– Organizujemy w sobotę małe przyjęcie – powiedział Vincent. – Jesteś zaproszony. Charlène nalega, żebyś przyszedł.
Servaz pomyślał o ekscytującej urodzie żony swojego asystenta. Kiedy widział ją ostatnim razem, miała na sobie czerwoną wieczorową suknię, która podkreślała zgrabne kształty, a jej rude włosy tańczyły w świetle jak płomienie, tak że poczuł ściskanie w gardle. Charlène i Vincent okazali się przemiłymi gospodarzami i Servaz spędził z nimi wspaniały wieczór, nie chciał jednak zostać włączony do kręgu ich przyjaciół. Wymówił się pretekstem, że ten wieczór obiecał już córce.
– Położyłem akta dzieciaków na twoim biurku! – rzucił asystent, gdy Servaz wychodził.
Kiedy komendant znalazł się w swoim gabinecie, podłączył komórkę do ładowarki i uruchomił komputer. Dwie sekundy później telefon zakomunikował przyjście esemesa i Servaz odsunął klapkę. Zrobił to z niechęcią. W głębi serca był bliski uznania telefonów komórkowych za ostateczne stadium technologicznego obłędu. Margot zmusiła go jednak do nabycia komórki po tym, jak któregoś razu przyszedł na spotkanie z nią spóźniony o pół godziny.
tato to ja w sob po polud będziesz wolny? Buziaki
Co to za język? – pomyślał. Czy po tym, jak zeszliśmy z drzew, z powrotem na nie wchodzimy? Nagle poczuł się jak ktoś, kto zgubił klucz. Tak działał na niego współczesny świat. Nie czułby się bardziej obco, gdyby nagle na pokładzie wehikułu czasu przeniósł się w sam środek osiemnastego wieku. Wybrał z pamięci telefonu numer córki i usłyszał jej głos, którym zwięźle wyjaśniała, że oddzwoni do każdego, kto zostawi jej wiadomość. Słysząc podkład dźwiękowy, na którym nagrana była informacja, Servaz pomyślał, że piekło musi być pełne kiepskich muzyków.
Następnie jego wzrok spoczął na teczce z aktami sprawy bezdomnego. Logicznie rzecz biorąc, powinien się niezwłocznie zabrać do ich studiowania. Był to winien temu biednemu człowiekowi, którego wystarczająco już uprzykrzone życie skończyło się w najgłupszy z możliwych sposobów. Ale nie czuł się na siłach.
Co innego zajmowało myśli Servaza. Usiadł przed komputerem, otworzył Google i wystukał kluczowe słowa: „Éric Lombard grupa przedsiębiorstwo”. Wyszukiwarka wyświetliła ponad 20 800 wyników. Mniej, niż gdyby wpisał Obamę czy Beatlesów, ale i tak była to znaczna liczba. I nic dziwnego: Éric Lombard był postacią charyzmatyczną i medialną i zajmował piąte lub szóste miejsce w rankingu najbogatszych ludzi w kraju.
Servaz szybko przejrzał pierwsze wyniki wyszukiwania. Wiele stron przedstawiało biografie Érica Lombarda, jego ojca Henriego i dziadka Édouarda. Było też kilka artykułów z prasy ekonomicznej, czasopism poświęconych znanym ludziom, a nawet sportowych, ponieważ Éric Lombard prowadził stajnię dobrze zapowiadających się czempionów. Kilka artykułów poświęconych sportowym wyczynom samego Érica Lombarda, który był prawdziwym wyczynowcem i łowcą przygód: zapalonym alpinistą, maratończykiem, triathlonistą, pilotem rajdowym; brał także udział w wyprawach na biegun północny i do Amazonii. Wiele zdjęć przedstawiało go jadącego na motorze przez pustynię lub siedzącego za sterami samolotu. Artykuły usiane były angielskimi słowami, które kompletnie nic Servazowi nie mówiły: freeride, base jump, kitesurf...
W części artykułów powtarzało się to samo charakterystyczne zdjęcie. Wiking – pomyślał Servaz na jego widok. Blond włosy, blond broda i metalicznie niebieskie spojrzenie. Opalony, zdrowy, energiczny, męski, pewny siebie. Patrzący w obiektyw tak, jak zapewne patrzył na swoich rozmówców: z niecierpliwością człowieka, na którego czekają jednocześnie w kilku miejscach.
Żywa reklama grupy Lombarda.
Wiek: trzydzieści sześć lat.
Z prawnego punktu widzenia grupa Lombarda była spółką komandytowo-akcyjną (S.K.A), ale spółka-matka – Lombard Entreprises – była holdingiem.
