Servaz bezzwłocznie przeszedł do rzeczy:
– Pierwsze pytanie. Czy widzi pan kogoś, kto mógłby popełnić tę zbrodnię albo chociaż miałby powód, żeby to zrobić?
Éric Lombard akurat podawał kawę.
Przerwał i zanurzył spojrzenie w oczach Servaza. Duże lustro z tyłu odbijało jego blond czuprynę. Miał na sobie golf i spodnie z popielatej wełny. I był bardzo opalony.
Odpowiedział bez zmrużenia powiek.
– Tak.
Servaz się wzdrygnął. Siedząca obok Ziegler także się poruszyła.
– I nie – dorzucił po chwili. – To są dwa pytania w jednym. Tak, bo znam mnóstwo osób, które mogły mieć powody, żeby to zrobić. Nie, ponieważ nie znam nikogo, kto byłby do tego zdolny.
– Niech pan uściśli – powiedziała Ziegler rozdrażniona. – Dlaczego mieliby powody, żeby zabić to zwierzę?
– Żeby mnie skrzywdzić, żeby się zemścić, żeby zrobić na mnie wrażenie. Jak się pewnie domyślacie, w moim zawodzie i dysponując takim majątkiem, człowiek robi sobie wrogów, wzbudza zazdrość, podkrada rynki konkurencji, odrzuca oferty, doprowadza innych do ruiny, zwalnia setki osób... Gdybym miał zrobić listę tych, którzy mnie nienawidzą, miałaby objętość grubego tomu.
– Nie mógłby się pan wyrażać nieco bardziej precyzyjnie?
– Niestety nie. Rozumiem wasz tok myślenia: ktoś zabił mojego ulubionego konia i powiesił na najwyższym słupie kolejki linowej, która należy do mnie. A zatem ktoś ma do mnie pretensje. Wszystko wskazuje na mnie, zgadzam się z wami. Ale kto to zrobił? Nie mam żadnego pomysłu.
– Nie otrzymywał pan żadnych pogróżek ustnych albo pisemnych, żadnych anonimów?
– Nie.
– Pana grupa działa w siedemdziesięciu pięciu krajach – stwierdził Servaz.
– W siedemdziesięciu ośmiu – poprawił go Lombard.
– Czy grupa ma związki, nawet niebezpośrednie, z mafiami, z przestępczością zorganizowaną? Wyobrażam sobie, że w niektórych krajach ten rodzaj... kontaktów jest mniej lub bardziej nie do uniknięcia.
Lombard znowu intensywnie wpatrywał się w Servaza, ale tym razem bez agresji. Pozwolił sobie nawet na uśmiech.
– Jest pan bardzo bezpośredni, komendancie. Ma pan pewnie na myśli scenę z Ojca chrzestnego z odciętą głową konia? Nie, moja grupa nie ma związków z przestępczością zorganizowaną. Przynajmniej ja nic o tym nie wiem. Nie mówię, że w niektórych krajach Afryki czy Azji nie musimy przymykać oczu na pewne praktyki, ale powiedzmy wprost, tam chodzi o dyktatury, nie o mafie.
– Nie przeszkadza to panu? – zapytała Ziegler.
Lombard uniósł brew.
– Robienie interesów z dyktatorami – uściśliła.
Na twarzy Lombarda znowu pojawił się pobłażliwy uśmiech. Tym razem jednak był to uśmiech monarchy, który się waha, czy wykpić impertynencję swojego poddanego, czy też kazać go ściąć na miejscu.
– Nie sądzę, by odpowiedź na to pytanie miała w istotny sposób pomóc w waszym śledztwie – odpowiedział. – Musicie też wiedzieć, że wbrew pozorom nie jestem jedynym szefem: w wielu dziedzinach mamy partnerów, pierwszym z nich jest francuski rząd. Istnieją pewne aspekty „polityczne”, za które nie ja odpowiadam.
Bezpośredni, ale jeśli trzeba, świetnie żongluje politycznie poprawnym pustosłowiem, zauważył Servaz.
– Chciałbym zrozumieć jedną rzecz. Mianowicie, jak to możliwe, żeby nikt, ani w ośrodku jeździeckim, ani w elektrowni, niczego nie zauważył. Nie da się ot tak, w środku nocy przetransportować konia.
Lombard sposępniał.
