Servaz zastanawiał się, kto mógł wybudować ośrodek kolonijny w tak ponurym miejscu. Na myśl o leżącym w sąsiedztwie Instytucie poczuł zimny dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Ale biorąc pod uwagę stan, w jakim znajdował się ośrodek, możliwe było, że został on zamknięty na długo przed tym, jak Instytut Wargniera zainicjował swoją działalność.
Powalająca uroda doliny przerażała Servaza.
Atmosfera rodem z czarodziejskiej baśni.
Tak, to jest to: mroczna bajka z dzieciństwa w nowoczesnej wersji dla dorosłych. Przecież w głębi tej doliny i białego lasu czekają na nas ogry, pomyślał z drżeniem.
– Dzień dobry, mogę się przysiąść?
Podniosła głowę i zobaczyła, że obok jej stolika stoi pielęgniarz, który wczoraj ją ofuknął. Jak on ma na imię? Aha, Alex. Tym razem kawiarenka pękała w szwach. Był poniedziałek rano i cały personel był na miejscu. W powietrzu unosiło się brzęczenie rozmów.
– Oczywiście – odpowiedziała przez zaciśnięte zęby.
Siedziała przy stoliku sama. Najwyraźniej nikt nie uznał za stosowne, żeby ją zaprosić. Od czasu do czasu wyłapywała kierowane w jej stronę spojrzenia. Znowu zastanawiała się, co też Xavier powiedział na jej temat.
– Eee... chciałem przeprosić za wczoraj – zaczął, siadając. – Byłem trochę... niegrzeczny. Nie wiem dlaczego. Ostatecznie pani pytania były uzasadnione. Proszę mi wybaczyć.
Przyglądała mu się z uwagą. Wyglądał na szczerze skruszonego. Kiwnęła głową. Poczuła się niezręcznie. Nie chciała już wracać do tamtej rozmowy. Ani wysłuchiwać jego przeprosin.
– Nie ma problemu. Już o tym zapomniałam.
– Tym lepiej. Musiałem się pani wydać dziwny.
– W żadnym wypadku. Moje pytania faktycznie były dość... bezczelne.
– A to prawda – zażartował. – Jest pani bardzo bezpośrednia.
Wgryzł się wesoło w swojego croissanta.
– Co się wczoraj stało na dole? – zapytała, żeby zmienić temat. – Zauważyłam, że wszyscy są czymś pochłonięci. Najwyraźniej to coś poważnego.
– Zginął człowiek, aptekarz z Saint-Martin.
– Jak?
– Znaleźli go powieszonego pod mostem.
– Ach tak, rozumiem...
– Mmm – odezwał się z pełnymi ustami.
– Straszny sposób na skończenie ze sobą!
Podniósł głowę i przełknął kęs, który właśnie przeżuwał.
– To nie było samobójstwo.
– Nie?
Popatrzył jej głęboko w oczy.
– Morderstwo.
Zastanawiała się, czy Alex nie żartuje. Wpatrywała się w niego z uśmiechem. Ale najwyraźniej nie żartował. Przestała się uśmiechać. Dreszcz przebiegł jej po plecach.
– Straszne! Czy to pewne?
– Tak. – Pochylił się w jej stronę, żeby słyszała go mimo panującego dokoła gwaru. – Ale to jeszcze nie wszystko...
Przybliżył się jeszcze bardziej. Diane poczuła, że jego twarz znajduje się zbyt blisko. Nie chciała od samego początku stwarzać powodów do plotek. Cofnęła się delikatnie.
– Mówią, że był rozebrany do naga, miał na sobie tylko pelerynę i buty... Że przed śmiercią przeszedł mękę, tortury... Znalazł go Rico. Rysownik komiksów, który codziennie rano biega.
Diane trawiła wiadomość w milczeniu. Morderstwo w dolinie. Zbrodnia popełniona przez szaleńca w odległości kilku kilometrów od Instytutu.
– Wiem, co pani myśli.
– Ach, doprawdy?
– Myśli pani: to jest zbrodnia popełniona przez szaleńca, a tutaj jest pełno szalonych morderców.
– Tak.
– Stąd się nie da wyjść.
– Naprawdę?
– Tak.
– Nigdy nie było żadnej ucieczki?
– Nie. – Przełknął kolejny kęs. – W każdym razie na apelu nikogo nie brakuje.
Wypiła łyk cappuccino i papierową serwetką starła z warg resztki czekolady.
