Выбрать главу

Servaz wpatrywał się w drugiego strażnika.

– A zatem niczego nie słyszałeś?

– Nie.

– Z powodu telewizora?

– Albo radia – odpowiedział mężczyzna. – Kiedy nie oglądamy telewizji, słuchamy radia.

– Na cały regulator?

– Tak, dosyć głośno.

– A tej nocy co oglądaliście, czego słuchaliście?

Strażnik westchnął. Najpierw żandarmi, a teraz ten glina: trzeci raz powtarzał swoją wersję wydarzeń.

– Mecz piłkarski Marsylia–Atlético Madryt.

– A po meczu włączyliście DVD, tak?

– Tak.

Jego czaszka błyszczała w świetle jarzeniówki. Servaz widział efektowną bliznę biegnącą w poprzek ogolonej na łyso głowy. Gdy tylko wszedł do pomieszczenia, instynktownie postanowił zwracać się do strażnika na ty. Mając do czynienia z takim typem, trzeba było od razu wejść w jego świat i dać mu odczuć, kto tu rządzi.

– Jaki film?

– Horror... Klasy B: Oczy nocy.

– Jak głośno?

– Głośno, mówiłem już.

Strażnik czuł dyskomfort, gdy Servaz robił dłuższe pauzy. Miał potrzebę się wytłumaczyć:

– Kolega jest trochę głuchy. Poza tym jesteśmy tu sami. Po co się ograniczać?

Servaz przytaknął z rozumiejącym wyrazem twarzy. Odpowiedzi niemal słowo w słowo pokrywały się z zeznaniami pierwszego strażnika.

– Ile trwa mecz?

Mężczyzna spojrzał na niego, jakby miał do czynienia z przybyszem z innej planety.

– Dwa razy po czterdzieści pięć minut. Do tego przerwa w połowie i przerwy w grze... Jakieś dwie godziny.

– A film?

– Nie wiem... Półtorej, dwie godziny...

– O której zaczął się mecz?

– To był Puchar Europy. Czyli 20.45.

– Hmm. A więc w sumie dałoby to mniej więcej wpół do pierwszej. Potem poszliście na obchód?

Strażnik spuścił głowę z miną winowajcy.

– Nie.

– Bo?

– Oglądaliśmy jeszcze jeden film.

Servaz się pochylił. Zobaczył swoje odbicie w szybie. Za oknem była już ciemna noc. Temperatura musiała spaść sporo poniżej zera.

– Znowu horror?

– Nie...

– A więc?

– Pornola.

Servaz uniósł brew i posłał mu okrutny uśmiech starego, zdeprawowanego zająca. Przez chwilę wyglądał jak postać z kreskówki.

– Hmm, rozumiem. Do której?

– Nie wiem. Mniej więcej do drugiej.

– Nieźle! A potem?

– Co: potem?

– Poszliście na obchód?

– Nie.

– Jeszcze jeden film?

– Nie, poszliśmy spać.

– Nie musicie robić obchodów?

– Musimy.

– Jak często?

– Co dwie, trzy godziny.

– Ale tej nocy nie zrobiliście ani jednego? Mylę się?

Strażnik wlepił wzrok w czubki własnych butów. Wyglądał, jakby znalazł tam małą plamkę i bez reszty oddawał się jej kontemplacji.

– Nie.

– Nie dosłyszałem.

– NIE.

– Bo?

Teraz strażnik podniósł głowę.

– Niech pan posłucha... Komu przyszłoby do głowy wchodzić tutaj w środku zimy? Tu nigdy nikogo nie ma. To pustynia. Na co komu te obchody?

– A jednak za to wam płacą, prawda? A graffiti na murach?

– Młodzież czasami tu przychodzi. Ale tylko przy ładnej pogodzie...

Servaz jeszcze mocniej pochylił się do przodu. Jego twarz znajdowała się teraz o kilkanaście centymetrów od twarzy strażnika.

– Więc gdyby w trakcie filmu wjechał tu samochód, nie słyszelibyście tego?

– Nie.

– A kolejka?

Strażnik wahał się przez ułamek sekundy. Servaz dostrzegł to.

– Też nie.

– Jesteś pewien?

– Eee... tak.

– A wibracje?

– Jakie wibracje?

– Ruch kolejki wywołuje wibracje. Czułem je. Wy nie czuliście ich tej nocy?

Znowu wahanie.

– Film nas wciągnął.

Kłamał. Servaz był tego absolutnie pewien. Stek kłamstw, które wymyślili razem przed przybyciem żandarmerii. Identyczne odpowiedzi, identyczne momenty wahania.

