Выбрать главу

Poinformowawszy go o zniknięciu strażników, pani prokurator oznajmiła, że Éric Lombard wraca ze Stanów i chciałby niezwłocznie rozmawiać z osobami prowadzącymi śledztwo. Servaz o mało nie stracił panowania nad sobą. Miał na głowie sprawę morderstwa i chociaż chciał się dowiedzieć, kto zabił konia, domyślając się zresztą, że było to zaledwie preludium do czegoś znacznie poważniejszego, nie oznaczało to, że jest na każde zawołanie Érica Lombarda.

– Nie wiem, czy będę mógł – oznajmił sucho. – Mam sporo roboty w związku z tym zamordowanym bezdomnym.

– Byłoby lepiej, gdyby pan przyjechał – nalegała d’Humières. – Wygląda na to, że Lombard skontaktował się z Ministerstwem Sprawiedliwości, oni zadzwonili do prezesa sądu pierwszej in stancji, a on zatelefonował do mnie. No i z kolei ja dzwonię do pana. Reakcja łańcuchowa. Poza tym Canter powie panu to samo. Jestem pewna, że Lombard dzwonił również do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Swoją drogą myślałam, że ma pan już zabójców bezdomnego.

– Mamy zeznania dość słabego świadka – odpowiedział Servaz niechętnie; nie zamierzał w tym momencie wdawać się w szczegóły. – Czekamy na wyniki analizy śladów. Sporo ich było na miejscu: odciski palców, ślady butów, krew...

– W końcu jest pan koziorożcem, prawda? Servaz, niech mi pan tu nie zgrywa przepracowanego policjanta, nie cierpię tego. Proszę mi wyświadczyć tę przysługę. Kiedy może pan tam wrócić? Éric Lombard będzie na pana czekał od jutra. Spędzi w dolinie cały weekend. Niech pan znajdzie chwilę.

– W porządku. Ale zaraz po audiencji wracam do śledztwa w sprawie bezdomnego.

Zatrzymał się na stacji benzynowej, żeby zatankować. Świeciło słońce, chmury uciekły daleko. Skorzystał z okazji i zadzwonił do Ziegler. O dziewiątej miała asystować przy sekcji zwłok konia w stadninie w Tarbes. Zaproponowała, żeby tam podjechał. Servaz się zgodził, ale powiedział, że zaczeka na zewnątrz.

– Jak pan chce – odpowiedziała, nie kryjąc zaskoczenia.

Jak miał jej wytłumaczyć, że boi się koni? Że przejście przez pełną zwierząt stadninę jest ponad jego siły? Rzuciła nazwę pobliskiej kafejki, w alei Régiment-de-Bigorre. Dołączy do niego, gdy skończą. Kiedy dojechał na miejsce, miasto tonęło w promieniach prawie wiosennego słońca. Zabudowania Tarbes, miasta położonego u wrót Parku Narodowego Pirenejów, wznosiły się wśród zieleni. W głębi widać było ścianę niepokalanie białych gór. Na błękitnym niebie nie było ani jednej chmurki. Migoczące w słońcu górskie szczyty wyglądały lekko i ulotnie jak balony gotowe w każdej chwili wznieść się w górę. To jakby psychiczna bariera, pomyślał Servaz na ich widok. Umysł rozbija się o te góry jak o mur. Jakby było to terytorium nieprzyjazne dla ludzi, terra incognita, w sensie dosłownym – ziemia nieznana.

Wszedł do umówionej kafejki, usiadł przy stoliku koło okna i zamówił białą kawę z croissantem. W stojącym w kącie nad barem telewizorze z głośnością podkręconą do maksimum bez przerwy leciały wiadomości. Servaz nie mógł się skupić. Już miał poprosić o ściszenie, gdy z ekranu padło nazwisko Érica Lombarda. Wypowiadający je dziennikarz stał na skraju pasa startowego niewielkiego lotniska z mikrofonem w ręku. W tle zaśnieżone góry, podobne do tych na zewnątrz. Obraz na ekranie pochłonął uwagę Servaza, a kiedy pojawiła się twarz Érica Lombarda, policjant podszedł do baru.

Miliarder udzielał wywiadu tuż po wylądowaniu na lotnisku w Tarbes. Za nim stał mały prywatny samolot z niebieskimi literami LOMBARD wymalowanymi na lśniącej bielą burcie. Lombard miał poważną minę człowieka, który stracił ukochaną istotę. Dziennikarz pytał go właśnie, czy to zwierzę miało dla niego szczególną wartość.