Cztery zasadnicze spółki zależne to: Lombard Media (książki, prasa, dystrybucja, audiowizualne środki przekazu), Lombard Group (sprzedaż sprzętu sportowego, odzieży, wycieczek i dóbr luksusowych, czwarte miejsce w światowym rankingu sprzedawców dóbr luksusowych), Lombard Chimie (chemia, farmacja) i AIR, producent sprzętu lotniczego, kosmicznego i obronnego. Grupa Lombarda posiadała piętnaście procent udziałów w AIR za pośrednictwem holdingu-matki, Lombard Entreprises. Sam Éric Lombard był partnerem zarządzającym i dyrektorem generalnym Lombard S.K.A., dyrektorem generalnym Lombard Group i Lombard Chimie oraz prezesem zarządu AIR. Jako absolwent jednej z francuskich akademii ekonomicznych oraz London School of Economics, Lombard zaczynał karierę w jednej z firm podległych Lombard Group, będącej rozpoznawalnym sprzedawcą sprzętu sportowego.
Grupa zatrudniała ponad 78 tysięcy osób w 75 krajach. Jej obroty sięgały w poprzednim roku 17 928 milionów euro, zysk operacyjny wyniósł 1537 milionów euro, a zysk netto 677 milionów, podczas gdy zobowiązania finansowe grupy oszacowano na 3558 milionów euro. Te liczby u każdego zwyczajnego człowieka wywołałyby zawrót głowy, być może jednak dla specjalistów w dziedzinie finansów międzynarodowych nie są czymś nadzwyczajnym. Odkrywając je, Servaz uświadomił sobie, że przyczyny, dla których grupa zachowała starzejącą się elektrownię wodną, mogły być wyłącznie historyczne lub emocjonalne. To właśnie tutaj, w Pirenejach, narodziło się imperium Lombardów.
Powieszenie konia w takim miejscu miało więc znaczenie symboliczne. Ktoś chciał uderzyć zarówno w historię rodziny Érica Lombarda, jak i w największą z jego pasji: konie.
Z artykułów poświęconych ostatniej męskiej latorośli rodu Lombardów wynikało bowiem, że wśród wszystkich jego zainteresowań konie były na pierwszym miejscu. Éric Lombard miał stadniny w wielu krajach – Argentynie, Włoszech, Francji... Zawsze jednak wracał do swojej pierwszej miłości, ośrodka jeździeckiego, w którym stawiał pierwsze kroki, położonego w pobliżu rodzinnego zamku, w tej właśnie dolinie, w regionie Comminges.
Servaz nagle nabrał przekonania, że inscenizacja w elektrowni nie była dziełem jakiegoś zbiegłego z Instytutu Wargniera szaleńca, ale świadomym, zaplanowanym i przemyślanym czynem.
Przerwał lekturę, żeby zebrać myśli. Wahał się przed wyciąganiem wszystkich trupów z szaf przemysłowego imperium tylko po to, by wyjaśnić tajemnicę śmierci konia. Z drugiej strony wciąż pamiętał potworny widok pozbawionego głowy zwierzęcia przywiezionego kolejką i szok, jaki wówczas przeżył. Jak to powiedział Marchand? „Pan Lombard ma wielu wrogów”.
Zadzwonił telefon. Servaz odebrał. To była d’Humières.
– Strażnicy zniknęli.
– Niech się pani nigdy nie odwraca do nich plecami – powiedział doktor Xavier.
Za dużymi oknami góry płonęły zachodem słońca. Czerwony blask zalewał salę.
– Niech pani będzie uważna. W każdej sekundzie. Tutaj nie ma miejsca na błędy. Szybko się pani nauczy rozpoznawać sygnały: uciekające spojrzenie, szyderczy uśmiech, przyśpieszony oddech... Niech pani nigdy nie osłabia czujności. I nigdy nie odwraca się do nich plecami.
Diane skinęła głową. Zbliżał się pacjent. Trzymał się za brzuch.
– Gdzie jest karetka, doktorze?
– Karetka? – odpowiedział Xavier uśmiechnięty od ucha do ucha.
– Karetka, która ma mnie zawieźć na porodówkę. Odeszły mi wody. Już powinna tu być.
Stał przed nimi mężczyzna około czterdziestki. Miał ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu i musiał ważyć jakieś sto pięćdziesiąt kilogramów. Długie włosy, gęsta broda, drobne, niespokojnie błyszczące oczka. Xavier wyglądał przy nim jak dziecko. Nie robił jednak wrażenia zakłopotanego.