Życie uśmiechnęło się do Espérandieu. W wieku trzydziestu lat był już szczęśliwym małżonkiem i miał śliczną pięcioletnią córeczkę – to właśnie ona uśmiechała się na monitorze. Servaz szybko zakolegował się ze swoim asystentem i w ciągu dwóch lat jego pracy w brygadzie kilka razy był u niego na kolacji. Żona i córka Espérandieu za każdym razem rozbrajały go swoim czarem i inteligencją: obie mogłyby reklamować w kolorowych czasopismach pasty do zębów, podróże lub rodzinne wakacje.
Któregoś dnia doszło do zatargu między nowo przybyłym a weteranami z brygady, w których perspektywa dzielenia codzienności z być może biseksualnym młodym kolegą budziła mordercze instynkty. Servaz musiał interweniować, przez co miał teraz śmiertelnych wrogów: w jednostce było dwóch „karków”, facetów twardych jak beton i zapamiętałych macho, z gatunku tych, co nigdy nie wybaczają. Jednym z nich podczas składania wyjaśnień trzeba było nieco potrząsnąć. Swoją postawą Servaz zyskał jednak także dozgonną wdzięczność i uznanie ze strony Espérandieu, który poprosił go, by był ojcem chrzestnym jego drugiego dziecka, jako że Charlène Espérandieu znowu była w ciąży.
– Dzwonił jakiś dziennikarz z France 3 i kilkunastu z prasy. Pytali, czy mamy jakieś dowody przeciwko tym dzieciakom. Ale przede wszystkim chcieli wiedzieć, czy ich biliśmy. „Pogłoski o przemocy policjantów wobec nieletnich”, takiego wyrażenia używali. Jak zwykle powtarzają to samo na zasadzie kopiuj-wklej, to wszystko, na co ich stać. Ale ktoś pierwszy puścił plotkę.
Servaz zmarszczył czoło. Jeśli dziennikarze zwietrzą sensację, telefon nie przestanie dzwonić. Będą oświadczenia, sprostowania, konferencje, a w telewizji pojawi się jakiś minister, który obieca wyjaśnić sprawę do końca. I nawet gdyby udowodniono, że wszystko działo się zgodnie z obowiązującymi zasadami, podejrzenia i tak by pozostały.
– Chcesz kawy? – zapytał asystent.
Servaz przytaknął.
Espérandieu wstał i wyszedł. Servaz patrzył na migające w półmroku monitory komputerów. Znowu myślał o trzech młodych ludziach i o tym, co ich doprowadziło do popełnienia tak bezsensownego czynu.
Tym dzieciakom od rana do wieczora sprzedawano marzenia i kłamstwa. Sprzedawano: nie dostawali ich za darmo. Cyniczni handlarze zwietrzyli w młodzieńczym nienasyceniu doskonały rynek. Bylejakość, pornografia, przemoc, kłamstwa, nienawiść, alkohol, narkotyki – wszystko jest wystawione na sprzedaż w migocących witrynach społeczeństwa masowej konsumpcji. Młodzież to wymarzona klientela.
Espérandieu wrócił z dwiema filiżankami kawy.
– A co z pokojami tych chłopaków? – zapytał Servaz.
Weszła Samira Cheung. Ich nowa koleżanka była ubrana w krótką skórzaną kurtkę, zbyt lekką jak na tę porę roku, bluzę z krzyczącym napisem I am an Anarchist, spodnie z czarnej skóry i wysokie czerwone kalosze.
– Cześć – powiedziała. Na szyi dyndały jej słuchawki iPoda, w ręku trzymała parujący kubek.
Servaz odpowiedział na powitanie, odczuwając w obliczu nie zwykłego wyglądu swojej podwładnej mieszaninę fascynacji i skonfundowanie. Samira miała chińskie korzenie po ojcu i francusko-marokańskie po matce. Opowiadała Espérandieu (który nie omieszkał zrelacjonować wszystkiego Servazowi), że jej matka, światowej sławy dekoratorka wnętrz, przed dwudziestu sześciu laty zakochała się na zabój w pewnym kliencie z Hongkongu, który – jeśli wierzyć Samirze – był człowiekiem niezwykłej urody i inteligencji. Ciężarna dekoratorka odkryła jednak, że ojciec Samiry to zapalony amator twardych narkotyków, niemal codziennie odwiedzający prostytutki – i wróciła do Paryża. Kłopotliwy szczegół: postać Samiry Cheung stanowiła połączenie perfekcyjnego ciała z jedną z najbrzydszych twarzy, jakie Servaz kiedykolwiek widział. Wyłupiaste oczy podkreślone grubą kreską konturówki, ogromne usta w kolorze agresywnej czerwieni i spiczasty podbródek. Jeden z pracujących w brygadzie fallokratów podsumował jej wygląd jednym zdaniem: „Halloween każdego dnia”. W jednym punkcie trzeba było oddać sprawiedliwość jej genom lub wykształceniu: Samira Cheung miała znakomicie działający mózg. I nie wahała się z niego korzystać. Bardzo szybko przyswoiła sobie podstawy zawodu i często przejawiała inicjatywę. Servaz spontanicznie powierzał jej coraz bardziej skomplikowane sprawy, a ona ze swojej strony brała coraz więcej nadgodzin, aby je rozwiązać.
