– Zadowolona z życia? – Servaz zareagował resztkami sił. – Widział pan w ostatnim czasie jej... smutek? To przez pana?
Mężczyzna wyglądał na szczerze zafrasowanego, ale wytrzymał spojrzenie komendanta.
– Nie – powiedział. – Przez pana. Wyczuwa, że pan jest zagubiony, niepewny, samotny. Widzi, że ta samotność pana niszczy, że wolałby pan, żeby spędzała z panem więcej czasu, że praca pana wypala, że brakuje panu jej matki. I to jej rozdziera serce. Powtarzam panu: Margot ogromnie pana kocha.
Nastąpiła chwila ciszy. Kiedy Servaz się odezwał, jego głos był lodowaty.
– Ładna obrona – powiedział. – Ale powinieneś zachować tę gadkę na salę sądową. Ze mną to strata czasu. – Kątem oka z satysfakcją zauważył, że przejście na ty sprawiło, iż facet się spiął. – A teraz posłuchaj mnie uważnie. Jesteś adwokatem i masz reputację. Jej utrata to dla ciebie zawodowa śmierć. To, czy moja córka jest w oczach prawa seksualnie dojrzała czy nie, niczego nie zmienia. Jeśli jutro rozejdzie się plotka, że podrywasz małolaty, jesteś skończony. Stracisz wszystkich klientów. Być może twoja żona przymyka oczy na twoje skoki w bok, ale wierz mi, będzie do tego znacznie mniej skłonna, kiedy na konto przestaną wpływać pieniądze. A zatem powiesz Margot, że między wami skończone, zrobisz to grzecznie, opowiesz jej, co zechcesz, jakąś bajeczkę, wy, adwokaci, jesteście w tym świetni. Ale nie chcę nigdy więcej o tobie słyszeć. Nagrałem tę rozmowę, poza końcówką. Na wszelki wypadek. Miłego dnia.
Wstał i odszedł uśmiechnięty, nie sprawdzając nawet, jakie wrażenie wywołały jego słowa. Wiedział. Potem pomyślał o bólu, jaki przeżyje jego córka, i przez chwilę poczuł wyrzuty sumienia.
W dniu Bożego Narodzenia Servaz wstał wcześnie. Bezszelestnie zszedł na parter. Czuł się pełen energii, mimo że do późnej nocy, kiedy już wszyscy poszli spać, rozmawiał z Margot – ojciec z córką w salonie obcego mieszkania, na sofie obok przystrojonej choinki.
Gdy zszedł po schodach, rzucił okiem na zewnętrzno-wewnętrzny termometr. Jeden stopień powyżej zera. A w środku piętnaście. W domu było chłodno, gospodarze na noc przykręcili ogrzewanie.
Servaz przez parę sekund wsłuchiwał się w panującą w domu ciszę. Wyobraził sobie, jak śpią: Vincent i Charlène, Mégan, Margot... Po raz pierwszy od wielu lat obudził się w poranek Bożego Narodzenia w obcym domu. Nie opuszczało go wrażenie dziwności tej sytuacji, które jednak nie było nieprzyjemne. Wręcz przeciwnie. Pod tym samym dachem śpi właśnie jego asystent i najlepszy przyjaciel, kobieta, która budzi w nim przemożne pożądanie, i jego córka. Dziwne? Najdziwniejsze było to, że akceptował tę sytuację dokładnie taką, jaka była. Kiedy powiedział Espérandieu, że spędza Wigilię z córką, ten od razu ich zaprosił. Servaz zamierzał odmówić, ale ku wielkiemu własnemu zdziwieniu nie zrobił tego.
– Ja ich przecież nawet nie znam! – protestowała Margot w samochodzie. – Powiedziałeś, że będziemy tylko we dwójkę, a nie że spędzimy wieczór w towarzystwie glin!
Ale Margot bardzo dobrze się dogadała z Charlène i Mégan, a przede wszystkim z Vincentem. W pewnej chwili, lekko wstawiona, uniosła nawet butelkę szampana z okrzykiem: „Nigdy bym nie uwierzyła, że gliniarz może być taki sympatyczny!”. Po raz pierwszy Servaz widział swoją córkę pijaną. Vincent, prawie tak samo pijany jak ona, popłakał się ze śmiechu, pokładając się na dywanie u stóp sofy. Servaz z kolei początkowo czuł się skrępowany obecnością Charlène, nie potrafił nie myśleć o jej zachowaniu w galerii. Ale z pomocą alkoholu i sprzyjającej atmosfery w końcu się rozluźnił.
