Выбрать главу

– Będziemy musieli się wybrać do sektora A – powiedział, odstawiwszy szklankę.

Jego głos miał brzmieć zdecydowanie, ale ogień w gardle sprawił, że Servaz ledwie chrypiał. Wesołe spojrzenie po drugiej stronie biurka nagle straciło blask. Policjant miał wrażenie, jakby chmura przesłoniła słońce, zmieniając wiosenny krajobraz w coś znacznie bardziej ponurego.

Czy to naprawdę konieczne?

Psychiatra dyskretnie szukał wzrokiem wsparcia sędziego, który siedział po lewej stronie detektywów.

– Właśnie – zareagował błyskawicznie Confiant, zwracając się do nich. – Czy naprawdę musimy...

– Sądzę, że tak – przerwał mu Servaz. – Zdradzę panu coś, co musi zostać między nami – powiedział, nachylając się ku Xavierowi. – Ale może... już pan o tym wie.

Spojrzał na młodego sędziego. Przez krótką chwilę mężczyźni w ciszy mierzyli się wzrokiem. Następnie komendant przesunął wzrok z Confianta na Ziegler i dokładnie odczytał milczący komunikat, jaki mu wysyłała: Tylko spokojnie...

– O czym pan mówi? – zapytał psychiatra.

Servaz odchrząknął. Lekarstwo jeszcze nie zaczęło działać. Czuł się, jakby imadło ściskało mu skronie.

– Znaleźliśmy DNA jednego z pańskich pacjentów... tam, gdzie został zabity koń pana Lombarda: na górnym słupie kolejki linowej. DNA Juliana Hirtmanna.

Xavier szeroko otworzył oczy.

– Wielki Boże! To niemożliwe!

Spojrzał na Confianta błędnym wzrokiem i spuścił głowę. Jego zaskoczenie nie było udawane. Nie wiedział.

– A to może znaczyć dwie rzeczy – ciągnął Servaz. – Albo tamtej nocy był tam sam Hirtmann, albo ktoś, kto może podejść do niego na tyle blisko, żeby pobrać od niego ślinę. Oznacza to, doktorze Xavier, że ktoś w pana zakładzie, Hirtmann czy nie Hirtmann, jest w tę sprawę zamieszany.

15

– Mój boże, to koszmar – powiedział Xavier. Psychiatra wpatrywał się w nich zrozpaczony. – Mój poprzednik, doktor Wargnier, walczył o otwarcie tego zakładu. Jak się państwo domyślają, nie obyło się bez głosów sprzeciwu, które nadal są gotowe się odezwać. Wiele osób uważa, że tych kryminalistów powinno się trzymać w więzieniu. Ci ludzie nigdy się nie pogodzili z ich obecnością w tej dolinie. Jeśli sprawa się rozniesie, istnienie Instytutu będzie zagrożone. – Xavier zdjął swoje ekstrawaganckie czerwone okulary. Sięgnął do kieszeni po ściereczkę i z pasją zabrał się do czyszczenia szkieł. – Ci, którzy tu lądują, nie mają dokąd iść. Jesteśmy ich ostatnim schronieniem. Po nas nie ma już nic, ani zwykłe szpitale psychiatryczne, ani więzienia nie mogą ich przyjąć. We Francji jest tylko pięć oddziałów dla trudnych pacjentów, ale Instytut jest jedyną placówką tego rodzaju. Każdego roku otrzymujemy dziesiątki podań o przyjęcie. Chodzi albo o niepoczytalnych sprawców okrutnych zbrodni, albo o przestępców cierpiących na zaburzenia osobowości, które uniemożliwiają im pobyt w więzieniu, albo o psychotyków, którzy stwarzają zbyt wielkie zagrożenie, by można ich trzymać w klasycznym szpitalu psychiatrycznym. Przysyłają ich do nas nawet oddziały przeznaczone dla trudnych pacjentów. Dokąd pójdą ci ludzie, jeśli zamkniemy drzwi? – Okrężne ruchy palców na okularowych szkłach stawały się coraz szybsze. – Jak już powiedziałem, od trzydziestu lat w imię ideologii, rentowności i priorytetów budżetowych psychiatria w tym kraju jest spychana na margines. Ten zakład jest bardzo kosztowny dla społeczeństwa. Oczywiście w odróżnieniu od pozostałych oddziałów dla trudnych pacjentów jest to przedsięwzięcie na poziomie europejskim, częściowo finansowane przez Unię. Ale tylko częściowo. I nawet w samej Brukseli jest sporo osób, które patrzą na nas nieżyczliwym okiem.

– Nie zamierzamy upubliczniać tej informacji – oświadczył Servaz.

Psychiatra spojrzał na niego z powątpiewaniem.

– Prędzej czy później się rozejdzie. Jak możecie prowadzić śledztwo bez jej upublicznienia?

