Przez chwilę zatęskniła za swoim studenckim pokojem, przyjaciółmi z uniwersytetu, za gabinetem na wydziale. A potem pomyślała o kimś. Poczuła, że się czerwieni, i z wysiłkiem odsunęła obraz Pierre’a Spitznera w jak najdalszy zakątek umysłu. Servaz przejrzał się w lustrze w niepewnym świetle jarzeniówki. Był blady. Oparłszy się obiema rękami o wyszczerbiony brzeg umywalki, próbował uspokoić oddech. Potem pochylił się i ochlapał twarz zimną wodą. Ledwie poruszał nogami. Miał wrażenie, że chodzi na podeszwach wypełnionych powietrzem. Powrotny lot helikopterem był burzliwy. Pogoda na górze zepsuła się na dobre i kapitan Ziegler musiała się przypiąć do sterów. Miotana podmuchami wiatru maszyna leciała w dół, kołysząc się jak łódź ratunkowa na wzburzonym morzu. Gdy tylko dotknął stopami ziemi, Servaz rzucił się w stronę toalety i zwymiotował.
Odwrócił się i oparł udami o rząd umywalek. Niektóre drzwi były pomazane długopisem lub markerem: NIECH WYJE KRÓL GÓR (zwykły wygłup); SOFIA TO DZIWKA (tu następował numer telefonu komórkowego); DYREKTOR TO PIEPRZONY DUPEK (jakaś wskazówka?); oraz rysunek à la Keith Haring, przedstawiający rządek kopulujących ze sobą męskich postaci.
Servaz wyjął z kieszeni mały aparat cyfrowy, który dostał od Margot na ostatnie urodziny, podszedł do drzwi i każde z nich sfotografował.
Następnie wyszedł i ruszył korytarzem do hallu.
Na zewnątrz znowu zaczął sypać śnieg.
– Lepiej?
W uśmiechu Irène wyczytał całkowite zrozumienie.
– Tak.
– To może pójdziemy przesłuchać robotników?
– Jeśli nie miałaby pani nic przeciw temu, wolałbym zrobić to sam.
Zobaczył, jak z pięknej twarzy kapitan Ziegler znika uśmiech. Z zewnątrz słyszał głos Cathy d’Humières rozmawiającej z dziennikarzami: strzępki konwencjonalnych zdań, typowy styl technokratów.
– Proszę rzucić okiem na graffiti w toalecie, to zrozumie pani dlaczego – wyjaśnił. – Być może są jakieś informacje, które będą skłonni ujawnić w obecności mężczyzny, a które przemilczeliby przy kobiecie.
– W porządku. Ale niech pan nie zapomina, że prowadzimy to śledztwo we dwójkę.
Od progu poczuł na sobie spojrzenia pięciu par oczu, w których dostrzegł mieszaninę niepokoju, zmęczenia i złości. Servaz przypomniał sobie, że siedzieli tu zamknięci od rana. Zauważył, że ktoś zadbał o jedzenie i napoje. Po stole konferencyjnym walały się opakowania po pizzy i kanapkach, puste plastikowe kubki i pełne popielniczki. Nieogolone twarze i rozczochrane włosy sprawiały, że wyglądali jak rozbitkowie na bezludnej wyspie. Wyjątek stanowił kucharz – brodacz o łysej, błyszczącej czaszce i płatkach uszu poprzebijanych wieloma kolczykami.
– Dzień dobry – powiedział Servaz.
Żadnej odpowiedzi. Wyprostowali się jednak nieznacznie. W ich wzroku wyczytał zdziwienie. Zapowiadano im wizytę szefa grupy śledczej, a mieli przed sobą wysportowanego czterdziestolatka o wyglądzie nauczyciela czy dziennikarza, niedbale ogolonego, ubranego w sztruksową kurtkę i wystrzępione dżinsy. Servaz bez słowa odsunął poplamiony tłuszczem karton po pizzy i kubek z resztką kawy, w której pływały niedopałki papierosów. Przysiadł jednym pośladkiem na brzegu stołu, przesunął dłonią po ciemnych włosach i odwrócił się w ich kierunku.
Przyglądał im się uważnie, na kilka chwil zatrzymując wzrok na każdym z osobna. Wszyscy spuścili oczy – z wyjątkiem jednego.
– Kto pierwszy go zobaczył?
Facet siedzący w rogu pokoju podniósł rękę. Miał na sobie kraciastą koszulę, a na niej bluzę z krótkim rękawem z napisem UNIVERSITY OF NEW YORK.