– Mecz plus dwa filmy, to daje około pięciu godzin – podsumował Servaz, jakby był kelnerem, który nabija rachunek na kasie fiskalnej. – Ale przecież film nie składa się tylko z hałasu, prawda? W filmie są momenty ciszy, nawet w horrorze... Zwłaszcza w horrorze. Kiedy emocje rosną, napięcie osiąga szczyt... – Servaz pochylił się jeszcze bardziej. Jego twarz niemal dotykała twarzy strażnika. Czuł jego nieświeży oddech. I strach. – Ostatecznie nie przez cały film aktorzy wrzeszczą i podrzynają sobie gardła, prawda? A kolejka? Jak długo jedzie na górę? Piętnaście minut? Dwadzieścia? I drugie tyle z powrotem. Rozumiesz, do czego zmierzam? Musiałby zajść cholerny zbieg okoliczności, żeby odgłosy filmu całkowicie zagłuszyły hałas kolejki, nie? Jak sądzisz?

Strażnik rzucił mu spojrzenie zaszczutego zwierzęcia.

– Nie wiem – przyznał. – Może to było wcześniej... albo w trakcie meczu... W każdym razie niczego nie słyszeliśmy.

– Macie jeszcze ten film?

– Eee... tak...

– Świetnie, zrobimy małą rekonstrukcję. Sprawdzimy, czy to fizycznie możliwe, żeby wasze prywatne przedstawienie zagłuszyło ten hałas. Zrobimy też eksperyment z meczem. A nawet z pornolem. To się nazywa poważne podejście do sprawy.

Servaz zauważył, że twarz strażnika pokryła się kropelkami potu.

– Trochę wypiliśmy – mężczyzna wydusił z siebie te słowa tak cicho, że Servaz musiał go poprosić, żeby powtórzył.

– Słucham?

Piliśmy.

– Dużo?

– Sporo.

Strażnik podniósł ręce z dłońmi skierowanymi ku górze.

– Niech pan posłucha. Nie wyobraża pan sobie, jak tu jest w nocy zimą, komisarzu. Widział pan ten krajobraz? Gdy robi się ciemno, człowiek ma wrażenie, że się tak wyrażę, jakby był sam na świecie. Tak jakby... jakby był w środku nie wiadomo czego. No, jak na bezludnej wyspie. Na wyspie zagubionej w bezkresie oceanu lodu i śniegu – dodał z zaskakującym liryzmem. – W elektrowni wszyscy mają gdzieś, co się tu z nami dzieje w nocy. Dla nich jesteśmy niewidzialni, nie istniejemy. Zależy im tylko na tym, żeby nikt nie przyszedł i nie zniszczył sprzętu.

– Nie komisarzu. Komendancie. A jednak ktoś zdołał się tutaj dostać, wyważyć drzwi, uruchomić kolejkę i wnieść na jej pokład martwego konia – ciągnął Servaz cierpliwie. – To trochę trwa. Trudno czegoś takiego nie zauważyć.

– Zamknęliśmy okiennice. Tamtej nocy była zamieć. A ogrzewanie jest kiepskie. No więc zamknęliśmy się, wypiliśmy na rozgrzewkę i włączyliśmy telewizor albo muzykę na cały regulator, żeby nie słyszeć, jak wieje. Jeśli był jakiś hałas, to w tym stanie mogliśmy go wziąć za odgłosy wiatru. To prawda, zawaliliśmy robotę. Ale z tym koniem to nie my.

Punkt dla niego, zauważył Servaz. Z łatwością mógł sobie wyobrazić, czym jest wichura w takim miejscu. Uderzenia wiatru, śnieg, stare budynki, w których hulają przeciągi, skrzypienie drzwi i okiennic... Poczuł instynktowny lęk, taki, jaki musiał ogarniać ludzi pierwotnych na widok nieokiełznanego szaleństwa żywiołów. To samo musieli czuć ci dwaj twardziele.

Zastanowił się. Wersje obu mężczyzn były ze sobą zgodne. A jednak im nie wierzył. Niezależnie od tego, jak podchodził do sprawy, Servaz był pewien jednego: strażnicy kłamią.

– No i?

– Zeznania się zgadzają.

– Tak.

– Nawet za bardzo.

– Jestem tego samego zdania.

Maillard, Ziegler i on zebrali się w niewielkim pomieszczeniu bez okna, oświetlonym bladym światłem jarzeniówki. Na ścianie informacja: „Medycyna pracy, prewencja i ocena ryzyka zawodowego” z instrukcjami i numerem telefonu. Na twarzach żandarmów widać było zmęczenie. Servaz wiedział, że wygląda podobnie. O tej godzinie i w tym miejscu mieli wrażenie, że doszli do potrójnego kresu: wyczerpania, świata i nocy...