Szedł boso do kuchni, gdy nadepnął na jakiś przedmiot, który zaczął migotać i wydawać ostre dźwięki. Jakiś japoński robot. Albo chiński. Zastanawiał się, czy aby w tym kraju chińskich produktów nie jest już więcej niż francuskich. Następnie z salonu wypadł czarny kształt i zaczął na niego skakać. Servaz schylił się i energicznie pogłaskał psa, którego Espérandieu potrącił w drodze z dyskoteki i którego uratował weterynarz wyciągnięty z łóżka o trzeciej w nocy. Ponieważ zwierzak okazał się bardzo miły i łagodny, Espérandieu postanowił go zatrzymać. Na pamiątkę tej straszliwej, lodowatej nocy nazwał go Cień.
– Cześć, stary – powiedział. – Wesołych świąt. Kto wie, gdzie byś teraz był, gdybyś nie wpadł wtedy na genialny pomysł, żeby przejść przez tamtą drogę, co?
W odpowiedzi pies kilka razy szczeknął z aprobatą, tłukąc ogonem o nogi Servaza, który zastygł nieruchomo na progu kuchni. Wbrew temu, co myślał, to nie on wstał pierwszy. Charléne Espérandieu już była na nogach. Włączyła czajnik i ekspres do kawy i właśnie wsuwała kawałki chleba do tostera. Stała odwrócona do niego plecami i Servaz przez chwilę przyglądał się jej długim rudym włosom opadającym na szlafrok. Już miał się wycofać, ze ściśniętym gardłem, kiedy się do niego odwróciła, trzymając jedną dłoń na okrągłym brzuchu.
– Dzień dobry, Martin.
Jakiś samochód bardzo powoli przejechał ulicą za oknem. Na krawędzi dachu migotała girlanda. Musiała tak świecić przez całą noc. Prawdziwa noc Bożego Narodzenia, pomyślał. Zrobił krok do przodu i nadepnął na pluszaka, który zaplątał mu się pod nogami. Charlène zaśmiała się i kucnęła, by podnieść zabawkę. Potem wstała, przyciągnęła go do siebie i obejmując ręką za szyję, pocałowała go w usta. Servaz natychmiast się zarumienił. A co, jeśli ktoś wejdzie? Jednocześnie nagle poczuł, że pomimo brzucha, który ich dzieli, rodzi się w nim pożądanie. Nie pierwszy raz został pocałowany przez ciężarną kobietę, ale po raz pierwszy ta kobieta nie była w ciąży z nim.
– Charlène, ja...
– Ciiichooo. Nic nie mów. Wyspałeś się?
– Bardzo. Mógłbym... mógłbym dostać kawy?
Pogłaskała go czule po policzku i podeszła do ekspresu.
– Charlène...
– Nic nie mów, Martin. Nie teraz. Później o tym porozmawiamy. Są święta.
Wziął filiżankę i wypił kawę, sam nie wiedząc kiedy, z pustką w głowie. Czuł niesmak w ustach. Nagle pożałował, że zanim zszedł na parter, nie umył zębów. Kiedy się odwrócił, Charlène już nie było. Servaz oparł się o krawędź blatu; miał wrażenie, jakby termity wyżerały mu żołądek. W kościach i mięśniach czuł wspomnienie szalonej wyprawy w góry. To najdziwniejsze Boże Narodzenie, jakie kiedykolwiek przeżył. A także najbardziej przerażające. Pamiętał, że Hirtmann jest na wolności. Czy Szwajcar wyjechał? Czy jest tysiące kilometrów stąd? Czy może krąży po okolicy? Servaz wciąż o nim myślał. Myślał też o Lombardzie. W końcu znaleziono jego ciało. Zamarznięte. Potworna agonia... która o mały włos nie stała się jego udziałem.
Często wspominał mroźny i krwawy epizod, jakim było tamto śledztwo: to takie nierealne. I już tak bardzo odległe. Servaz pomyślał, że w całej tej historii są elementy, które być może nigdy nie zostaną wyjaśnione. Jak inicjały na sygnetach. Co one oznaczają? Kiedy i przy jakiej okazji zaczęła się seria niezliczonych przestępstw kwartetu? I który z tych drani był inicjatorem i przywódcą? Odpowiedzi pozostaną na zawsze ukryte. Chaperon zamknął się w milczeniu. Czekał w areszcie na wyrok, ale nie puścił pary z ust. Potem Servaz pomyślał o czym innym. Za parę dni skończy czterdzieści lat. Urodził się 31 grudnia, zgodnie z tym, co mówiła jego matka – równo o północy. W chwili gdy usłyszała jego pierwszy krzyk, za ścianą strzelały korki szampana.
Poczuł, że ta myśl uderzyła go, jakby ktoś mu wymierzył policzek. Będzie miał czterdzieści lat. Czego w swoim życiu dokonał?