Выбрать главу

– Nie orientuje się pan, czy zimą w pokojach zawsze jest tak lodowato? – zapytała.

Patrzył na nią z uśmiechem. Miał raczej miłą, otwartą twarz, ciepłe, brązowe oczy i kręcone włosy. Na środku czoła widniało duże znamię, które wyglądało jak trzecie oko. Przez chwilę jej wzrok nieprzyjemnie uciekał w tę stronę i Diane zaczerwieniła się, gdy się zorientowała, że Alex to zauważył.

– Obawiam się, że tak – powiedział. – Na ostatnim piętrze są przeciągi, a instalacja grzewcza jest dość stara.

Za dużym oknem śnieżny pejzaż z jodłami tonącymi we mgle wyglądał cudownie i był na wyciągnięcie ręki. Fakt, że siedzą tutaj i piją ciepłą kawę oddzieleni od całej tej bieli zwykłą szybą, był dla Diane czymś tak niesamowitym, że miała wrażenie, jakby znalazła się w kinie.

– Czym konkretnie się pan zajmuje? – zapytała, zdecydowana nie stracić nadarzającej się wreszcie okazji, by dowiedzieć się więcej.

– Chodzi pani o to, czym zajmują się tutaj pielęgniarze?

– Tak.

– No więc... Jako pielęgniarze psychiatryczni przygotowujemy i rozdzielamy leki, sprawdzamy, czy pacjenci je zażywają, czy po zażyciu nie ma skutków jatrogennych. Oczywiście także pilnujemy pacjentów. Choć nie skupiamy się na tym. Raczej organizujemy im zajęcia, rozmawiamy z nimi, obserwujemy ich, jesteśmy do ich dyspozycji, słuchamy... Ale bez przesady. Robota pielęgniarza ma to do siebie, że nie może być ani za bardzo obecny, ani za bardzo nieobecny. Ani obojętny, ani zawsze do usług. Musimy wiedzieć, gdzie jest nasze miejsce. Szczególnie tutaj. Z tymi...

– A leczenie? – zapytała, usiłując nie wpatrywać się już w znamię na jego czole. – Stosujecie ciężkie leki?

Rzucił jej podejrzliwe spojrzenie.

– Tak... Dawki tutaj znacznie przekraczają zalecane normy. To taka lekowa Hiroszima. Nie bawimy się w koronkową robotę. Ale to nie znaczy, że ich szprycujemy. Nie chodzą jak zombie. Po prostu większość tych... typów... jest odporna na leki. A więc robimy koktajle uspokajaczy z neuroleptykami, końskie dawki, cztery razy dziennie zamiast trzech. Do tego elektrowstrząsy, kaftan, a jeśli już nic nie działa, sięgamy po cudowny specyfik: klozapinę.

Diane o nim słyszała. Klozapina to atypowy środek antypsychotyczny, używany w leczeniu schizofrenii odpornej na inne leki. Jak większość substancji stosowanych w psychiatrii może wywoływać groźne skutki uboczne: nietrzymanie stolca, nadmierne wydzielanie śliny, zaburzenia wzroku, przyrost masy ciała, drgawki, zakrzepica.

– Musi pani zrozumieć – dodał z półuśmieszkiem, który zastygł na jego twarzy – że w tym miejscu przemoc zawsze jest blisko. I niebezpieczeństwo...

Miała wrażenie, jakby słuchała Xaviera: „Inteligencja rozwija się tylko w warunkach zmiany – tam, gdzie istnieje zagrożenie”.

– A jednocześnie – sprostował, chichocząc – to miejsce jest pewniejsze niż niektóre dzielnice dużych miast. – Pokiwał głową. – Mówiąc między nami, jeszcze całkiem niedawno psychiatria była w epoce kamienia łupanego. Pacjenci byli poddawani niewiarygodnie barbarzyńskim doświadczeniom. Inkwizycja lub nazistowscy lekarze mogliby nam pozazdrościć. To się zmieniło, ale jest jeszcze wiele do zrobienia. Tutaj nie ma mowy o wyleczeniu. Tylko o stabilizacji, rozluźnieniu...

– Macie jeszcze jakieś obowiązki?

– Tak. Cała robota administracyjna. Papierologia, formalności... – Rzucił okiem na zewnątrz. – I jeszcze wywiady pielęgniarskie zlecane przez doktora Xaviera i naczelną pielęgniarkę.

– Na czym to polega?

– To bardzo schematyczne. Używamy sprawdzonych technik. Ustrukturyzowane wywiady, mniej lub bardziej standardowe kwestionariusze. Czasem zdarza nam się improwizować. Trzeba się zachowywać jak najbardziej neutralnie, żeby zmniejszyć niepokój, szanować chwile milczenia, robić pauzy... W przeciwnym razie bardzo szybko może się pojawić problem...

