Выбрать главу

– Z drugiej strony – powiedział Servaz – jeśli Hirtmann rzeczywiście za tym stoi i jeśli udało mu się wydostać z Instytutu, musimy się za wszelką cenę upewnić, czy inni pacjenci też nie mają takiej możliwości.

– Poprosiłam o wsparcie okręgowy oddział żandarmerii z Saint-Gaudens. Są w drodze.

– Trzeba pilnować wszystkich wejść na teren Instytutu, sprawdzać wszystkie samochody, które wjeżdżają i wyjeżdżają, nawet te, które należą do personelu. I ukryć ludzi w górach, żeby obserwowali okolicę.

Ziegler kiwnęła głową.

– Dziś wieczorem wchodzą wzmocnienia. Poprosiłam też o sprzęt noktowizyjny. I jeszcze o drugie tyle ludzi na miejscu, ale zdziwiłabym się, gdyby udało się to uzyskać. Zgłosiły się też dwie ekipy z psami chętne do pomocy. W każdym razie niektórych gór koło Instytutu nie da się pokonać bez sprzętu. Tak naprawdę dostać się tam można jedynie drogą, która biegnie doliną. A więc tym razem nawet gdyby Hirtmann przedostał się jakoś przez system zabezpieczeń, dalej już się nie wymknie.

Już nie chodzi o konia, pomyślał Servaz, ale o coś znacznie poważniejszego.

Była północ, a Servaz jeszcze nie spał. Wyłączył swój komputer – niemal zabytkowego grata z przestarzałym systemem operacyjnym Windows 98 – który przypadł mu po rozwodzie, zgasił lampkę na biurku i wyszedł z pokoju. Przeszedł przez salon i otworzył drzwi na balkon. Znajdująca się trzy piętra niżej ulica była pusta. Tylko czasem jakiś samochód usiłował utorować sobie drogę między dwoma rzędami aut zaparkowanych zderzak w zderzak. Jak w większości miast, panował tu tłok. I jak większość miast – choć jego mieszkańcy spali – Tuluza nigdy nie była całkowicie uśpiona. Z restauracji dobiegał brzęk naczyń. Skądś dochodziło echo rozmowy, może raczej kłótni, między kobietą i mężczyzną. Jakiś facet spacerował z psem, który przystanął i sikał obok samochodu. Servaz wrócił do salonu, pogrzebał w kolekcji płyt kompaktowych i włączył IX Symfonię Mahlera pod batutą Bernsteina, nie przesadzając z głośnością. O tej porze jego sąsiedzi z góry, którzy wcześnie się kładli, już dawno byli pogrążeni w głębokim śnie. Nie obudziłoby ich nawet straszne walenie młota w Szóstej ani słynny dysonujący akord X Symfonii.

Julian Hirtmann...

Znowu to nazwisko. Unosiło się w powietrzu, odkąd Irène Ziegler wymówiła je kilka godzin wcześniej w samochodzie. Od tamtej chwili Servaz próbował się dowiedzieć jak najwięcej na temat tego pacjenta Instytutu Wargniera. Nie bez zdziwienia odkrył, że Julian Hirtmann, podobnie jak on, miał szczególne zamiłowanie do muzyki Mahlera. To była ich wspólna cecha. Przez wiele godzin surfował po Internecie i robił notatki. Podobnie jak w przypadku Érica Lombarda, choć z innych powodów, w sieci były setki stron poświęconych Szwajcarowi.

Najgorsze przeczucie, jakie od początku towarzyszyło Servazowi, rozprzestrzeniało się teraz jak chmura toksycznego gazu. Dotychczas nie mieli nic poza dziwaczną historią – śmiercią konia w niezwykłych okolicznościach – która nigdy nie urosłaby do takiego rozmiaru, gdyby właścicielem zwierzęcia zamiast miliardera był jakiś miejscowy rolnik. I oto okazało się, że ma ona związek – choć Servaz nie mógł zrozumieć jak ani dlaczego – z jednym z najstraszliwszych współczesnych morderców. Nagle poczuł się tak, jakby stał przed korytarzem pełnym zamkniętych drzwi. Za każdymi z nich krył się jakiś nieoczekiwany i niepokojący aspekt śledztwa. Obawiał się wejść i spróbować je otworzyć. Korytarz, który widział w wyobraźni, oświetlało czerwone światło – czerwone jak krew, jak furia, jak bijące serce. Kiedy przemywał twarz zimną wodą, czując w żołądku zaciskający się supeł strachu, nagle nabrał pewności, że wiele innych drzwi wkrótce się otworzy, umożliwiając dostęp do coraz mroczniejszych pomieszczeń. A to był dopiero początek...

