– Rozmównica – wyjaśnił psychiatra. – Tutaj nasi pensjonariusze mogą się spotkać z rodziną. Oczywiście dotyczy to tylko najmniej niebezpiecznych pacjentów, czyli praktycznie niewielu. Spotkania odbywają się pod stałym nadzorem kamery, poza tym pomocnicy medyczni zawsze są w pobliżu.
– A inni pacjenci? – Propp po raz pierwszy otworzył usta.
Xavier zmierzył psychologa podejrzliwym wzrokiem.
– Większości z nich nikt nie odwiedza – odpowiedział. – To nie jest szpital psychiatryczny ani nowoczesne więzienie. To jedyne w Europie przedsięwzięcie pilotażowe tego rodzaju. Pacjenci przyjeżdżają do nas właściwie zewsząd. To bardzo brutalni ludzie: sprawcy gwałtów, maltretowania, tortur, zabójstw... Na członkach własnych rodzin lub nieznajomych. Wszyscy są multirecydywistami, wszyscy balansują na ostrzu noża. Przyjmujemy tu samą śmietankę – dodał z dziwnym uśmiechem. – Mało kto chce pamiętać o istnieniu naszych pacjentów. Może właśnie dlatego zakład stoi na takim odludziu. Jesteśmy ich ostatnią rodziną.
To zdanie wydało się Servazowi nieco zbyt patetyczne. Jak zresztą prawie wszystko u doktora Xaviera.
– Ile jest poziomów zabezpieczeń?
– Trzy, w zależności od ryzyka zagrożenia ze strony pacjentów: niski, średni i wysoki. Dotyczy to nie tylko ilości i skuteczności zabezpieczeń i liczby ochroniarzy, ale także charakteru terapii i stosunków, jakie panują między członkami zespołów terapeutycznych a pacjentami.
– Kto ocenia, na ile dany pacjent jest niebezpieczny?
– Nasze zespoły. Łączymy wywiad kliniczny, testy i oczywiście lekturę dokumentacji medycznej sporządzonej przez kolegów, którzy ich do nas wysyłają, z nową, rewolucyjną metodą oceny stworzoną w moim kraju. O, właśnie jesteśmy w trakcie przyjmowania pacjenta, który przechodzi badania według tej metody. Proszę za mną.
Poprowadził ich w stronę ażurowych betonowych schodów, których stopnie pod ich stopami wpadały w drgania. Po wejściu na pierwsze piętro stanęli przed drzwiami z pancernego szkła, wzmacnianego delikatną siecią metalowych żyłek.
Tym razem Xavier musiał przyłożyć palec do czytnika identyfikacji biometrycznej, a następnie wystukać kod na małej klawiaturze.
Tablica nad drzwiami informowała:
SEKTOR C: NISKIE ZAGROŻENIE – WSTĘP DOZWOLONY PRACOWNIKOM KATEGORII C, B i A
– To jedyne wejście do tego sektora? – zapytała Ziegler.
– Nie, jest jeszcze jedno na końcu korytarza. Pozwala ono na przejście do następnej strefy – średniego zagrożenia. Przez śluzę mogą się zatem przedostać tylko osoby, które mają uprawnienia na sektory B i A.
Poszedł przed nimi korytarzem. Po chwili zatrzymał się przed drzwiami z napisem „Ewaluacja”. Otworzył je, odsunął się i przepuścił ich przed sobą.
Pomieszczenie bez okien. Tak wąskie, że musieli stanąć stłoczeni. Przed monitorem komputera siedziały dwie osoby, mężczyzna i kobieta. Na monitorze widać było jednocześnie obraz z kamery i wiele innych otwartych okien, na których przesuwały się diagramy i wykresy. Kamera filmowała dość młodego człowieka siedzącego na taborecie w drugim ślepym pomieszczeniu, niewiele większym niż schowek na miotły. Servaz dostrzegł, że mężczyzna ma na głowie wirtualny hełm. Następnie jego wzrok powędrował nieco w dół i Servaz doznał lekkiego wstrząsu: mężczyzna miał spodnie opuszczone na wysokość ud, a jego członek tkwił w dziwnej tubie, z której wystawały kable elektryczne.
– Nowa metoda oceny dewiacji seksualnych oparta jest na rzeczywistości wirtualnej, na kontroli okulomotorycznej i badaniu pletyzmografem prąciowym – wyjaśnił psychiatra. – To jest to urządzenie przymocowane do członka: pozwala zmierzyć poziom fizjologicznego podniecenia, inaczej mówiąc, erekcji, w odpowiedzi na różne bodźce. Równocześnie bada się reakcje okulomotoryczne za pomocą urządzenia działającego na podczerwień. Pozwala ono zmierzyć czas obserwacji obrazów pojawiających się na ekranach wirtualnego hełmu, a także ustalić konkretne sceny, na których badany skupia uwagę.
