Выбрать главу

Wrócił do pokoju i zapalił światło.

Następnie wyjął z walizki książkę i usadowił się w głowach łóżka. Horacy, Ody.

Po przebudzeniu Servaz wyszedł na balkon i stwierdził, że w nocy sypał śnieg. Dachy i ulice były białe. Zimne powietrze uderzyło go w klatkę piersiową. Szybko wrócił do pokoju, wziął prysznic i się ubrał. Potem zszedł na śniadanie.

Espérandieu już zjadł. Siedział przy oknie na dużej werandzie w stylu art déco i czytał. Servaz przyjrzał mu się z daleka: jego asystent był całkowicie zaabsorbowany lekturą. Servaz usiadł i z zaciekawieniem oglądał okładkę książki. Jakiś Japończyk, Haruki Murakami. Przygoda z owcą. Servaz nigdy nie słyszał o tym autorze. Nieraz miał wrażenie, że nie mówią z Espérandieu tym samym językiem, jakby pochodzili z dwóch oddalonych od siebie światów, z których każdy ma własną kulturę, własne zwyczaje i zasady postępowania. Zainteresowania jego asystenta były w równym stopniu liczne, jak odmienne od jego zainteresowań: komiks, kultura japońska, nauki ścisłe, muzyka współczesna, fotografia...

Espérandieu uniósł głowę z miną dziecka przy stoliku śniadaniowym i spojrzał na zegarek.

– Sekcja jest o ósmej – oznajmił, zamykając książkę. – Spadam.

Servaz skinął głową bez słowa. Jego asystent zna się na swojej robocie. Upił łyk kawy i poczuł, że ma podrażnione gardło.

Dziesięć minut później szedł zaśnieżonymi ulicami. Przed wizytą w Instytucie miał się spotkać z Ziegler i Poppem w gabinecie Cathy d’Humières. Prokurator miała im przedstawić sędziego, któremu zamierzała powierzyć śledztwo. Dlaczego Lombard i Grimm stali się ofiarami? Co ich łączy? Zdaniem Chaperona i wdowy mężczyźni się nie znali. Być może Lombard raz czy dwa zaszedł do apteki, ale to nic pewnego. W Saint-Martin jest pięć innych aptek, a Lombard z pewnością wysyła kogoś na tego rodzaju zakupy.

Szedł pogrążony w myślach, gdy nagle zesztywniał. Coś, jakieś dziwne odczucie uruchomiło jego wewnętrzny system alarmowy. Nieprzyjemne wrażenie, że jest śledzony... Błyskawicznie odwrócił głowę i przeczesał wzrokiem ulicę. Nic. Tylko jedna para, która śmiejąc się, udeptywała śnieg, i starsza kobieta skręcająca za róg z koszykiem na zakupy w ręku.

Cholera, oszaleję w tej dolinie.

Pięć minut później przechodził przez okratowaną bramę sądu. Na schodach rozmawiali adwokaci, paląc papierosa za papierosem, rodziny podsądnych, obgryzając paznokcie, czekały na wznowienie rozpraw. Servaz przeszedł przez halle i skierował się w lewo ku głównym schodom. Gdy zbliżał się do półpiętra, zza jednej z kolumn wyłonił się maleńki człowieczek, który zbiegał z góry.

– Komendancie!

Servaz się zatrzymał. Przyglądał się mężczyźnie, który przystanął na jego wysokości.

– Więc to pan jest tym gliną z Tuluzy.

– My się znamy?

– Zauważyłem pana wczoraj rano na miejscu zbrodni w towarzystwie Catherine – odpowiedział mężczyzna, wyciągając do niego rękę. – To ona mi powiedziała, jak się pan nazywa. Chyba uważa, że jest pan właściwym człowiekiem na właściwym miejscu.

Catherine... Servaz uścisnął wyciągniętą rękę.

– A pan jest?

– Gabriel Saint-Cyr, honorowy sędzia śledczy w stanie spoczynku. Prowadziłem w tym sądzie postępowania przez prawie trzydzieści pięć lat. – Człowieczek szerokim gestem wskazał hall. – Znam tu każdy zakamarek. Znam też wszystkich, albo prawie wszystkich, mieszkańców tego miasta.

Servaz mierzył go wzrokiem. Wzrost niewielki, ale sylwetka wojownika, dobrotliwy uśmiech i akcent, który wskazuje, że mężczyzna pochodzi z okolicy. Servaz dostrzegł jednak jego świdrujące spojrzenie i zrozumiał, że za pozorami dobrotliwości kryje się przenikliwy umysł – w przeciwieństwie do tylu innych, którzy pod maską ironii i cynizmu ukrywają umysłową impotencję.