Julian Alois Hirtmann już od niemal szesnastu miesięcy był zamknięty w sektorze A Instytutu Wargniera, przeznaczonym dla najniebezpieczniejszych drapieżników społecznych, w którym przetrzymywano zaledwie siedmiu pacjentów. Ale Hirtmann różnił się od sześciu pozostałych w kilku sprawach:

był inteligentny, opanowany i nigdy nie udowodniono mu serii przypisywanych mu morderstw;

zajmował – co rzadkie, ale nie całkiem wyjątkowe wśród seryjnych przestępców – wysoką pozycję społeczną: w chwili aresztowania był prokuratorem w sądzie w Genewie;

jego aresztowanie, które nastąpiło w wyniku nieszczęśliwego zbiegu okoliczności, wywołało polityczno-kryminalne zamieszanie bez precedensu w historii szwajcarskiego sądownictwa.

Zbieg okoliczności, o którym wspominała Ziegler, był nieprawdopodobną historią, która mogłaby się wydać zabawna, gdyby nie fakt, że była przede wszystkim tragiczna i niewiarygodnie obrzydliwa. Wieczorem 21 czerwca 2004 roku, kiedy nad Jezioro Genewskie nadciągała gwałtowna burza, Julian Hirtmann organizował w swojej posiadłości kolację, na którą w geście wielkiej wspaniałomyślności zaprosił kochanka swojej żony. Jako powód zaproszenia podał „chęć wyjaśnienia sobie pewnych spraw i zorganizowania, jak dwóch dżentelmenów, odejścia Alexii”.

Jego olśniewająca małżonka obwieściła mu bowiem, że pragnie go opuścić i zamieszkać ze swoim kochankiem, który był sędzią i tak jak on pracował w genewskim sądzie. Pod koniec posiłku, podczas którego przy wyszukanym akompaniamencie Kindertotenlieder Mahlera omawiali okoliczności rozwodu (Servaz zatrzymał się na tej informacji i przez chwilę zastanawiał się, zaskoczony skrupulatnością detektywa, który zanotował ten szczegół: Treny dziecięce były jednym z jego ulubionych utworów), Hirtmann wyjął broń i zmusił parę, by zeszła do piwnic budynku, które razem z żoną zamienili wcześniej w „jaskinię sadomasochistycznych rozkoszy”. Organizowali tam orgie, w których brali udział ich przyjaciele należący do genewskiej śmietanki. Hirtmann lubił bowiem patrzeć, jak jego piękną żonę bierze w posiadanie i bije wielu mężczyzn, jak poddają ją wyrafinowanym torturom, zakuwają w kajdanki i łańcuchy, chłostają i traktują rozmaitymi przyrządami sprzedawanymi w specjalistycznych sklepach w Niemczech i Holandii. A jednak na wieść, że żona zamierza porzucić go dla innego, oszalał z zazdrości. Okoliczność obciążająca: uważał jej kochanka za bezgranicznie nudnego głupca.

W jednym z wielu artykułów, które Servaz przejrzał, znajdowało się zdjęcie Hirtmanna pozującego w genewskim sądzie w towarzystwie swojej przyszłej ofiary.

Mężczyzna wydawał się mały przy wysokim, szczupłym prokuratorze. Na tym zdjęciu Servaz dałby mu czterdziestkę. Wielkolud w przyjacielskim geście położył rękę na ramieniu kochanka swojej żony i spoglądał na niego tak, jak tygrys patrzy na swoją zdobycz. Servaz zastanawiał się, czy Hirtmann już wtedy wiedział, że go zabije. Podpis pod zdjęciem głosił: Prokurator Hirtmann i jego przyszła ofiara, sędzia Adalbert Berger, w prawniczych togach w sądowej poczekalni.

Tamtej nocy 21 czerwca Hirtmann zmusił żonę i jej kochanka, by się rozebrali i położyli na łóżku w piwnicy, a następnie pili szampana, aż obydwoje byli pijani. Potem kazał kochankowi wylać dwulitrową butelkę szampana na ciało Alexii. On sam oblał kochanka. Po tej libacji podał Bergerowi jeden z walających się po piwnicy gadżetów: przedmiot przypominający ogromną elektryczną wiertarkę, której wiertło zastąpiono wibratorem. Tego rodzaju narzędzia, jakkolwiek większości śmiertelników mogłyby się wydawać dziwne, nie są jednak rzadkością w specjalistycznych butikach i goście przyjęć organizowanych przez Hirtmannów od czasu do czasu z nich korzystali. Tamtego popołudnia Hirtmann starannie przygotował urządzenie, tak aby w razie badania jego gołe kable wyglądały w oczach podejrzliwego specjalisty na czysto przypadkowe uszkodzenie. Wymienił też będący w doskonałym stanie bezpiecznik na tablicy elektrycznej na kompletnie niesprawną podróbkę, jaką bez trudu można dostać na bazarze. Kiedy kochanek jego żony wprowadził migocący przedmiot do pochwy kobiety, Hirtmann dłonią w gumowej rękawiczce podłączył urządzenie do prądu. Na rezultat nie trzeba było długo czekać, najwyraźniej szampan okazał się dobrym przewodnikiem. Hirtmann niewątpliwie doświadczał głębokiej przyjemności, obserwując ciała miotające się pod wpływem niekontrolowanych wstrząsów. Ale właśnie w tej chwili nastąpił „zbieg okoliczności”, o którym mówiła Ziegler.