– Sypiasz teraz z innymi kobietami?
– Tak, z moją żoną.
– Miałam na myśli inne kobiety.
– Nie, w tej chwili nie. Zadowolona?
– Mam to gdzieś.
– Kłamstwo.
– No dobrze, nie mam tego gdzieś.
– A ja mam gdzieś, z kim ty sypiasz – odpowiedział.
Było jednak coś, czego nie zauważył ani on, ani nikt inny: przyzwyczajenie do zamkniętych drzwi, do miejsc, do których jest „zakaz wstępu”, i maminych tajemnic sprawiło, że u Diane rozwinęła się ciekawość daleko wykraczająca ponad przeciętną. Cecha ta była przydatna w jej zawodzie, ale czasami sprawiała, że dziewczyna pakowała się w bardzo niewygodne sytuacje. Diane wynurzyła się z zamyślenia i patrzyła na księżyc sunący za chmurami, które strzępiły się, jakby były z gazy. Po kilku sekundach księżyc wyłonił się w następnej dziurze i znowu zniknął. Pokryta śniegiem gałąź sosny za jej oknem błyszczała przez chwilę odbitym światłem pośród opadających z góry płatków. Po czym znowu zapadła się w ciemność.
Diane odwróciła się od wąskiej i głębokiej okiennej wnęki. Czerwone cyferki radiobudzika błyszczały w półmroku: 0.25. Nie było słychać żadnego ruchu. Wiedziała, że na piętrze jest jeden czy dwóch ochroniarzy, którzy nie śpią. Prawdopodobnie jednak akurat oglądali telewizję, rozciągnięci w swoich fotelach na drugim końcu budynku.
Ta część Instytutu była pogrążona w ciszy i śnie.
Ale nie dla wszystkich...
Podeszła do drzwi pokoju. Ponieważ pod drzwiami była szpara, Diane zgasiła światło. Poczuła na bosych stopach podmuch mroźnego powietrza i zadrżała. Z zimna, ale także wskutek adrenaliny, która płynęła w jej żyłach. Coś obudziło jej ciekawość.
Było pół godziny po północy.
Szmer był tak cichy, że prawie uszedł jej uwagi.
Jak poprzedniej nocy. Jak co noc.
Otworzyły się jakieś drzwi. Bardzo powoli. A potem cisza. Ktoś nie chciał, by go zauważono.
Znowu cisza.
Ktoś się czaił. Tak jak ona.
Pstryknięcie wyłącznika, strumień światła pod jej drzwiami. Kroki w korytarzu. Tak ciche, że uderzenia jej serca prawie je zagłuszały. Przez chwilę cień zasłaniał światło wpadające do jej pokoju. Zawahała się. Potem nagle się zdecydowała i otworzyła. Za późno. Cień zniknął.
Znów zapadła cisza. Światło zgasło.
Usiadła na brzegu łóżka w ciemności, trzęsąc się pomimo grubej piżamy i szlafroka z kapturem. Kolejny raz zastanawiała się, kim jest osoba, która nocami krąży po Instytucie. A przede wszystkim – po co to robi? Z całą pewnością chodziło o jakąś tajemnicę, ponieważ ten ktoś bardzo dbał o to, by nikt go nie słyszał.
Pierwszej nocy Diane pomyślała, że pewnie ktoś zgłodniał – jakiś pomocnik medyczny czy pielęgniarka – i nie chce, by go przyłapano na objadaniu się ukradkiem. Ale nie mogła zasnąć i zauważyła, że światło zapala się znowu dopiero po dwóch godzinach. Następnej nocy była tak wykończona, że spała. Ale ostatnio sytuacja się powtórzyła: bezsenność wróciła, drzwi znów leciutko zaskrzypiały, światło w korytarzu się zapaliło i jakiś cień ukradkiem przemknął w stronę schodów. Zmęczenie wzięło jednak górę i Diane przespała jego powrót.
Wśliznęła się pod kołdrę i w bladym prostokącie okna patrzyła na swój lodowaty pokoik o powierzchni dwunastu metrów kwadratowych, z łazienką i toaletą. Powinna spać. Jutro niedziela – czas wolny. Zamierzała go wykorzystać na przejrzenie notatek, a potem wyjazd do Saint-Martin. Poniedziałek miał być decydujący. Doktor Xavier już zapowiedział, że w poniedziałek zabierze ją do sektora A.
Powinna spać.