– Xavier i Ferney też przeprowadzają wywiady?

– Tak, oczywiście.

– Jaka jest różnica między wywiadami przeprowadzanymi przez was i przez nich?

– Właściwie żadna. Tyle że niektórzy pacjenci zwierzają nam się z tego, czego by im nie powiedzieli. Bo my jesteśmy bliżej nich na co dzień, staramy się budować między pacjentami i opiekunami relacje oparte na zaufaniu, choć nie zapominamy o terapeutycznym dystansie. Ale to Xavier i Élisabeth ustalają terapię i protokół leczenia.

Ostatnie zdanie wypowiedział dziwnym głosem. Diane nieznacznie zmarszczyła brwi.

– Wygląda na to, że nie zawsze się pan zgadza z ich decyzjami?

Jego milczenie ją zaskoczyło. Potrzebował tyle czasu na odpowiedź, że Diane uniosła brew.

– Diane, jest pani nowa. Zobaczy pani...

– Co zobaczę?

Spojrzał na nią spode łba. Najwyraźniej nie miał ochoty zapuszczać się na ten teren. Ale Diane czekała, patrząc na niego pytająco.

– Jak by to powiedzieć? Rozumie pani, że jest pani w miejscu, które nie jest podobne do żadnego innego. Zajmujemy się pacjentami, którymi żaden inny zakład nie był w stanie się zaopiekować. To, co się tutaj dzieje, nijak się ma do tego, co się dzieje gdzie indziej.

– Na przykład elektrowstrząsy bez znieczulenia dla pacjentów z sektora A, tak?

Natychmiast pożałowała, że to powiedziała. Jego spojrzenie stało się o kilkanaście stopni zimniejsze.

– Kto pani o tym mówił?

– Xavier.

– Niech pani da spokój.

Spuścił wzrok i wpatrywał się w swoją kawę, marszcząc brwi. Wyglądał na niezadowolonego, że dał się wciągnąć w tę dyskusję.

– Nie jestem nawet pewna, czy to jest legalne – brnęła dalej Diane. – Czy francuskie prawo pozwala na takie rzeczy?

– Francuskie prawo? Czy pani wie, ile w tym kraju każdego roku jest przymusowych hospitalizacji psychiatrycznych? Pięćdziesiąt tysięcy... We współczesnych demokracjach hospitalizacja z urzędu bez zgody pacjenta jest absolutnym wyjątkiem. Ale nie u nas. Chorzy psychicznie, a nawet osoby, u których jedynie podejrzewa się chorobę, mają mniej praw niż normalni obywatele. Chce pani zatrzymać bandytę? Musi pani czekać do szóstej rano. Za to jeśli człowiek zostanie oskarżony przez sąsiada, że zwariował, i sąsiad podpisze wniosek o hospitalizację na prośbę osoby trzeciej, policja może go zgarnąć o każdej porze dnia i nocy. Wymiar sprawiedliwości wkroczy dopiero wtedy, gdy ta osoba zostanie już pozbawiona wolności. I to tylko pod warunkiem, że zna swoje prawa i potrafi się domagać, żeby je respektowano. Tak wygląda psychiatria w tym kraju. To, plus brak środków, nadużywanie neuroleptyków, złe traktowanie... Nasze szpitale psychiatryczne są gniazdami bezprawia. A ten jest nim jeszcze bardziej niż inne. – Całą tę długą tyradę wypowiedział gorzkim tonem. Na jego twarzy nie było już cienia uśmiechu. Wstał, odpychając krzesło. – Niech pani rzuci okiem na wszystko i wyrobi sobie własne zdanie – poradził.

– Własne zdanie na jaki temat?

– Na temat tego, co się tutaj dzieje.

– A coś się dzieje?

– A jakie to ma znaczenie? Przecież to pani chciała się więcej dowiedzieć, nie?

Patrzyła, jak odnosi tacę i wychodzi z sali.

Pierwszą rzeczą, jaką Servaz zrobił, było opuszczenie rolet i zapalenie świetlówek. Wolał nie znaleźć się w kadrze teleobiektywu jakiegoś przyczajonego dziennikarza. Młody autor komiksów wrócił do siebie. W sali zebrań Espérandieu i Ziegler stukali w klawiaturę laptopów. Cathy d’Humières stała w kącie i rozmawiała przez telefon. Gdy skończyła, usiadła przy stole. Servaz obserwował ich przez chwilę, a potem odwrócił się na pięcie.

W kącie przy oknie stała biała tablica. Servaz przesunął ją do światła, wziął do ręki marker i napisał w dwóch kolumnach: