą się panikę, zaczęła się wspinać w kierunku drogi. Pistolet dodawał jej otuchy. Ostatni raz rzuciła okiem na samochód. Hirtmann się nie poruszył. Może jest martwy.
Chyba się buuuudziiii
Czy pan nas słyyyszyyy???
Głosy. Z oddali. Mówią do niego. A potem ból. Niejeden... Zmęczenie, marzenie, żeby wreszcie odpocząć, lekarstwa... Krótki przebłysk świadomości, w którym dostrzegł twarze i światło. A potem znowu lawina, góry, zimno, a na końcu ciemność...
Maaartiiin, słyyyszyyysz mnieee????
Otworzył oczy – powoli. Najpierw oślepił go krąg świateł na suficie. Następnie w jego polu widzenia pojawiła się jakaś postać, która się nad nim pochyliła. Servaz próbował patrzeć na twarz osoby przemawiającej do niego łagodnym głosem, ale krąg światła z tyłu, który otaczał jej głowę jak aureola, raził go w oczy. Twarz była raz zamazana, a raz wyraźna. Mimo wszystko miał wrażenie, że jest piękna.
Kobieca dłoń chwyciła go za rękę.
– Martin, słyszysz mnie?
Skinął głową. Charlène uśmiechnęła się do niego. Pochyliła się i pocałowała go w policzek. Przyjemny dotyk. Lekki zapach perfum. Potem drzwi pokoju się otworzyły i wszedł Espérandieu.
– Obudził się?
– Na to wygląda. Jeszcze nic nie powiedział.
Odwróciła się do niego i porozumiewawczo mrugnęła okiem. Servaz w jednej chwili poczuł się całkowicie przytomny. Espérandieu przeszedł przez pokój, niosąc dwa parujące kubki. Jeden z nich podał żonie. Servaz spróbował przekręcić głowę i natychmiast poczuł opór: kołnierz ortopedyczny...
– Kurwa, co za historia! – rzucił Vincent.
Servaz chciał usiąść, ale skrzywił się z bólu i zrezygnował. Espérandieu to zauważył.
– Lekarz powiedział, że nie powinieneś się ruszać. Masz pęknięte trzy żebra, różne małe kuku w okolicach głowy i szyi i odmrożenia. I... amputowali ci trzy paluchy.
– Co???
– Nie, żartuję.
– A Irène?
– Wyszła z tego. Jest w innym pokoju. Trochę bardziej pokiereszowana niż ty, ale jest okay. Kilka złamań, to wszystko.
Servaz poczuł, że ogarnia go uczucie ulgi. Ale na jego wargi już cisnęło się kolejne pytanie.
– Lombard?
– Nie znaleźli jego ciała, pogoda jest zbyt kiepska na poszukiwania. Jutro. Na pewno zginął pod lawiną. Wy dwoje mieliście szczęście. Tylko was musnęła.
Servaz znowu się skrzywił. Chciałby zobaczyć tak muśniętego asystenta.
– Pić... – poprosił.
Espérandieu skinął głową i wyszedł. Wrócił z pielęgniarką i lekarzem. Charlène i Vincent na chwilę wyszli z pokoju i Servaz został przepytany i przebadany na wszystkie strony. Pielęgniarka podała mu kubek ze słomką. Woda. Miał okrutnie wysuszone gardło. Wypił i poprosił o jeszcze. Po chwili drzwi się otworzyły i pojawiła się Margot. Z jej spojrzenia wywnioskował, że musi kiepsko wyglądać.
– Mógłbyś grać w horrorze! Naprawdę można się przestraszyć! – zażartowała.
– Pozwoliłem sobie przyprowadzić ci córkę – powiedział Espérandieu, trzymając dłoń na klamce. – Zostawiam was.
– Lawina – powiedziała Margot, która nie miała odwagi zbyt długo mu się przyglądać. – Brrr, masakra. – Uśmiechnęła się skrępowana, ale jej uśmiech wkrótce zniknął. – Zdajesz sobie sprawę, że mogłeś zdechnąć? Kurwa, tato, nie rób mi więcej takich rzeczy, do cholery!
Co to za język? – pomyślał już któryś raz. A potem zdał sobie sprawę, że Margot ma łzy w oczach. Musiała być tutaj na długo przedtem, zanim odzyskał przytomność, i była poruszona tym, co zobaczyła. Od razu zrobiło mu się bardzo miło. Wskazał na brzeg łóżka.
