Jak na tak późną porę jego przemowa była nieco przydługa.
– Nie manipulujesz mną, tato. To się nazywa wymiana poglądów. Potrafię myśleć samodzielnie.
Servaz poczuł nagle, że się wygłupił. Ale uśmiechnął się.
– Mam cudowną córkę – stwierdził.
Zaśmiała się cicho.
– Nareszcie słyszę, że jesteś w formie.
– Jestem w doskonałej formie o pierwszej piętnaście w nocy. Życie jest cudowne. Moja córka też. Dobranoc, córeczko. Do jutra.
– Dobranoc, tato.
Wrócił na balkon. Nad dzwonnicą bazyliki Saint-Sernin świecił księżyc. Ulicą przechodziła hałaśliwa gromadka studentów. Krzyki, chichoty, przepychanki – wesoła kompania zniknęła w ciemności, a jej śmiech słychać było jeszcze przez jakiś czas jak dalekie echo młodości. Było koło drugiej, kiedy Servaz wreszcie położył się do łóżka i zasnął.
Następnego dnia, w sobotę 13 grudnia, Servaz zebrał część grupy zajmującej się śmiercią bezdomnego, żeby ustalić, na jakim etapie znajduje się śledztwo. Samira Cheung miała na sobie tego ranka podkolanówki w biało-czerwone poprzeczne prążki, ściśle przylegające skórzane szorty i botki na dwunastocentymetrowych obcasach, z tyłu obficie nabite metalowymi ćwiekami. Servaz pomyślał, że gdyby Samira miała za zadanie infiltrację środowisk miejscowej prostytucji, wcale nie musiałaby się przebierać. Następnie uświadomił sobie, że myśli jak Pujol i Simeoni – dwóch byczków z brygady, którzy zaczepiali jego asystenta. Espérandieu natomiast był ubrany w marynarski sweterek w paski, w którym wyglądał jeszcze młodziej i zdecydowanie nie przypominał gliniarza. Przez chwilę Servaz odczuł czysty metafizyczny lęk: zastanawiał się, czy rzeczywiście kieruje grupą śledczą, czy może teleportował się na wydział literatury. Samira i Vincent wyciągnęli swoje laptopy. Dziewczyna jak zawsze miała na szyi słuchawki swojej empetrójki, a Espérandieu przesuwał palcem po ekranie iPhone’a – czarnego gadżetu, który przypominał Servazowi wielki, superpłaski telefon komórkowy – jakby przewracał kartki książki. Na jego prośbę Samira znowu podkreśliła jeden ze słabych punktów oskarżenia: nie było żadnych dowodów, że trzej młodzi ludzie są bezpośrednio wmieszani w śmierć bezdomnego. Sekcja zwłok wykazała, że ofiara utonęła w wodzie o głębokości pięćdziesięciu centymetrów, straciwszy uprzednio przytomność – niewątpliwie wskutek serii ciosów, spośród których jeden, bardzo silny, wymierzono w głowę. Słowo „niewątpliwie” było jednak ogromnie problematycznie, ponieważ w chwili zajścia bezdomny miał we krwi 1,9 promila alkoholu. Servaz i Espérandieu doskonale zdawali sobie sprawę, że raport z sekcji zwłok zostanie wykorzystany przez obronę w celu zmiany kwalifikacji czynu na „pobicie ze skutkiem śmiertelnym” albo nawet podania w wątpliwość faktu, jakoby zadane ciosy były przyczyną utonięcia, które można przypisać nietrzeźwości ofiary. Na razie jednak starannie omijali ten temat.
– To już należy do kompetencji sędziego – uciął sprawę Servaz. – Niech pani opiera swoje raporty na tym, co pani wie, a nie na podejrzeniach.
W tę samą sobotę Servaz niepewnie wpatrywał się w listę, którą wręczyła mu córka.
– Co to jest?
– Lista prezentów dla mnie. Na gwiazdkę.
– Wszystko?
– Tato, to tylko lista. Nie musisz kupować wszystkiego – zażartowała.
