– Znalazłem zdjęcie Grimma – powiedział. – Chciałbym, żebyś nad nim popracował.
Brygada miała program do analizy zdjęć, którym potrafili się posługiwać tylko Espérandieu i Samira.
– Jakie zdjęcie? Cyfrowe? Analogowe?
– Papierowe. Stara odbitka. Jest na nim grupa mężczyzn. W tym Grimm i Chaperon, mer Saint-Martin. Wygląda na to, że wszyscy mają na rękach takie same sygnety. Słabo widać, ale coś jest na nich wygrawerowane. Chciałbym, żebyś zobaczył, co to jest.
– Myślisz, że może chodzić o jakiś klub typu rotarianie lub masoni?
– Nie wiem, ale...
– ...odcięty palec serdeczny – przypomniał sobie nagle Espérandieu.
– Otóż to.
– Dobrze, możesz mi zeskanować to zdjęcie i przesłać z żandarmerii? Przyjrzę mu się. Ale program służy przede wszystkim do obróbki fotografii cyfrowej. Jest mniej skuteczny w przypadku skanów starych zdjęć.
Servaz mu podziękował. Miał już ruszać, gdy odezwał się dzwonek telefonu. To była Ziegler.
– Dzwonił pan do mnie?
– Znalazłem coś – powiedział bez wstępów. – W chatce Grimma.
– W chatce?!
– Wdowa mi o niej powiedziała. Znalazłem klucze w biurku Grimma. Ta kobieta najwyraźniej nigdy tu nie bywała. Musi pani to zobaczyć.
– O czym pan mówi?
– Peleryna... Podobna do tej, którą znaleziono na ciele Grimma. I buty. Jest późno, zamknę drzwi i dam klucze Maillardowi. Chcę, żeby technicy przeczesali to miejsce jutro rano, jak najwcześniej. – Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza. Wokół jeepa wył wiatr. – A jak tam pani działka?
– Te taśmy to współczesny model – odpowiedziała. – Produkowany masowo i sprzedawany na całym południu i wschodzie Francji. Na każdej opasce jest numer serii. Nasi ludzie postarają się dotrzeć do fabryki i znaleźć sklep, w którym zostały sprzedane.
Servaz przez chwilę się zamyślił. W świetle reflektorów zobaczył puchacza, który usiadł na gałęzi. Ptak wpatrywał się w niego. Servaz przypomniał sobie spojrzenie Hirtmanna.
– Gdybyśmy mieli sklep, może dałoby się skonfiskować filmy z monitoringu – powiedział.
Ziegler odpowiedziała sceptycznym tonem:
– Jeżeli jeszcze je mają, bo prawo nakazuje je niszczyć po miesiącu. Taśmy musiałyby być kupione niedawno.
Servaz był niemal pewien, że ten, kto zabił Grimma, przygotowywał swoją zbrodnię od miesięcy. Kupił taśmy w ostatniej chwili, czy miał je już od dłuższego czasu?
– W porządku – powiedział. – Do jutra.
Ruszył leśną dróżką w kierunku głównej drogi. Ciemne chmury przesuwały się na tle księżyca. Dolina skąpana była w mroku. Niebo i góry tworzyły jedną czarną plamę. Servaz zatrzymał samochód, rozejrzał się w prawo i w lewo i wjechał na drogę.
Odruchowo spojrzał we wsteczne lusterko.
Na sekundę jego serce przestało bić: zobaczył, jak za nim zapalają się światła samochodu. Auto stało w ciemności przy drodze, kawałek za miejscem, w którym Servaz wyjechał z lasu. Samochód powoli opuścił szerokie pobocze i pojechał za nim. Sądząc po wielkości i rozmieszczeniu świateł, musiała to być terenówka. Servaz poczuł, jak włos jeży mu się na karku. Najwyraźniej auto znalazło się tam ze względu na niego. Jaki mógł być inny powód, żeby stało w takim miejscu, w głębi opustoszałej doliny? Zastanawiał się, kto może siedzieć za kierownicą. Ludzie nasłani przez Lombarda? Ale jeżeli to oni go śledzą, po co mieliby się ujawniać w taki sposób?
Poczuł, że ogarnia go zdenerwowanie.
Uświadomił sobie, że trochę za mocno ściska kierownicę, i wziął głęboki oddech. Tylko spokojnie. Bez paniki. Masz kogoś na ogonie – i co z tego? Pomyślał jednak, że to może być morderca, i nagle zaczęło go opanowywać uczucie podobne do strachu. Otwierając drzwi chatki, niebezpiecznie zbliżył się do prawdy... Ktoś uznał, że stał się niewygodny. Znowu spojrzał w lusterko. Właśnie wyjechał z głębokiego łuku. Światła prześladowcy zniknęły za wysokimi drzewami rosnącymi wzdłuż zakrętu.