Servaz wiedział, że lekarz ma rację.

– Jest tylko jedno rozwiązanie – włączył się Confiant. – Jeśli nie chcemy, żeby wiadomość doszła do dziennikarzy, którzy zaraz zaczną rozpowiadać różne niestworzone historie, musimy jak najszybciej wyjaśnić tę sprawę. Jeśli dojdziemy, który z twoich pracowników brał w niej udział, zanim prasa dowie się o historii z DNA, będziemy mieć dowód, że nie wydostał się stąd żaden z pacjentów.

Psychiatra potwierdził skinieniem głowy.

– Sam przeprowadzę małe śledztwo. I zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby wam pomóc – obiecał psychiatra.

– A tymczasem, czy moglibyśmy zobaczyć sektor A? – zapytał Servaz.

Xavier wstał.

– Zaprowadzę państwa.

Diane siedziała nieruchomo przy biurku. Wstrzymywała oddech...

Dźwięki i słowa były tak łatwe do odróżnienia, jakby rozmowa toczyła się w jej pokoju. Na przykład głos tego gliny. Brzmiał, jakby jego właściciel był jednocześnie wyczerpany i działał w ogromnym stresie. Pod zbyt wielką presją. Na razie daje radę, ale jak długo jeszcze wytrzyma? Każde z jego słów zapisywało się w głowie Diane płonącymi zgłoskami. Nic nie pojmowała z tej historii z martwym koniem, ale dobrze rozumiała, że na miejscu zbrodni znaleziono DNA Hirtmanna. I że policja podejrzewała, iż ktoś z Instytutu jest w to zamieszany.

Zabity koń, zamordowany aptekarz, podejrzenia ciążące na Instytucie...

Diane odczuwała niepokój, ale pojawiało w niej się coś jeszcze. Nieodparta ciekawość. Wspomnienie cienia przesuwającego się w nocy pod jej drzwiami na nowo wyłoniło się z pamięci.

W czasie studiów Diane usłyszała przez ścianę głos mężczyzny, który groził dziewczynie z pokoju obok i upokarzał ją. Facet przychodził przez kilka nocy z rzędu w chwili, gdy Diane kładła się spać. Za każdym razem wypowiadał te same pogróżki, ściszonym, ale warkliwym głosem, że zabije, okaleczy, zmieni jej życie w piekło. Potem następowało trzaśnięcie drzwiami i w korytarzu rozbrzmiewało echo oddalających się kroków. Wreszcie w ciszy słychać było już tylko zduszony szloch sąsiadki, który brzmiał jak echo tysięcy samotności i smutków otulonych miejską ciszą.

Nie wiedziała, kim jest mężczyzna (jego głos nie wydawał jej się znajomy), praktycznie nie znała też dziewczyny z pokoju obok, z którą wymieniały tylko „dzień dobry”, „do widzenia” i nic nieznaczące zdania, gdy spotykały się na korytarzu. Wiedziała tylko, że koleżanka ma na imię Ottilie, że pisze pracę magisterską z ekonomii, że chodziła kiedyś z brodatym studentem w okularach, ale większość czasu spędza samotnie. Bez paczki kolegów, bez telefonów do mamy czy taty.

Diane nie powinna była się do tego mieszać, to nie były jej sprawy, ale któregoś wieczoru nie potrafiła się powstrzymać i poszła za mężczyzną, gdy ten opuścił pokój. Odkryła, że mieszka w ładnym małym domku, za oknem zauważyła kobietę. Tego wieczoru tylko tyle udało jej się dowiedzieć, ale później w wolnym czasie kontynuowała swoje śledztwo. Idąc po nitce do kłębka, zebrała informacje na jego temat: był dyrektorem hipermarketu, miał dwójkę dzieci w wieku pięciu i siedmiu lat, grał na wyścigach, dyskretnie robił własne zakupy w konkurencyjnej sieci sklepów „Globus”. W końcu doszła i do tego, że mężczyzna poznał jej sąsiadkę w kierowanym przez siebie hipermarkecie, w którym zarabiała na studia. Dziewczyna zaszła z nim w ciążę. Stąd upokorzenia i groźby. Mężczyzna chciał, żeby dokonała aborcji. Miał jeszcze jedną kochankę: trzydziestoletnią kasjerkę o zbyt krzykliwym makijażu, która z furią żuła gumę, obrzucając klientów pogardliwym spojrzeniem. Jak śpiewał Bruce Springsteen: I’m in love with the queen of the supermarket. Pewnego wieczoru Diane wystukała na komputerze anonimowy list, który wsunęła pod drzwi sąsiadki: On nigdy nie zostawi swojej żony. Miesiąc później dowiedziała się, że dziewczyna przeszła aborcję w dwunastym tygodniu ciąży, kilka dni po ostatecznym terminie dopuszczanym przez szwajcarskie prawo.