Выбрать главу

– Wyglądał, jakby się czegoś bał?

– Ta. Już mówiłam.

Dziewczyna chciała strzelić z balonówki, ale w ostatniej chwili się powstrzymała.

– Ma pani jakiś numer, pod którym można go zastać?

Otworzyła szufladę i pogrzebała w papierach. Podała Ziegler wizytówkę. Irène rzuciła okiem na logo: góra, na jej tle narciarz zjeżdżający zygzakiem po śniegu, a pod spodem fantazyjne litery Sport & Natura.

– Jakim Perrault jest szefem? – zapytała.

Ekspedientka rzuciła jej podejrzliwe spojrzenie.

– To sknera – powiedziała w końcu.

Sufjan Stevens śpiewał w jego słuchawkach piosenkę Come on Feel the Illinoise, gdy wzrok Espérandieu przyciągnął obraz na monitorze komputera. Program do obróbki zdjęć skończył właśnie zadanie, które Vincent wcześniej zaprogramował.

– Chodź zobaczyć – powiedział do Samiry.

Policjantka wstała. Zamek błyskawiczny jej bluzy był trochę za bardzo odsunięty i kiedy się nachyliła, pod nosem Espérandieu znalazła się obiecująca zapowiedź jej biustu.

– Co to? – zapytała.

Sygnet na zdjęciu był widoczny z bliska. Obraz nie był całkiem wyraźny, ale przy pierścieniu powiększonym dwa tysiące razy łatwo dało się odczytać złote litery na czerwonym tle.

– Taki sygnet miał prawdopodobnie Grimm, ten aptekarz zamordowany w Saint-Martin – odpowiedział z wyschniętym gardłem.

– Hmm, a skąd wiecie? Dlatego, że palec był odcięty?

– Za dużo tłumaczenia. Co widzisz?

– Jakby dwa znaki, dwie litery – powiedziała Samira, wpatrując się w ekran.

Espérandieu usiłował nie odrywać oczu od monitora.

– Dwa C? – powiedział.

– Albo C i E.

– Albo C i D.

– Albo O i C.

– Zaczekaj.

Otworzył kilka okien z prawej strony ekranu, poprawił parę parametrów, przesunął suwaki. I znowu uruchomił program. W milczeniu czekali na rezultat. Samira wciąż pochylała się nad nim i Espérandieu rozmarzył się na temat jej pełnego, jędrnego i miłego w dotyku biustu. Zauważył pieprzyk na lewej piersi.

– Jak myślisz, co oni tam robią? – usłyszeli drwiący głos z zewnątrz.

Komunikat na monitorze zasygnalizował zakończenie zadania. Wkrótce pojawił się obraz. Czysty. Dwie litery wyraźnie odcinały się od czerwonego tła sygnetu:

„C S”.

Kierując się otrzymanymi wskazówkami, Servaz znalazł młyn w głębi zaułka, który kończył się przy strumieniu pod lasem. Najpierw zobaczył światła, a potem czarną sylwetkę budynku. Blask padający z trzech oświetlonych okien odbijał się w wodzie na końcu uliczki, spory kawałek za ostatnimi domami. Powyżej czarne góry, czarne jodły i rozgwieżdżone niebo. Servaz wysiadł z samochodu. Noc była zimna, ale cieplejsza niż poprzednie.

Czuł się sfrustrowany. Po zakończonych fiaskiem próbach znalezienia Chaperona i Perraulta nie udało im się także dodzwonić do byłej żony mera, która opuściła region i zamieszkała w okolicach Bordeaux. Chaperon był rozwiedziony, miał córkę gdzieś w regionie paryskim. Serge Perrault wedle uzyskanych informacji nigdy nie był żonaty. Jeśli dodać do tego dziwny zbrojny pokój panujący między Grimmem a jego żoną-heterą, narzucała się jedna konkluzja: życie rodzinne nie było mocną stroną tej trójki.

Servaz wszedł na mały łukowaty mostek łączący drogę z młynem. Tuż obok obracało się koło młyńskie. Słyszał w ciemności szum wody spadającej na łopatki.

Zastukał do niskich drzwi wyposażonych w kołatkę. Były stare i ciężkie. Otworzyły się niemal natychmiast. Pojawił się Gabriel Saint-Cyr, ubrany w białą koszulę z nieskazitelną muchą i rozpinany sweter. Z wnętrza dobiegała znajoma muzyka. Śmierć i dziewczyna Schuberta w wykonaniu kwartetu smyczkowego.

– Wejdź.