Potem znów się wyłoniły. Serce podskoczyło Servazowi w piersi, gdy kabinę jeepa zalał oślepiający blask. Długie światła! Servaz zdał sobie sprawę, że jest mokry od potu. Zmrużył oczy jak zwierzę, które w nocy znalazło się nagle w zasięgu samochodowych reflektorów, jak puchacz, którego widział przed chwilą. Jego serce waliło jak oszalałe.
Terenówka go doganiała. Była tuż-tuż, niemal przyklejona do tyłu jeepa. Blask mocnych reflektorów zalewał wnętrze samochodu Servaza. Migocąca wiązka białego światła wydobywała z ciemności każdy szczegół tablicy rozdzielczej.
Servaz nacisnął pedał gazu. Lęk przed prędkością ustąpił wobec strachu przed prześladowcą wiszącym mu na ogonie. Samochód został w tyle. Policjant próbował głęboko oddychać, ale serce tłukło mu się w piersi jak przerażony ptak, a pot strumieniami lał się po twarzy. Za każdym razem, gdy patrzył w lusterko, w jego twarz uderzała eksplozja światła wycelowanego w tylną szybę i czarne punkciki tańczyły mu przed oczami.
Nagle terenówka przyśpieszyła. Cholera, to wariat! Zaraz wjedzie mi w tyłek!
Zanim zdążył cokolwiek zrobić, czarny samochód wyprzedził go. W chwili czystej paniki Servaz sądził, że tamten zamierza zepchnąć go z drogi, ale na prostej terenówka jeszcze przyśpieszyła i oddaliła się. Jej tylne reflektory szybko rozpłynęły się w ciemności. Servaz zobaczył zapalające się światła stopu, gdy auto przyhamowało przed następnym zakrętem. Wreszcie zniknęło. Servaz zwolnił i zatrzymał się na wyboistym poboczu. Schylił się do schowka po broń i na chwiejnych nogach wyszedł z samochodu. Zimne nocne powietrze dobrze mu zrobiło. Chciał sprawdzić magazynek pistoletu, ale ręka drżała mu tak mocno, że zajęło mu to kilkanaście sekund.
Ostrzeżenie było tak jasne, jak ciemna była noc: Ktoś w dolinie nie chce, by posuwał się dalej w tym śledztwie. Ktoś nie chce, by odkrył prawdę.
Ale co to za prawda?
* Charles Baudelaire, Do czytelnika, w: Kwiaty zła, przeł. Antoni Lange, opr. St. Jastrun, PIW, Warszawa 1970, s. 28.
* Ténors de la bêtise, fragment piosenki Charles’a Aznavoura Comme il dissent (przyp. tłum.).
17
Następnego dnia Ziegler i Servaz wybrali się na pogrzeb Grimma. Uroczystość odbywała się na małym cmentarzu położonym na wzniesieniu w otoczeniu drzew.
Czarne jodły za plecami zgromadzonych wyglądały, jakby także były pogrążone w żałobie. Gałęzie poruszane wiatrem mruczały swoją modlitwę. Korony drzew i dół wykopany w ziemi odcinały się na tle śniegu. Poniżej, w dolinie, rozciągało się miasto. Servaz pomyślał, że w takim miejscu człowiek rzeczywiście czuje się bliżej nieba.
Nie wyspał się. Kilka razy budził się nagle, z czołem mokrym od potu. Nie potrafił przestać myśleć o wydarzeniach minionego wieczoru. Nie zdążył jeszcze opowiedzieć o nich Irène. Miał dziwną obawę, że gdy się przyzna, odstawią go na bok i przekażą śledztwo komu innemu. Czy są w niebezpieczeństwie? W każdym razie ta dolina nie lubi obcych, którzy przyjeżdżają tu węszyć.
Rozejrzał się dookoła po wzgórzu, żeby się trochę uspokoić. Przyjemnie musi być latem przyjść na ten zielony pagórek, który przepływa nad doliną jak dziób statku albo sterowiec. Wzgórek zaokrąglony i łagodny jak ciało kobiety. Nawet góry wyglądały stąd mniej złowieszczo, a czas zdawał się błogo stać w miejscu. Gdy szli w stronę wyjścia z cmentarza, Ziegler szturchnęła go łokciem. Spojrzał we wskazanym kierunku: Chaperon znów się pojawił. Rozmawiał z Cathy d’Humières i innymi oficjelami. Nagle w kieszeni Servaza zabrzęczał telefon. Odebrał. Ktoś z głównej dyrekcji. Servaz natychmiast rozpoznał arystokratyczny akcent i ton bywalca, brzmiący jakby gość co rano płukał gardło melasą.