– Czy to propozycja pomocy?

Sędzia wybuchnął śmiechem. Czystym, dźwięcznym, zaraźliwym.

– Ależ tak! Sędzią jest się przez całe życie. Nie będę przed panem ukrywał, że widząc, co się dzisiaj dzieje, żałuję, że przeszedłem na emeryturę. Nigdy wcześniej nie mieliśmy tu takiej sprawy. Czasem jakieś zabójstwo w afekcie, czasem sąsiedzka sprzeczka zakończona strzałem z broni myśliwskiej: odwieczne przejawy ludzkiej głupoty. Gdyby któregoś dnia miał pan ochotę porozmawiać o tych sprawach przy szklaneczce, jestem do usług.

– Już pan zapomniał, że istnieje coś takiego jak tajemnica śledztwa? – odpowiedział przyjaźnie Servaz.

Saint-Cyr puścił do niego oko.

– Och, nie będzie pan musiał wszystkiego mi opowiadać. Ale nie znajdzie pan nikogo, kto znałby lepiej ode mnie tajemnice tych dolin, komendancie. Niech pan o tym pomyśli.

Servaz już pomyślał. Propozycja była interesująca. Kontakt wśród miejscowej ludności. Człowiek, który prawie całe życie spędził w Saint-Martin i który dzięki piastowanemu stanowisku poznał niejedną tajemnicę.

– Wygląda na to, że brakuje panu tej pracy.

– Skłamałbym, gdybym zaprzeczył – przyznał Saint-Cyr. – Dwa lata temu przeszedłem na emeryturę ze względów zdrowotnych. Od tej pory czuję się jak żywy trup. Myśli pan, że to sprawka Hirtmanna?

Servaza zamurowało.

– O czym pan mówi?

– Ależ proszę pana, przecież pan dobrze wie, o czym mówię. Mówię o DNA znalezionym w kolejce.

– Kto panu o tym powiedział?

Maleńki sędzia zaśmiał się dźwięcznie.

– Mówiłem panu: wiem o wszystkim, co się dzieje w tej dolinie. Do zobaczenia, komendancie! I udanych łowów! – zawołał, puszczając się pędem po schodach.

Servaz patrzył, jak znika w śnieżnej zamieci kłębiącej się za wielkimi podwójnymi drzwiami.

– Martin, przedstawiam panu sędziego Martiala Confianta. To jemu powierzyłam zaczęte wczoraj dochodzenie.

Servaz uścisnął dłoń młodego sędziego. Niewiele po trzydziestce, wysoki i szczupły, bardzo smagła cera, eleganckie prostokątne okulary w delikatnej oprawie. Uścisk dłoni był szczery, a uśmiech serdeczny.

– Wbrew pozorom Martial pochodzi z tych stron. Urodził się i wychował dwadzieścia kilometrów stąd – powiedziała Cathy d’Humières.

– Zanim pan przyszedł, pani d’Humières opowiadała mi o pa nu same dobre rzeczy, komendancie.

Jego aksamitny głos przywodził na myśl wspomnienie słonecznych wysp, ale dało się też w nim wyczuć delikatny ślad miejscowego akcentu. Servaz się uśmiechnął.

– Jedziemy dziś do Instytutu – powiedział. – Chciałby pan do nas dołączyć?

Zauważył, że ma trudności z mówieniem. Bolało go gardło.

– Uprzedził pan doktora Xaviera?

– Nie. Zdecydowaliśmy z kapitan Ziegler, że wpadniemy bez zapowiedzi.

– W porządku, pojadę – powiedział. – Ale tylko tym razem: nie chcę się narzucać. Z zasady nie wtrącam się w działania policji. Każdy ma swoją robotę – dodał.

Servaz przytaknął bez słowa. Gdyby ta zasada przekładała się na czyny, byłaby to dobra wiadomość.

– Gdzie jest kapitan Ziegler? – zapytała d’Humières.

Spojrzał na zegarek.

– Zaraz będzie. Może przez ten śnieg ma kłopot z dojazdem.

Cathy d’Humières obróciła się do okna. Wyglądała, jakby jej się śpieszyło.

– Mam konferencję prasową. Cóż, i tak nie pojechałabym z wami. Takie mroczne miejsce przy tej pogodzie... brr, to stanowczo nie dla mnie!

13

– Niedotlenienie mózgu – stwierdził Delmas, myjąc dłonie i przedramiona mydłem antybakteryjnym, a następnie spłukując je pod bezdotykowym kranem.