Zafascynowany, intensywnie wpatrywał się w fotografię. Czy jest istotna? Niejasne przeczucie, które jednak dobrze znał, mówiło mu, że tak.
Po chwili wahania wsunął zdjęcie do kieszeni.
W tym samym momencie, w którym to zrobił, poczuł, że o czymś zapomniał. Było to nagłe, silne uczucie. Wrażenie, jakby jego mózg nieświadomie zarejestrował jakiś szczegół, który uruchomił wewnętrzny system alarmowy.
Wyjął fotografię. Przyjrzał jej się dokładnie. Czterech uśmiechniętych mężczyzn. Pastelowy blask wieczoru. Jezioro. Jesień. Refleksy światła tańczące na wodzie. Cień góry kładący się na jeziorze. Nie, to nie to. Ale przeczucie nie ustępowało. Wyraźne. Niezaprzeczalne. Nieświadomie coś zauważył.
I nagle zrozumiał.
Dłonie.
U trzech spośród czterech osób było widać prawą dłoń: na palcu serdecznym każdej z nich duży złoty sygnet.
Zdjęcie zostało zrobione ze zbyt dużej odległości, by mieć pewność, ale Servaz przysiągłby, że każdy z mężczyzn ma na palcu taki sam pierścień.
Taki, jaki musiał się znajdować na odciętym palcu Grimma.
Wyszedł z pokoju. Dom wypełniała muzyka. Jazz. Servaz cofnął się zapchanym korytarzem w stronę źródła dźwięków i znalazł się w równie przeładowanym salonie. Wdowa siedziała w fotelu. Czytała. Obrzuciła go w spojrzeniem przesyconym wrogością. Servaz zadzwonił kluczami.
– Wie pani, do czego one są?
Zawahała się przez moment, jakby się zastanawiała, co ryzykuje, jeśli nie odpowie.
– Mamy domek w dolinie Sospel – odpowiedziała wreszcie. – Dziesięć kilometrów stąd, na południe od Saint-Martin. Niedaleko hiszpańskiej granicy. Ale jeździliśmy tam... a raczej mój mąż jeździł tylko na weekendy, od wiosny.
– Pani mąż. A pani?
– To jest ponure miejsce. Nigdy tam nie bywałam. Mąż jeździł tam, żeby pobyć sam, odpoczywać, medytować, łowić ryby.
Odpoczywać, pomyślał Servaz. Od kiedy to właściciel apteki musi odpoczywać? Przecież całą robotę odwalają za niego pracownicy. Ale potem pomyślał, że jest niesprawiedliwy: co on w gruncie rzeczy wie o zawodzie aptekarza? Jednego był pewien: musi pojechać do tego domku.
Espérandieu otrzymał odpowiedź na swoje pytanie po trzydziestu ośmiu minutach. Delikatny deszcz spływał strużkami po szybach. Nad Tuluzą zapadła już ciemność. Rozmyte światła za mokrym oknem wyglądały jak motywy z wygaszacza ekranu.
Vincent wysłał następującą wiadomość:
vincent.esperandieu@hotmail.com do kleim162@lematin. fr, 16.33.54:
[Czy wiesz coś na temat Érica Lombarda?]
kleim162@lematin.fr do vincent.esperandieu@hotmail.com, 17.12.44
[A co chcesz wiedzieć?]
Espérandieu się uśmiechnął i wystukał następującą wiadomość:
[Czy są jakieś trupy w szafie, zatuszowane skandale, procesy toczące się we Francji lub za granicą przeciwko grupie Lombarda. Czy na jego temat krążyły jakieś plotki. Jakiekolwiek, nieżyczliwe.]
kleim162@lematin.fr do vincent.esperandieu@hotmail.com, 17.25.06:
[Same takie rzeczy! Możesz włączyć msn?]
Cień góry zasłonił dolinę i Servaz włączył długie światła. Droga była pusta. Nikt nie zapuszczał się na spacery do ślepej doliny o tej porze roku. Dwadzieścia willi i domków stojących wzdłuż brzegu na długości dwunastu kilometrów to letnie rezydencje, których okiennice otwierają się od maja do września i z rzadka na Boże Narodzenie.
Nagle za szerokim zakrętem w blasku świateł samochodu Servaz zobaczył wylot drogi, o której mówiła wdowa. Zwolnił i wjechał jeepem w leśną dróżkę. Przywarł do kierownicy i z prędkością piętnastu kilometrów na godzinę prowadził samochód, podskakując na wybojach. Zapadł już zmrok i sylwetki drzew ledwie się odcinały od niewiele jaśniejszego od nich nieba. Przejechał jeszcze kilkaset metrów i wreszcie wyłoniła się przed nim willa lub raczej chatka.
Servaz wyłączył silnik i nie zgasiwszy świateł, wysiadł z samochodu. Ciemność wypełnił natychmiast huk płynącej tuż obok rzeki. Rozejrzał się dookoła, ale w promieniu kilku kilometrów nie zauważył najmniejszego światła.
Podszedł do chatki w blasku samochodowych reflektorów, który obejmował drzewa. Cień, który rzucał, sprawiał wrażenie, jakby szedł przed nim czarny olbrzym. Wspiął się po schodach na werandę i wyjął z kieszeni pęk kluczy. W drzwiach były akurat trzy zamki – główny, do którego pasował największy klucz, i dwa mniejsze, jeden powyżej, drugi poniżej. Trwało chwilę, zanim dopasował małe klucze: oba miały tę samą wielkość, a do tego górny zamek przykręcony był do góry nogami. Wreszcie pchnął drzwi, które ustąpiły z oporem, skrzypiąc. Servaz po omacku odszukał włącznik, który znajdował się na lewo od futryny. Nacisnął i pod sufitem rozbłysło światło.
Przez chwilę stał nieruchomo na progu, sparaliżowany tym, co zobaczył.
Wyposażenie chatki ograniczało się do blatu po prawej stronie, za którym być może stała kuchenka, wersalki w głębi pomieszczenia oraz drewnianego stołu z dwoma krzesłami tuż przed nim. Na ścianie po lewej stronie wisiała peleryna z czarnego, nieprzemakalnego materiału. Servaz znalazł się bliżej serca zagadki...
Espérandieu otworzył komunikator internetowy. Po trzech minutach w prawym dolnym rogu ekranu zauważył wiadomość z ikonką przedstawiającą węszącego pieska z komiksu:
kleim162 właśnie się podłączył
Trzy sekundy później pojawiło się okno dialogowe z tą samą ikonką.
kleim162 pisze:
dlaczego interesuje cię Éric lombard?
vince.esp pisze:
sorry, na razie nie mogę powiedzieć
kleim162 pisze:
zanim się włączyłem, trochę poszperałem. Zabili jego konia. Wiadomość przedrukowało wiele gazet. To ma jakiś związek?
vince.esp pisze:
no comment
kleim162 pisze:
vince, jesteś w brygadzie kryminalnej. Nie mów mi, że zlecili wam śledztwo w sprawie śmierci konia!!!
vince.esp pisze:
pomożesz mi czy nie?
kleim162 pisze:
a co ja z tego będę miał?
vince.esp pisze:
przywiązanie przyjaciela
kleim162 pisze:
o pieszczotach pogadamy innym razem. A poza tym?
vince.esp pisze:
zostaniesz jako pierwszy poinformowany o wynikach śledztwa
kleim162 pisze:
a więc jest śledztwo. To wszystko?
vince.esp pisze:
jako pierwszy się dowiesz, czy w tej aferze chodzi o coś poważniejszego
kleim162 pisze:
OK szukam
Espérandieu uśmiechnął się i zamknął komunikator.
„Kleim162” to był nick dziennikarza śledczego pracującego jako wolny strzelec dla kilku dużych tygodników. Prawdziwy szperacz. Uwielbiający pchać się tam, gdzie go nie zaproszono. Espérandieu poznał go w dość szczególnych okolicznościach i nigdy nikomu – nawet Servazowi – nie mówił o tym „kontakcie”. Oficjalnie był taki jak pozostali członkowie brygady: miał nieufny stosunek do prasy. Ale w tajemnicy uważał, że podobnie jak politycy, policja może wiele zyskać, mając jednego lub więcej dziennikarzy na swoich usługach.
Siedząc za kierownicą jeepa, Servaz wystukał numer komórki Ziegler. Trafił na pocztę głosową i się rozłączył. Zadzwonił do Espérandieu.