– Siadaj.
Wziął ją za rękę. Tym razem się nie opierała. Zapadło długie milczenie. Servaz już zamierzał się odezwać, gdy ktoś zastukał do drzwi. Spojrzał w tamtym kierunku i zobaczył, że do pokoju wchodzi młoda kobieta około trzydziestki. Był pewien, że nigdy przedtem jej nie widział. Miała na twarzy kilka ran, stłuczony prawy łuk brwiowy i prawy policzek, paskudną szramę na czole, zaczerwienione i podkrążone oczy. Jeszcze jedna ofiara lawiny?
– Komendant Servaz?
Kiwnął głową.
– Jestem Diane Berg. Psycholog z Instytutu. Rozmawialiśmy przez telefon.
– Co się pani stało?
– Miałam wypadek samochodowy – powiedziała, uśmiechając się, jakby było w tym coś zabawnego. – Mogłabym pana zapytać o to samo, ale znam już odpowiedź. – Spojrzała na Margot. – Mogę panu zająć minutkę?
Martin popatrzył na córkę, która skrzywiła się, zmierzyła kobietę wzrokiem od stóp do głów, po czym wstała i wyszła. Diane podeszła do łóżka. Servaz wskazał jej wolne krzesło.
– Wie pan, że Hirtmann zniknął? – zapytała, siadając.
Servaz wpatrywał się w nią przez chwilę. Potrząsnął przecząco głową, nie zważając na kołnierz. Hirtmann na wolności... Nagle spochmurniał i Diane zobaczyła, że jego spojrzenie staje się mroczne i twarde, jakby ktoś w jego wnętrzu zgasił światło. W sumie, pomyślał, cała ta ostatnia noc była jednym wielkim zamieszaniem. Choć Lombard był zabójcą, stanowił zagrożenie tylko dla garstki drani. Ale to, co pobudza do działania Hirtmanna, to zupełnie co innego. Nieokiełznana furia, płonąca nieustannie w jego sercu jak płomień i oddzielająca go od reszty żywych stworzeń. Okrucieństwo nieznające granic, żądza krwi i brak wyrzutów sumienia. Co się teraz wydarzy, gdy Szwajcar znalazł się na wolności? Na zewnątrz, bez leków, jego psychopatyczne zachowania, popędy i instynkt łowcy znowu się obudzą. Ta myśl go zmroziła. Wielcy psychopatyczni zboczeńcy pokroju Hirtmanna nie znają ludzkich odruchów. Rozkosz, jaką czerpią z tortur, gwałtów i zabijania, jest zbyt wielka. Szwajcar wróci do tego, gdy tylko będzie miał okazję.
– Co się stało? – zapytał.
Opowiedziała mu, co przeżyła w nocy od chwili, gdy Lisa Ferney zaskoczyła ją w swoim gabinecie, aż do momentu, gdy zaczęła wędrówkę zmrożoną drogą, zostawiwszy Hirtmanna w samochodzie. Szła przez prawie dwie godziny, zanim spotkała żywą duszę, a kiedy dotarła do pierwszych zabudowań wioski, była w stanie wychłodzenia. Gdy na miejsce wypadku dojechała żandarmeria, samochód był pusty. Krwawe ślady prowadziły do drogi i tam się urywały.
– Ktoś go zabrał – skomentował Servaz.
– Tak.
– Jakiś samochód, który przejeżdżał albo... inny wspólnik. – Odwrócił wzrok w stronę okna. Na zewnątrz było zupełnie ciemno. – Jak pani odkryła, że to Lisa Ferney jest wspólniczką Lombarda? – zapytał.
– To długa historia. Naprawdę chce się panu jej słuchać?
Spojrzał na nią z uśmiechem. Czuł, że psycholożka ma potrzebę komuś o tym opowiedzieć. To powinno znaleźć ujście. Teraz... To był dobry moment i dla niej, i dla niego. Zrozumiał, że w tej chwili dziewczyna doświadcza tego samego uczucia nierealności co on – uczucia, które zrodziło się w tę noc pełną trwogi i przemocy, ale także w ciągu poprzedzających ją dni. W tej chwili, siedząc sam na sam w ciszy szpitalnego pokoju, w ciemności przyklejonej z drugiej strony szyby, choć się nie znali, byli sobie bardzo bliscy.