– To był nie tylko koń – odpowiedział biznesmen. W jego głosie słychać było starannie dawkowane poruszenie i pewność siebie. – To był towarzysz, przyjaciel, partner. Ci, którzy naprawdę kochają konie, wiedzą, że to nie są tylko zwierzęta. A Freedom był wyjątkowy. Pokładaliśmy w nim duże nadzieje. Ale poza wszystkim najstraszniejszy jest sposób, w jaki zginął. Dopilnuję, aby uczyniono wszystko, by znaleźć winowajców.

Servaz zobaczył, jak Lombard przesuwa wzrok, by utkwić go w obiektywie kamery, a za jej pośrednictwem – w oczach widzów. Jego spojrzenie wyrażało kolejno ból, wściekłość, wyzwanie i groźbę.

– Ci, którzy to zrobili, powinni sobie uświadomić, że mi nie uciekną. I że jestem człowiekiem spragnionym sprawiedliwości.

Servaz rozejrzał się wokół siebie. Wszyscy wpatrywali się w ekran telewizora. Nieźle, pomyślał, ładny numer. Nie ulegało wątpliwości, że został przygotowany wcześniej, ale to nie pozbawiło go brutalnej szczerości. Servaz zastanawiał się, jak daleko człowiek pokroju Érica Lombarda jest w stanie się posunąć, by zrealizować swoją groźbę. Następne dwie godziny spędził na robieniu bilansu rzeczy, które już wiedzieli, i tych, na których temat nie mieli informacji. Tych drugich było zdecydowanie więcej. Gdy Irène Ziegler pojawiła się wreszcie na chodniku za oknem, Servazowi na chwilę zaparło dech. Była ubrana w kombinezon motocyklowy z czarnej skóry z nakolannikami i naramiennikami wykonanymi z szarego metalu i buty z okuciami na noskach i obcasach. W ręku trzymała kask. Amazonka... Servaza znowu uderzyła jej uroda. Uświadomił sobie, że jest niemal tak piękna jak Charlène Espérandieu, ale w inny sposób – bardziej sportowy, mniej wyszukany. Charlène wyglądała jak modelka, Irène jak mistrzyni windsurfingu. Znowu poczuł podniecenie. Przypomniał sobie, co myślał, kiedy zobaczył kolczyk w jej nosie. Niewątpliwie Irène Ziegler była pociągającą kobietą.

Servaz spojrzał na zegarek. Była jedenasta.

– I jak? – zapytał.

Odpowiedziała, że sekcja nie wniosła wiele nowego do śledztwa poza informacją, że zwierzęciu obcięto głowę po śmierci. Marchand także przyjechał. Lekarz sądowy dał im do zrozumienia, że zwierzę prawdopodobnie zostało uśpione i że badanie toksykologiczne to potwierdzi. Kiedy zarządca ośrodka wychodził z sali, wyglądał, jakby mu ulżyło. Zgodził się wreszcie na zabranie ciała do utylizacji. Poza głową, którą chce zachować jego szef. Według Marchanda Lombard zamierzał ją wypchać i powiesić na ścianie.

– Powiesić na ścianie? – powtórzył Servaz z niedowierzaniem.

– Myśli pan, że oni są winni?

– Kto?

– Strażnicy.

– Nie wiem.

Servaz wyjął telefon i wybrał numer zamku. Usłyszał w słuchawce damski głos.

– Mówi komendant Servaz, policja kryminalna w Tuluzie. Chciałbym rozmawiać z panem Lombardem.

– Jak nazwisko?

– Servaz.

– Proszę się nie rozłączać.

Długi sygnał oczekiwania. Wreszcie odezwał się mężczyzna w nieokreślonym wieku:

– Tak?

– Komendant Servaz, policja kryminalna.

– W jakiej sprawie?

Servaz poczuł, że zaraz wybuchnie.

– Niech pan posłucha, to pański szef chciał się ze mną spotkać. To nie jest moje jedyne zajęcie. Nie zamierzam tracić czasu!

– Proszę powoli przeliterować nazwisko i przypomnieć mi, w jakiej sprawie pan dzwoni – powiedział mężczyzna po drugiej stronie niewzruszonym głosem. – Pan Lombard także nie zamierza tracić czasu.

Arogancja tego człowieka sprawiła, że Servaz zaniemówił. O mało nie przerwał rozmowy, ale się powstrzymał.

– Servaz. S, E, R, V, A, Z. Dzwonię w sprawie konia o imieniu Freedom.

– Nie mógł pan od razu tak mówić? Proszę się nie rozłączać. Pan Lombard oczekuje pana dziś o piętnastej.