– A może pójdziemy do kina? – zaproponował.
Wieczorem odgrzał w mikrofalówce jakieś gotowe danie, wypił kawę (za późno zauważył, że się skończyła, i musiał wygrzebać puszkę przeterminowanej rozpuszczalnej) i znowu zanurzył się w biografii Juliana Aloisa Hirtmanna. Nad Tuluzą zapadła już noc. Na zewnątrz było deszczowo i wietrznie, ale w jego gabinecie królowała dochodząca z salonu muzyka Gustava Mahlera (VI Symfonia), i stan głębokiego skupienia, któremu sprzyjała późna pora i półmrok przełamany tylko światłem małej lampki na biurku i blaskiem monitora. Servaz sięgnął po notatnik i kontynuował zapiski. Zajmowały już wiele stron. Przy dochodzących z salonu dźwiękach skrzypiec studiował życiorys seryjnego mordercy. W wyniku badania psychiatrycznego, które zlecił szwajcarski sędzia w celu ustalenia zakresu odpowiedzialności karnej Hirtmanna, po długiej serii rozmów specjaliści stwierdzili „całkowitą niepoczytalność”, uzasadniając ją majaczeniami, omamami, intensywnym zażywaniem substancji psychoaktywnych, które upośledziły zdolność do osądu, oraz absolutny brak empatii – ten ostatni punkt był niezaprzeczalny, nawet dla Servaza. Jak donosił raport, pacjent nie dysponował „psychicznymi środkami potrzebnymi do kontrolowania własnych czynów ani wewnętrzną wolnością umożliwiającą dokonywanie wyboru i podejmowanie decyzji”.
Jeśli wierzyć danym, z jakimi Servaz zapoznał się na niektórych stronach dotyczących psychiatrii sądowej, powołani eksperci mieli słabość do metodologii naukowej, która pozostawia niewiele miejsca na osobiste interpretacje: poddali Hirtmanna serii standaryzowanych testów, tłumacząc, że opierali się na DSM-IV, statystycznej klasyfikacji zaburzeń psychicznych. Servaz zastanawiał się, czy aby w chwili badania Hirtmann nie znał tego podręcznika co najmniej tak samo dobrze jak oni.
Jednakowoż, uznając pacjenta za niebezpiecznego, zalecili podjęcie środków bezpieczeństwa i umieszczenie go w specjalistycznym zakładzie „na czas nieokreślony”. Przed przybyciem do Instytutu Wargniera Hirtmann przebywał w dwóch szpitalach psychiatrycznych w Szwajcarii. Nie był jedynym pacjentem sektora A przybyłym z zagranicy. Instytut był bowiem jedynym w Europie zakładem psychiatrycznym otwartym w ramach przyszłego wspólnego obszaru prawnego Unii. Czytając te słowa, Servaz zmarszczył brwi: co może się kryć pod tym pojęciem, skoro wymiary sprawiedliwości w krajach Europy tak bardzo się różnią w kwestii prawodawstwa, długości kar i zasobności, kiedy budżet przypadający na jednego mieszkańca we Francji stanowi połowę tego, którym dysponują Niemcy, Holandia czy nawet Wielka Brytania?
Servaz wstał, żeby wyjąć piwo z lodówki, i zamyślił się: między zintegrowaną społecznie, uznaną na gruncie zawodowym osobowością opisywaną przez prasę a tą mroczną, wydaną na pastwę niekontrolowanych morderczych fantazji i patologicznej zazdrości, jaka wyłaniała się z ekspertyzy specjalistów, istniała ewidentna sprzeczność. Jekyll i Hyde? A może Hirtmann dzięki swym zdolnościom do manipulacji zdołał w ten sposób uniknąć więzienia? Servaz był skłonny przyjąć raczej tę drugą hipotezę. Był przekonany, że kiedy Szwajcar po raz pierwszy stanął przed ekspertami, dokładnie wiedział, jak się zachować i co mówić. A to by oznaczało, że także on i Ziegler zostaną skonfrontowani z niemającym sobie równych aktorem i manipulatorem. Jak przeniknąć jego grę? Czy uda się to psychologowi przysłanemu przez żandarmerię, skoro trzech szwajcarskich ekspertów dało się wyprowadzić w pole?