Servaz zauważył, że Saint-Cyr zwraca się do niego na „ty”, ale nie skomentował tego. Przyjemny zapach z kuchni mile połaskotał mu nozdrza, co spowodowało natychmiastową odpowiedź żołądka. Policjant uświadomił sobie, że umiera z głodu. Od rana nie jadł nic poza omletem. Po prawej stronie znajdowały się stopnie prowadzące do salonu. Schodząc nimi, Servaz uniósł brew ze zdziwienia: sędzia położył małe talerze na dużych, nakrył stół obrusem tak białym, że zdawał się lśnić, i zapalił dwie świece w srebrnych świecznikach.

– Jestem wdowcem – usprawiedliwił się, widząc spojrzenie komendanta. – Praca była dla mnie wszystkim, nie przygotowałem się na dzień, kiedy przestanę ją wykonywać. Czy będę żył jeszcze dziesięć lat czy trzydzieści, to niczego nie zmieni. Starość to tylko długie, niepotrzebne oczekiwanie. Tymczasem więc znajduję sobie zajęcia. Zastanawiam się, czy z tego wszystkiego nie otworzę restauracji.

Servaz się uśmiechnął. Sędzia zdecydowanie nie był typem człowieka, który umiałby zrezygnować z aktywności.

– Ale nie martw się. Pozwolisz, że jako starszy pan będę ci mówił po imieniu? Nie myślę o śmierci. Wykorzystuję ten bezwartościowy czas na uprawianie ogródka, gotowanie, majsterkowanie, czytanie, podróże...

– I spacery do sądu, by być na bieżąco z toczącymi się sprawami.

– Właśnie!

Zaprosił go do stołu, a sam wszedł za ladę otwartej na salon kuchni. Martin zobaczył, jak wiąże w pasie kuchenny fartuszek. W kominku trzaskał ogień, rzucając jasny blask na belki pod sufitem. Salon był pełen starych mebli, z pewnością wygrzebanych u handlarzy starzyzną, a także mniejszych i większych obrazów. Prawdziwy skład staroci.

– „Gotowanie wymaga lekkiej głowy, otwartego umysłu i wielkiego serca”. Paul Gauguin. Nie uznasz tego za niestosowność, jeśli pominiemy etap aperitifu?

– W żadnym razie – odpowiedział Servaz. – Umieram z głodu.

Saint-Cyr wrócił z dwoma talerzami i butelką wina, poruszając się ze zwinnością zawodowego kelnera.

– Grasica wołowa z truflami w cieście francuskim – oświadczył, stawiając przed Martinem parujący talerz.

Zapach był wspaniały. Servaz wbił widelec w danie i włożył kęs do ust. Choć sparzył się w język, rzadko zdarzało mu się jeść coś równie smacznego.

– I jak?

– Jeśli był pan równie wyśmienitym sędzią, jak jest kucharzem, sąd w Saint-Martin poniósł dotkliwą stratę.

Saint-Cyr przyjął wyrazy uznania. Na tyle dobrze znał swoje kulinarne umiejętności, by wiedzieć, że za tym nieco przesadzonym komplementem kryje się autentyczny podziw. Mężczyzna przechylił butelkę z białym winem nad kieliszkiem gościa.

– Spróbuj tego.

Zanim skosztował, Servaz uniósł kieliszek przed oczy. W świetle stojących na środku stołu świec wino miało barwę bladego złota ze szmaragdowymi refleksami. Servaz nie był wielkim koneserem, ale od pierwszego łyku nie miał wątpliwości, że wino, które mu podano, jest wyjątkowe.

– Znakomite. Naprawdę. Mimo że nie jestem specjalistą.

Saint-Cyr kiwnął głową.

– To Bâtard-montrachet, rocznik 2001.

Puścił oko do Servaza i mlasnął językiem o podniebienie.

Upiwszy drugi łyk, komendant poczuł, że kręci mu się w głowie. Nie powinien był przychodzić z pustym żołądkiem.

– Ma pan nadzieję, że rozwiąże mi się język? – zapytał z uśmiechem.

Saint-Cyr się roześmiał.

– Patrzenie, jak wcinasz, to prawdziwa przyjemność. Jakbyś nie jadł przez dziesięć dni. Co sądzisz na temat Confianta? – sędzia nagle zmienił temat.

Pytanie zaskoczyło Servaza. Zawahał się.

– Nie wiem. Jeszcze za wcześnie, by coś mówić...

W oku sędziego znów pojawił się chytry błysk.

– Ależ oczywiście, że nie za wcześnie. Już sobie wyrobiłeś opinię. Jest negatywna. Dlatego nie chcesz o nim mówić.