Spojrzał na nią. W dolnej wardze wciąż tkwiło delikatne złote kółko, w lewej brwi, również bez zmian – kolczyk koloru czerwonego, za to w lewym uchu obok czterech znanych mu kolczyków pojawił się piąty. Servazowi przemknęła w pamięci twarz Irène Ziegler. Zauważył też siniaka na kości jarzmowej prawego policzka Margot; musiała się uderzyć. Następnie znowu przebiegł wzrokiem listę: iPod, cyfrowa ramka do zdjęć (córka wytłumaczyła mu, że chodzi o ramkę z ekranem, na którym zmieniają się zdjęcia zgromadzone w pamięci), przenośna konsola do gier Nintendo DS Lite (z programem „More Brain Training from Dr Kawashima”), aparat cyfrowy (jeśli to możliwe z matrycą o rozdzielczości siedmiu megapikseli, potrójnym zoomem, dwuipółcalowym ekranem i stabilizatorem obrazu) i laptop z ekranem o przekątnej siedemnaście cali (i – najchętniej – procesorem Intel Centrino 2 Duo, 2 GB pamięci operacyjnej, dysk twardy 250 GB, nagrywarka CD-DVD). Zastanawiała się jeszcze nad iPhone’em, ale ostatecznie uznała, że to by jednak było „trochę drogo”. Servaz nie miał bladego pojęcia, ile te wszystkich przedmioty mogą kosztować, nie wiedział też, co znaczy, na przykład „2 GB pamięci operacyjnej”. Ale wiedział przynajmniej jedno: nie ma niewinnych technologii. W tym opanowanym przez technikę i oplecionym siecią wzajemnych powiązań świecie oazy wolności i autentycznej myśli są coraz rzadsze. Całe to szaleństwo kupowania, fascynacja najbardziej zbytkownymi gadżetami – do czego to podobne? Dlaczego członek plemienia z Nowej Gwinei wydaje mu się zdrowszy na umyśle i rozsądniejszy niż większość ludzi, których spotyka na co dzień? Czy rzeczywiście tak jest, czy też Servaz kontempluje ten zwariowany świat jak stary filozof siedzący w beczce? Wsunął listę do kieszeni i pocałował córkę w czoło.
– Zastanowię się.
Po południu pogoda się zepsuła. Padał deszcz i mocno wiało. Schowali się pod płóciennym daszkiem, którym targały porywy wiatru, przed jedną z jasno oświetlonych witryn w centrum miasta. Ulice były pełne ludzi, samochodów i świątecznych dekoracji.
Jaka pogoda jest na górze? – pomyślał nagle. Czy nad Instytutem pada śnieg? Servaz wyobraził sobie, jak Julian Hirtmann wyciąga swoje olbrzymie ciało, by z okna obserwować sypiący cicho śnieg. Od poprzedniego wieczoru, odkąd kapitan Ziegler przedstawiła mu w samochodzie swoje rewelacje, myśl o szwajcarskim olbrzymie praktycznie go nie opuszczała.
– Tato, słuchasz mnie?
– Tak, oczywiście.
– Nie zapomnisz o mojej liście, hę?
Zapewnił ją, że nie zapomni. Potem zaproponował, żeby po szli się czegoś napić do kawiarni na placu Capitole. Ku jego wielkiemu zdziwieniu Margot zamówiła piwo. Do tej pory zawsze brała colę light. W ten brutalny sposób Servaz uświadomił sobie, że jego córka ma już siedemnaście lat, a on wciąż, pomimo anatomicznej oczywistości, patrzy na nią, jakby była o pięć lat młodsza. Może właśnie z powodu tej krótkowzroczności od jakiegoś czasu nie wiedział, jak z nią rozmawiać. Jego spojrzenie znowu padło na siniak na policzku córki. Wpatrywał się w nią przez chwilę. Miała podkrążone oczy i siedziała ze wzrokiem smutno wbitym w kufel piwa. Nagle do głowy Servaza zaczęły napływać pytania: Dlaczego jest smutna? Na czyj telefon czekała o pierwszej w nocy? Co to za siniak na policzku? Pytania gliny, pomyślał. Nie: pytania ojca...
– Jak sobie nabiłaś tego siniaka?
Podniosła oczy.
– Co?
– Ten siniak na policzku. Skąd go masz?
– Aaa... uderzyłam się. Dlaczego pytasz?
– Gdzie się uderzyłaś?
– A czy to ważne?
Jej ton był ostry. Servaz nie mógł powstrzymać rumieńca. Łatwiej było przesłuchiwać podejrzanego niż własną córkę.
– Nie – powiedział.
– Mama mówi, że twój problem polega na tym, że wszędzie widzisz zło. Zboczenie zawodowe.
– Może ma rację.
Teraz on spuścił wzrok i wpatrywał się w piwo.
– Wstałam po ciemku, żeby zrobić siku, i wpadłam na drzwi. Dobra odpowiedź?
Patrzył na nią i zastanawiał się, czy ma w to wierzyć. Takie wytłumaczenie było do przyjęcia. Jemu też w środku nocy zdarzyło się czołowe zderzenie z drzwiami. A jednak w agresywnym tonie jej odpowiedzi było coś, co go zaniepokoiło. A może coś wymyśla? Dlaczego zwykle jest tak przenikliwy w stosunku do przesłuchiwanych osób, a własna córka jest dla niego tak wielką tajemnicą? I – patrząc szerzej – dlaczego czuje się jak ryba w wodzie, prowadząc śledztwo, a tak kiepsko sobie radzi w relacjach z ludźmi? Wiedział, jaka byłaby odpowiedź psychologa. Mówiłby mu o dzieciństwie...