– To mnie pan uspokoił – zażartowała.
Teraz Alex szczerze się roześmiał.
– No tak, przyznaję, dla nowych pobyt tutaj jest dość stresujący, nawet gdy nic się nie dzieje. A tu na dodatek taka paskudna sprawa. Mało rozluźniające, co? Przykro mi, że jestem zwiastunem złych wiadomości!
– Jeżeli to nie pan jest mordercą...
Roześmiał się z głębi serca, tak głośno, że kilka głów odwróciło się w ich kierunku.
– To szwajcarski humor? Podoba mi się!
Uśmiechnęła się. Zestawiając jego wczorajsze wyjście z dzisiejszym świetnym humorem, Diane nie wiedziała, co o nim myśleć. Ale był raczej sympatyczny. Ruchem głowy wskazała na ludzi siedzących dookoła.
– Miałam nadzieję, że doktor Xavier przedstawi mnie reszcie personelu. Na razie nie zrobił nic w tym kierunku. Niełatwo się zintegrować, kiedy nikt nie podaje ręki.
– Rozumiem. Niech pani posłucha, mam propozycję. Dziś nie mogę, bo mam spotkanie robocze z moim zespołem terapeutycznym. Ale później panią oprowadzę i przedstawię reszcie załogi.
– To bardzo miłe z pana strony.
– Nie, to normalne. Sam nie rozumiem, dlaczego Xavier albo Lisa jeszcze tego nie zrobili.
Pomyślała, że to rzeczywiście dobre pytanie.
Lekarz sądowy i doktor Cavalier rozcinali właśnie jeden z butów za pomocą kostotomu i rozwieracza.
– Widać, że buty nie należały do ofiary – oświadczył Delmas. – Co najmniej o trzy rozmiary za małe. Zostały wciśnięte na siłę. Nie wiem, jak długo ten biedak w nich chodził, ale to musiało być bardzo bolesne. Oczywiście nie tak bolesne jak to, co go czekało później.
Espérandieu patrzył na niego z notesem w ręku.
– Po co ubrał go w za małe buty? – zapytał.
– To jest pytanie do pana. Może po prostu chciał mu włożyć jakieś buty, a innych nie było pod ręką...
– Ale dlaczego go rozebrał, zdjął buty, a potem znowu je włożył?
Lekarz wzruszył ramionami i odwróciwszy się do niego plecami, położył rozcięty but na stole laboratoryjnym. Wyposażony w lupę i pincetę uważnie zdejmował źdźbła trawy i drobinki żwiru, które wbiły się w błoto na gumowej podeszwie. Wkładał próbki do niewielkich plastikowych pudełek w kształcie walca. Po czym Delmas wziął buty do ręki i ostentacyjnie wahał się, czy wrzucić je do czarnego worka na śmieci, czy torby z mocnego szarego papieru. Wreszcie wybrał drugą możliwość. Espérandieu rzucił mu pytające spojrzenie.
– Dlaczego wybrałem torbę z papieru, a nie tę drugą? Dlatego, że błoto na butach, choć wygląda na suche, może jeszcze być trochę wilgotne. A wilgotnego materiału dowodowego nigdy nie należy przechowywać w plastikowych torbach. Wilgoć mogłaby wywołać tworzenie się pleśni, która bezpowrotnie zniszczyłaby dowody biologiczne. – Obszedł stół sekcyjny dookoła. Z wielką lupą w ręku zbliżył się do miejsca po odciętym palcu. – Odcięto go jakimś zardzewiałym narzędziem tnącym: nożycami albo sekatorem. Proszę mi podać pincetę, o tam, i torebkę – zwrócił się do Espérandieu.
Policjant wykonał polecenie.
Delmas nalepił etykietę na torebkę, a następnie wrzucił resztę odpadów do jednego z pojemników na śmieci stojących wzdłuż ściany i zdjął gumowe rękawice, które wydały przy tym głośne mlaśnięcie.
– To by było na tyle. Nie ma wątpliwości, że śmierć Grimma spowodowało uduszenie mechaniczne, a dokładniej powieszenie. Wyślę te próbki do laboratorium żandarmerii w Rosny-sous-Bois, jak prosiła kapitan Ziegler.
– Jakie są według pana szanse, żeby ten spektakl wyreżyserowało dwóch brutalnych grubasów?
– Nie lubię domysłów – stwierdził lekarz. – Moja działka to fakty. To pan jest od stawiania hipotez. O jakich grubasach pan mówi?