Potem Servaz zaczął się zastanawiać, jaki tok rozumowania mógł doprowadzić Hirtmanna do Lombarda. Jedynym oczywistym związkiem między nimi było położenie geograficzne. Czyżby Hirtmann zabił tego konia przez przypadek? Może ten pomysł przyszedł mu do głowy, kiedy przejeżdżał obok stadniny? Ośrodek znajdował się w pewnej odległości od głównych ciągów komunikacyjnych w dolinie. Hirtmann nie miał żadnego powodu, żeby się tam znaleźć. A jeśli to on zabił konia, to dlaczego psy nie wyczuły jego obecności? I dlaczego nie skorzystał z okazji do ucieczki? W jaki sposób ominął system zabezpieczeń Instytutu? Każde pytanie pociągało za sobą kolejne.
Nagle Servaz zaczął myśleć o czymś innym: jego córka miała podkrążone oczy i smutne spojrzenie. Dlaczego? Dlaczego wyglądała na tak smutną i tak zmęczoną? Odebrała telefon o pierwszej w nocy. Na czyj telefon czekała? I ten siniak: tłumaczenia Margot bynajmniej go nie przekonały. Obiecał sobie, że porozmawia o tym z jej matką.
Wrócił do zgłębiania biografii Hirtmanna. Skończył nad ranem. Kiedy wreszcie w niedzielę 14 grudnia kładł się do łóżka, miał wrażenie, że trzyma w ręku elementy puzzli pochodzące z dwóch różnych układanek: nic do niczego nie pasowało.
Jego córka miała podkrążone oczy i smutne spojrzenie. I siniaka na policzku. Co to znaczyło?
Tego samego wieczoru Diane rozmyślała o swoich rodzicach. Jej ojciec był zamkniętym człowiekiem, mieszczaninem, zatwardziałym i zdystansowanym kalwinistą: Szwajcaria wytwarzała ten typ ludzi z równą łatwością, z jaką przychodziła jej produkcja czekolady i kas pancernych. Matka żyła we własnym świecie, w tajemniczym świecie wyobraźni, w którym słuchała anielskiej muzyki i którego sama była ośrodkiem i racją bytu. Jej nastrój nieustannie wahał się między euforią a depresją. Jako matka za bardzo była zajęta sobą, by móc ofiarować dzieciom coś więcej niż okruchy uczucia, i Diane bardzo szybko pojęła, że dziwny świat jej rodziców nie jest jej światem.
Pierwszy raz uciekła z domu w wieku czternastu lat. Nie udało jej się odejść daleko. Genewska policja odprowadziła ją do domu po przyłapaniu jej na kradzieży płyty Led Zeppelin w towarzystwie chłopca w jej wieku, którego spotkała dwie godziny wcześniej. Gdy żyło się w tak „harmonijnym” otoczeniu, bunt był nieunikniony. Diane zaliczyła kolejno grunge, neo punka i gotyk, a wreszcie poszła na psychologię, gdzie nauczyła się poznawać samą siebie. Nauczyła się też poznawać swoich rodziców, skoro nie mogła ich zrozumieć.
Spotkanie ze Spitznerem było dla niej decydujące. Diane miała przed nim niewielu kochanków, choć na zewnątrz wyglądała na pewną siebie i przedsiębiorczą. Ale nie dla Spitznera, który bardzo szybko przejrzał ją na wylot. Od początku podejrzewała, że nie była jego pierwszą zdobyczą wśród studentek, co zresztą sam potwierdził. Ale miała to gdzieś, podobnie jak nic sobie nie robiła z różnicy wieku między nimi oraz z faktu, że Spitzner był żonaty i miał siedmioro dzieci. Gdyby zechciała wypróbować swoje psychologiczne zdolności na własnym przypadku, odkryłaby w tej relacji czystej wody stereotyp: Pierre Spitzner reprezentował dla niej to wszystko, czym nie byli rodzice. I wszystko, czego nienawidzili.
Przypomniała sobie, że któregoś razu odbyli długą, bardzo poważną rozmowę. Na zakończenie Spitzner powiedział:
– Nie jestem twoim ojcem. Ani twoją matką. Nie wymagaj ode mnie tego, czego nigdy nie będę mógł ci dać.
Leżał na sofie w małym kawalerskim pokoiku, który miał do dyspozycji na uniwersytecie, ze szklanką Jacka Daniels’a w ręku, zarośnięty, rozczochrany, z obnażonym torsem, z pewną dozą próżności eksponując ciało nad podziw jędrne jak na mężczyznę w jego wieku.
– Na przykład?
– Na przykład wierności.