– Jak pan się nazywa?
– Huysmans.
Servaz wyjął notes z kieszeni kurtki.
– Niech pan opowiada.
Huysmans westchnął. Jego cierpliwość w ostatnich godzinach została wystawiona na ciężką próbę, a z natury nie był człowiekiem cierpliwym. Zdążył już opowiedzieć swoją historię kilka razy, więc teraz jego wypowiedź była niemal mechaniczna.
– Postanowiliście wrócić na dół, chociaż nawet nie wyszliście na peron. Dlaczego?
Cisza.
– Ze strachu – przyznał w końcu następny z robotników. – Baliśmy się, że ten gość jeszcze się tam kręci. Albo że się schował w korytarzach.
– Dlaczego myśli pan, że to mężczyzna?
– Wyobraża pan sobie, żeby kobieta zrobiła coś takiego?
– Czy między robotnikami zdarzają się jakieś kłótnie, spory?
– Jak wszędzie – odpowiedział inny. – A to bójka po pijaku, a to kłótnia o kobietę, a to jeden nie może z drugim wytrzymać. Tyle.
– Pana nazwisko? – zapytał Servaz.
– Etcheverry. Gratien.
– Życie tam na górze musi być mimo wszystko ciężkie, prawda? – spytał Servaz. – Ciągłe zagrożenie, izolacja, tylu facetów w zamkniętej przestrzeni. To musi rodzić napięcia.
– Ludzie, których się wysyła na górę, to twardziele, komisarzu. Dyrektor na pewno panu o tym powiedział. Jeśli ktoś nie jest twardy, zostaje na dole.
– Nie komisarzu. Komendancie. Ale kiedy jest burza, zła pogoda i tak dalej, wtedy można z byle powodu wybuchnąć, prawda? – nalegał. – Słyszałem, że na tej wysokości bardzo trudno zasnąć.
– To prawda.
– Niech pan wytłumaczy.
– Pierwszej nocy człowiek jest tak wykończony wysokością i robotą, że śpi jak kamień. Ale potem śpimy coraz mniej, w ostatnie noce dwie, najwyżej trzy godziny. Tak to jest w górach. Nadrabiamy w weekend.
Servaz znowu spojrzał na robotników. Kilku skinęło głową na znak potwierdzenia.
Wpatrywał się w nich. Faceci nie do zdarcia, którzy nie pokończyli wyższych studiów, nie udają geniuszy ani nie szukają łatwych pieniędzy, ale bez szemrania wykonują ciężką pracę dla wspólnego dobra. Byli mniej więcej w jego wieku, między czterdziestką a pięćdziesiątką, najmłodszy mógł mieć trzydzieści lat. Nagle zrobiło mu się wstyd z powodu tego, co w tej chwili robi. Pochwycił uciekające spojrzenie kucharza.
– A ten koń, czy coś wam to mówi? Znaliście go? Widzieliście go wcześniej?
Popatrzyli na niego zdumieni, a potem pokręcili przecząco głowami.
– Czy na górze zdarzały się już jakieś wypadki?
– Nieraz – odpowiedział Etcheverry. – Ostatni dwa lata temu. Jeden gość zostawił tam rękę.
– Co on teraz robi?
– Pracuje na dole, tam gdzie są biura.
– Jego nazwisko?
Etcheverry się zawahał. Czerwony i zakłopotany, spojrzał na kolegów.
– Schaab.
Servaz uznał, że trzeba zebrać informacje na temat tego człowieka: Koń z obciętą głową – robotnik z obciętą ręką...
– Jakieś wypadki śmiertelne?
Etcheverry znowu pokręcił głową.
Servaz odwrócił się w stronę najstarszego. Postawny mężczyzna ubrany w T-shirt. Krótkie rękawy odsłaniały muskularne ramiona. Jako jedyny, oprócz kucharza, jeszcze się nie odezwał. To on wcześniej nie spuścił wzroku. Co więcej, Servaz dostrzegł w jego jasnych oczach błysk wyzwania. Płaska, masywna twarz. Zimne spojrzenie. Facet o ograniczonym umyśle, niezdolnym do niuansów, w którym nie ma miejsca na wątpliwości, pomyślał Servaz.
– Pan jest najstarszy?
– Taaa...
– Jak długo pan tu pracuje?
– Na górze czy na dole?
– Na górze i na dole.
– Na górze dwadzieścia trzy lata. W sumie czterdzieści dwa.
Płaski głos, żadnych zmian intonacji. Niezmienny jak górskie jezioro.