Psychiatra pochylił się i stuknął palcem w jedno z okien otwartych na monitorze. Servaz zobaczył prostokątny diagram, na którym wznosiły się i opadały kolorowe słupki. Pod każdym ze słupków zaznaczono rodzaj bodźca: „dorosły mężczyzna”, „dorosła kobieta”, „dziecko płci męskiej” itd.
– Bodźce wysyłane do hełmu przedstawiają dorosłego mężczyznę, dorosłą kobietę, dziewięcioletnią dziewczynkę, dziewięcioletniego chłopca, a także kontrolny, neutralny obraz osoby pozbawionej cech płciowych. Każda ze scen trwa trzy minuty. Za każdym razem dokonujemy pomiaru reakcji fizjologicznej i odpowiedzi ze strony gałek ocznych. – Wyprostował się. – Trzeba powiedzieć, że większość naszej „klienteli” to przestępcy seksualni. Mamy w sumie osiemdziesiąt osiem łóżek: pięćdziesiąt trzy w sektorze C, dwadzieścia osiem w sektorze B oraz siedmiu pacjentów w sektorze A.
Servaz oparł się o ścianę. Pocił się i czuł dreszcze. Paliło go gardło. Ale głównym źródłem jego złego samopoczucia było to, co zobaczył, obraz człowieka postawionego w sytuacji jednocześnie surrealistycznej i upokarzającej, u którego sztucznie wzbudzano fantazje seksualne, by móc je zmierzyć.
– Ilu jest wśród nich morderców?– zapytał niepewnym głosem.
Xavier wpatrywał się w niego intensywnie.
– Trzydziestu pięciu. Wszyscy pacjenci z sektorów B i A.
Diane patrzyła, jak idą przez główny hall w kierunku schodów dla personelu. Trzech mężczyzn i jedna kobieta. Xavier rozmawiał z nimi, ale wyglądał na napiętego, jakby się bronił. Mężczyźni i kobieta idący obok niego bombardowali go pytaniami. Zaczekała, aż odejdą dalej, i podeszła do przeszklonych drzwi. Na śniegu, w odległości jakichś dziesięciu metrów od wejścia, stał jeep.
Przeczytała napis na drzwiach samochodu: „Żandarmeria”.
Diane przypomniała sobie rozmowę z Aleksem na temat zamordowanego mężczyzny: najwyraźniej policja także skojarzyła tę sprawę z Instytutem.
Potem uderzyła ją inna myśclass="underline" otwór wentylacyjny w jej gabinecie, rozmowa między Lisą a Xavierem. I ta dziwna historia z ko niem... Już przy tamtej okazji Lisa wspomniała, że może się tu pojawić policja. Czy to możliwe, żeby istniał jakiś związek między tymi dwiema sprawami? Prawdopodobnie policja też się nad tym zastanawia. Wróciła myślą do otworu wentylacyjnego...
Diane odwróciła się od drzwi i bojowym krokiem przeszła przez hall.
– Czy ma pan coś na przeziębienie?
Psychiatra znowu zmierzył Servaza wzrokiem, po czym otworzył szufladę biurka.
– Oczywiście. – Wyciągnął do niego rękę z żółtą fiolką. – Proszę, niech pan to zażyje. Paracetamol z efedryną. To zazwyczaj dość skuteczne. Jest pan naprawdę bardzo blady. Może wezwę lekarza?
– Dziękuję, jakoś dam radę.
Xavier podszedł do lodówki stojącej w kącie pomieszczenia i wrócił ze szklanką i butelką wody. Gabinet psychiatry był umeblowany bezpretensjonalnie: metalowe regały, barek z lodówką, stolik, na którym znajdował się tylko telefon, komputer i lampka, mała biblioteczka z półkami pełnymi fachowej literatury i kilka kwiatków w doniczkach na parapecie.
– Proszę brać tylko jedną naraz. Maksymalnie cztery w ciągu dnia. Może pan sobie zostawić całe opakowanie.
– Dziękuję.
Przez chwilę Servaz był pochłonięty obserwowaniem rozpuszczającej się tabletki. Czuł za oczami, jak migrena rozsadza mu czaszkę. Zimna woda dobrze mu zrobiła na gardło. Był mokry. Koszula pod marynarką kleiła mu się do pleców. Musiał mieć gorączkę. Było mu też zimno – ale ziąb pochodził raczej z wnętrza ciała: wskaźnik klimatyzacji przy drzwiach wyświetlał temperaturę 23 stopnie. Ponownie zobaczył w myśli obraz z monitora: gwałciciel gwałcony przez maszyny, sondy, urządzenia elektroniczne – i znowu żółć podeszła mu do gardła.