Cztery dni... Spędziła w Instytucie cztery dni i miała wrażenie, że w tym krótkim czasie jej zmysły się wyostrzyły. Czy człowiek może się tak szybko zmienić? Jeśli tak, to co będzie za rok, kiedy będzie opuszczała to miejsce, żeby wrócić do Genewy? Skarciła siebie. Musi przestać o tym myśleć. Przyjechała tu na wiele miesięcy.
Wciąż nie potrafiła zrozumieć, jak można było zamknąć szalonych kryminalistów w takim miejscu. Była to najbardziej mroczna i najdziwniejsza okolica, jaką kiedykolwiek widziała.
Ale przez najbliższy rok to jest twój dom, moja droga.
Na tę myśl całkowicie odechciało jej się spać.
Usiadła w głowach łóżka i zapaliła nocną lampkę. Następnie włączyła laptop do sieci, otworzyła i poczekała, aż się uruchomi, zamierzając sprawdzić pocztę. Na szczęście Instytut miał łącze internetowe i był wyposażony w sieć Wi-Fi.
[Brak nowych wiadomości.]
Miała mieszane uczucia. Czy naprawdę oczekuje, że on do niej napisze? Po tym, co się stało? To ona zdecydowała się na zakończenie tego związku, mimo że przypłaciła to głębokim rozdarciem. On przyjął jej decyzję z właściwym sobie stoickim spokojem, tak że Diane poczuła się zraniona. Była zaskoczona głębią własnej rozpaczy.
Zawahała się, zanim zaczęła stukać w klawiaturę.
Wiedziała, że milczenie z jej strony będzie dla niego niezrozumiałe. Obiecała, że napisze do niego szybko i ze szczegółami. Jak wszyscy specjaliści zajmujący się psychiatrią sądową, Pierre Spitzner płonął z ciekawości na temat wszystkiego, co dotyczyło Instytutu Wargniera. Kiedy się dowiedział, że kandydatura Diane została przyjęta, potraktował ten fakt nie tylko jako szansę dla niej, ale także jako okazję, by samemu dowiedzieć się więcej na temat tego miejsca, o którym krążyło tyle plotek.
Wystukała pierwsze słowa:
Drogi Pierre,
Mam się dobrze. To miejsce...
Nagle jej ręka znieruchomiała.
Z pamięci wyłonił się obraz. Jasny błysk, ostry jak krawędź lodu.
Duży dom Spitznera nad brzegiem jeziora, tonący w półmroku pokój, cisza pustego budynku. W obszernym łóżku Pierre i ona. Początkowo mieli tylko zabrać jakąś teczkę, której on zapomniał. Jego żona była na lotnisku i czekała na samolot do Paryża, gdzie miała wygłosić wykład zatytułowany „Postaci i punkty widzenia” (żona Spitznera była autorką dziesięciu krwawych kryminałów o złożonej intrydze i licznych konotacjach seksualnych; te książki przyniosły jej nawet pewną sławę). Pierre skorzystał z tego faktu, by zaprosić Diane do domu. Kiedy znaleźli się pod drzwiami małżeńskiej sypialni, otworzył i wziął Diane za rękę. Najpierw odmówiła uprawiania seksu w tym miejscu, ale on nalegał, robiąc tę swoją dziecięcą minę, która zawsze ją wzruszała i przełamywała jej opór. Nalegał także, by Diane włożyła bieliznę jego żony. Kupioną w najdroższych genewskich butikach. Diane się zawahała. Ale atmosfera przekraczania granic i smak rzeczy zakazanych działały na nią tak pociągająco, że wkrótce przestała słuchać swoich skrupułów. Zauważyła, że nosi ten sam rozmiar co żona kochanka. Leżała pod nim z zamkniętymi oczami, ich splecione ciała znajdowały się w doskonałej harmonii, purpurowa twarz Pierre’a nad jej twarzą... I nagle od progu pokoju usłyszeli obojętny, suchy, stanowczy głos:
– Zabieraj stąd swoją kurwę.
Wyłączyła komputer. Wszelka chęć pisania odpłynęła. Odwróciła głowę, by zgasić światło. Nagle drgnęła. Cień był pod jej drzwiami. Nieruchomy. Wstrzymała oddech, niezdolna do najmniejszego ruchu. Wreszcie ciekawość i irytacja wzięły górę i Diane rzuciła się do drzwi.
Ale cień znowu zniknął.
WITAMY W PIEKLE