– Ma pan rację. Ja także zadawałem sobie to pytanie. Z całą pewnością ktoś kłamie. I bardzo chciałbym wiedzieć, kto to jest – dodał tonem groźby. Odstawił filiżankę tak gwałtownie, że Servaz i Ziegler podskoczyli. – Zwołałem wszystkich, cały dzienny i nocny personel elektrowni i pracowników stadniny. Zaraz po przyjeździe każdego z nich przesłuchałem. Zajęło mi to cztery godziny. Nie osądzajcie mnie, przyznaję się, że użyłem wobec nich wszelkich dostępnych środków nacisku. Tamtej nocy nikt niczego nie słyszał. Ale to oczywiście niemożliwe. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że Marchand i Hector mówią prawdę. Nigdy nie skrzywdziliby konia i służą naszej rodzinie od bardzo dawna. To prawi i kompetentni ludzie. Nasze stosunki zawsze były bardzo dobre. Można powiedzieć, że należą do rodziny. Możecie ich skreślić z waszej listy. To samo dotyczy Hermine. To wspaniała dziewczyna, która uwielbiała Freedoma. Jest załamana tą historią.
– Wie pan o zniknięciu strażników?
Lombard zmarszczył brwi.
– Tak. Tylko ich nie przesłuchałem.
– Jest ich dwóch. Żeby powiesić konia na górze, trzeba było co najmniej dwóch osób. I byli już skazani.
– Idealni podejrzani – skomentował Lombard z powątpiewaniem.
– Nie wygląda pan na przekonanego.
– Nie wiem... Po co ci goście mieliby wieszać Freedoma tam, gdzie pracują? To najlepszy sposób na ściągnięcie na siebie podejrzeń, prawda?
Servaz skinął głową z aprobatą.
– A jednak się ulotnili – zauważył.
– Niech się pan postawi na ich miejscu. Z takimi kartotekami. Niech pan tego nie bierze do siebie, ale oni dobrze wiedzą, że jeśli policja znajdzie sobie winnego, rzadko szuka dalej.
– Kto ich zatrudnił? – zapytała Ziegler. – Co pan o nich wie? Jak sądzę, zdążył pan od wczoraj zebrać informacje.
– Oczywiście. Zatrudnił ich Marc Morane, dyrektor elektrowni. W ramach programu readaptacji zawodowej byłych skazanych z więzienia Lannemezan.
– Czy podczas pracy w elektrowni robili już jakieś numery?
– Morane zapewniał mnie, że nie.
– Czy w ostatnich latach wyrzucono kogoś z pracy w elektrowni lub w majątku?
Lombard popatrzył po nich. Blond włosy, broda i niebieskie oczy nadawały mu pociągający wygląd wilka morskiego. Wyglądał podobnie jak na zdjęciach, które oglądali.
– Nie zajmuję się takimi szczegółami. Zarządzanie personelem to nie moja sprawa. Podobnie w przypadku tak niewielkiego zakładu, jakim jest elektrownia. Ale możecie mieć dostęp do wszystkich akt personalnych, a moi współpracownicy są do waszej dyspozycji. Wszystkim wydałem stosowne polecenia w tym względzie. Moja sekretarka prześle wam listę nazwisk z numerami telefonów. Nie wahajcie się zwracać do moich ludzi. Gdyby któryś z nich robił jakieś trudności, dzwońcie do mnie. Powiedziałem wam: dla mnie to jest sprawa najwyższej wagi i jestem do waszej dyspozycji dwadzieścia cztery godziny na dobę. – Wyjął wizytówkę i podał Ziegler. – Poza tym widzieliście elektrownię. Jest przestarzała i tak naprawdę nierentowna. Utrzymujemy ją tylko dlatego, że ma historyczne znaczenie dla grupy Lombarda i naszej rodziny. Jej obecnego dyrektora, Marca Morane’a, znam od dziecka. Chodziliśmy razem do podstawówki. Ale nie widziałem go przez wiele lat.
Servaz zrozumiał, że ostatnia uwaga miała na celu uświadomienie im hierarchii osób. Dla dziedzica imperium dyrektor elektrowni był po prostu jednym z wielu pracowników i stał na samym dole drabiny, na równi lub niemal na równi z robotnikami.
– Ile dni w roku spędza pan tutaj, panie Lombard? – zapytała Ziegler.
– To trudne pytanie: niech się zastanowię... Powiedzmy, że sześć do dziesięciu tygodni. Nie więcej. Oczywiście więcej czasu spędzam w moim paryskim mieszkaniu niż w tym starym zamku. Sporo bywam także w Nowym Jorku. I, szczerze mówiąc, połowę czasu zajmują mi podróże. Ale uwielbiam tutaj przyjeżdżać, szczególnie zimą w czasie sezonu narciarskiego, i latem, kiedy mogę jeździć na moich koniach. Mam inne stajnie, być może o tym wiecie. Ale najważniejsze lata dzieciństwa i młodości spędziłem tutaj, do czasu, kiedy ojciec wysłał mnie do szkoły. Ten budynek może się wam wydawać przygnębiający, ale czuję się tu u siebie. Tyle tu przeżyłem dobrego i złego. Ale nawet złe rzeczy z biegiem czasu wydają się dobre: pamięć wszystko przetwarza...