– Przeszukaliśmy pokoje chłopców – odpowiedziała na pytanie szefa. – W sumie niewiele znaleźliśmy. Poza jedną rzeczą.
Servaz spojrzał na nią.
– U dwóch pierwszych były bardzo brutalne gry wideo. Takie, w których maksymalną liczbę punktów zdobywa się za wysadzenie głowy przeciwnika albo w których trzeba bombardować całe grupy ludności lub zabijać wroga najwymyślniejszymi rodzajami broni. No, bardzo krwiste gry.
Servaz przypomniał sobie polemikę na temat naszpikowanych przemocą gier, która niedawno przetoczyła się przez prasę. Wydawcy gier się oburzali, deklarując, że „są bardzo uwrażliwieni na problem przemocy i nie robią głupstw”. Niektóre oskarżenia uznali za „nie do przyjęcia”, oferując jednocześnie gry, w których użytkownik mógł do woli mordować, napadać i torturować. Przy tej okazji niektórzy uznani psychiatrzy orzekli, że między grami wideo i przemocą wśród młodzieży nie ma żadnego związku. Inne badania wykazywały jednak coś przeciwnego – że młodzi ludzie spędzający czas na brutalnych grach wideo stają się coraz bardziej obojętni i niewrażliwi na cierpienie innych.
– Za to u tego, który ma na imię Clément, nie było żadnej gry. Ale była konsola...
– Jakby ktoś wszystko posprzątał – dodał Espérandieu.
– Ojciec... – zasugerował Servaz.
– Tak. Podejrzewamy, że to on usunął te gry, żeby syn wyglądał na jeszcze porządniejszego. I żeby bardziej obciążyć pozostałych.
– Zaplombowaliście pokoje?
– Tak, ale adwokat wniósł odwołanie, żeby zdjąć pieczęcie, ponieważ pokoje nie są miejscem zbrodni.
– W pokojach dzieciaków były komputery?
– Tak, sprawdziliśmy je, ale ktoś mógł bez problemu wykasować dane. Poleciliśmy rodzicom, żeby niczego nie ruszali. Trzeba by tam wrócić z fachowcem i sprawdzić twarde dyski.
– Możemy postawić zarzut działania z premedytacją – włączyła się Samira – jeżeli będziemy w stanie udowodnić, że chłopcy wcześniej przygotowali zbrodnię. Wtedy odpadłaby hipoteza o nieszczęśliwym wypadku.
Servaz spojrzał na nią pytająco.
– Jak to?
– No bo jak dotąd nic nie wskazuje na to, że faktycznie chcieli go zabić. Ofiara miała wysokie stężenie alkoholu we krwi. Adwokaci będą prawdopodobnie sugerowali, że główną przyczyną zgonu było utonięcie. To będzie zależało od wyników sekcji zwłok.
– Utonięcie na głębokości pół metra?
– Dlaczego nie? Bywały już takie przypadki.
Servaz zastanowił się przez chwilę. Samira miała rację.
– A odciski palców?
– Czekamy.
Wstała.
– Muszę iść. Mam spotkanie z sędzią.
– Dobry nabytek, co? – powiedział Espérandieu, kiedy wyszła z pokoju.
Uśmiechając się, Servaz kiwnął głową.
– Wygląda na to, że ją doceniasz.
– Robi dobrą robotę, przestrzega zasad, potrzeba jej tylko doświadczenia.
Servaz przytaknął. Nie wahał się powierzyć głównej części śledztwa w sprawie śmierci bezdomnego Vincentowi i Samirze. Dzielili jeden gabinet, mieli niemało wspólnych upodobań (w tym niektóre dotyczące ubioru) i wydawało się, że się rozumieją w stopniu, jakiego można oczekiwać od dwójki glin o twardych charakterach.