To spostrzeżenie zbiło Martina z tropu. Starszy pan był bardzo bezpośredni.
– Confiant to mylące nazwisko* – ciągnął Saint-Cyr, nie czekając na odpowiedź. – Do nikogo nie ma zaufania i jemu także nie należy ufać. Być może już zdążyłeś to zauważyć.
Trafiony. Servaz znowu pomyślał, że ten jegomość może być użyteczny. Gdy tylko skończył, Saint-Cyr zabrał talerze.
– Królik w musztardzie – oznajmił, wróciwszy z następnym daniem. – Może być?
Przyniósł też kolejną butelkę wina. Tym razem czerwonego. Pół godziny później, po deserze złożonym z jabłek i kieliszka sauternes, usiedli w fotelach przy kominku. Servaz czuł się najedzony i trochę pijany. Wypełniało go uczucie błogostanu i sytości, jakiego od dawna nie doświadczał. Saint-Cyr podał mu koniak w pękatej lampce, a sobie nalał armaniaku.
Potem rzucił Servazowi twarde spojrzenie. Policjant zrozumiał, że już czas przejść do rzeczy.
– Zajmujesz się też sprawą zabitego konia – oświadczył sędzia, upiwszy pierwszy łyk. – Myślisz, że to ma związek z aptekarzem?
– Może.
– Dwie potworne zbrodnie w ciągu kilku dni i w odległości paru kilometrów.
– Tak.
– Jak ci się podoba Éric Lombard?
– Arogancki.
– Nie rób sobie z niego wroga. Ma długie ręce i może ci się przydać. Ale nie pozwalaj, żeby prowadził śledztwo za ciebie.
Servaz znowu się uśmiechnął. Sędzia może i jest na emeryturze, ale nie przestał być zawodowcem.
– Miał mi pan opowiedzieć o samobójcach.
Sędzia podniósł kieliszek do ust.
– Jak to jest dzisiaj być gliną? – zapytał, nie kwapiąc się z odpowiedzią. – W czasach, gdy korupcja stała się powszechna, gdy wszyscy myślą tylko o napychaniu sobie kieszeni? Jak zachować zdrowy dystans? Czy to wszystko nie stało się okropnie skomplikowane?
– Nie, wręcz przeciwnie, to bardzo proste. Są dwa rodzaje ludzi: świnie i reszta. Każdy musi wybrać, po której stronie ma ochotę być. Jeśli pan nie wybiera, znaczy, że jest pan już po stronie tych pierwszych.
– Tak sądzisz? Więc dla ciebie wszystko jest proste. Są dobrzy i źli? Szczęściarz z ciebie! A gdyby w wyborach było trzech kandydatów: pierwszy w połowie sparaliżowany wskutek polio, cierpiący na nadciśnienie, anemię i wiele innych ciężkich chorób, od czasu do czasu uciekający się do oszustwa, radzący się astrologa, zdradzający żonę, palący papierosa za papierosem i pijący za dużo martini; drugi to grubas, który już trzykrotnie przegrał wybory, przeszedł depresję i dwa zawały, pali cygara, a wieczorami upija się szampanem, porto, koniakiem i whisky, a potem zażywa proszki nasenne; i trzeci, odznaczony bohater wojenny, szanujący kobiety, miłośnik zwierząt, niepalący i tylko okazyjnie pijący piwo, na którego byś zagłosował?
– Pewnie się pan spodziewa, że wybiorę trzeciego?
– No brawo, właśnie odrzuciłeś Roosevelta i Churchilla, a wybrałeś Adolfa Hitlera. Sam widzisz, zawsze jest inaczej, niż się wydaje.
Servaz wybuchnął śmiechem. Sędzia zdecydowanie mu się podobał. Człowiek, którego trudno zaskoczyć, o myślach przejrzystych jak woda w strumieniu przed jego młynem.
– Problemem są też dzisiejsze media – mówił dalej emeryt. – Wyciągają i nagłaśniają szczegóły bez znaczenia. Efekt: gdyby dzisiejsze media istniały w tamtych czasach, Roosevelt i Churchill prawdopodobnie nie zostaliby wybrani. Zdaj się na swoją intuicję, Martin. Nie wierz pozorom.
– Samobójcy – powtórzył komendant.
– Już.
Sędzia nalał sobie kolejną porcję armaniaku, a potem podniósł głowę i wpatrywał się w gościa twardym spojrzeniem.
– Prowadziłem tę sprawę. Najtrudniejszą w całej mojej karierze. To się wydarzyło w ciągu jednego roku. Mówiąc dokładniej, od maja 1993 do lipca 1994. Siedem samobójstw. Nastolatków miedzy piętnastym a osiemnastym rokiem życia. Pamiętam, jak by to było wczoraj.
Servaz wstrzymał oddech. Głos sędziego się zmienił. Był teraz twardy i przepełniony głębokim smutkiem.
– Pierwsza odeszła dziewczyna z sąsiedniej wioski, Alice Ferrand; miała szesnaście i pół roku. Wspaniałe dziecko, ze świetnymi wynikami w szkole. Z wykształconej rodziny. Ojciec był wykładowcą literatury, matka nauczycielką. Alice nie stwarzała problemów. Miała koleżanki w swoim wieku. Lubiła rysunki i muzykę. Powszechnie lubiana. 2 maja 1993 rano znaleziono ją powieszoną w stodole niedaleko od domu.
Powieszona... Servaz poczuł ucisk w gardle, ale zaczął słuchać jeszcze uważniej.
– Wiem, o czym myślisz – powiedział Saint-Cyr, podchwyciwszy jego spojrzenie. – Ale mogę cię zapewnić, że powiesiła się sama, nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości. Lekarz sądowy działał bez zarzutu. Delmas, znasz go, to kompetentny gość. W szufladzie biurka małej znaleźliśmy jedyną poszlakę: narysowany przez nią szkic stodoły z dokładną długością sznura między belką a węzłem. Chciała być pewna, że jej stopy nie dotkną podłogi. – Sędzia wypowiedział ostatnie zdanie łamiącym się głosem. Widać było, że powstrzymuje łzy. – To była potwornie bolesna sprawa. Takie dobre dziecko. Kiedy pięć tygodni później, 7 czerwca, zabił się siedemnastoletni chłopak, widzieliśmy w tym tylko straszny zbieg okoliczności. Dopiero przy trzeciej osobie, pod koniec czerwca, zaczęliśmy się zastanawiać. – Skończył armaniak i postawił kieliszek na okrągłym stoliku. – To też pamiętam, jakby się zdarzyło wczoraj. Tamtego lata czerwiec i lipiec były upalne, cudowna pogoda, długie, ciepłe wieczory. Ludzie do późna siedzieli w ogródkach, nad rzeką i na tarasach kawiarń, żeby się trochę ochłodzić. W mieszkaniach było za gorąco. Klimatyzacja i telefony komórkowe nie były jeszcze tak powszechne. Tamtego wieczoru siedziałem w kawiarni z poprzednikiem Cathy d’Humières. Przyszedł po mnie właściciel. Pokazał na słuchawkę leżącą na ladzie. Telefon do mnie. Z żandarmerii. „Następny”, powiedzieli. Nie pytaj dlaczego, od razu zrozumiałem, o co chodzi.
Servaz czuł się coraz bardziej zmrożony.
– Tamten też się powiesił, tak jak dwójka poprzednich. W rozwalonej stodole, w głębi pola. Pamiętam każdy szczegół: letni wieczór, dojrzałe zboża, niekończący się dzień, kamienie nagrzane jeszcze o dziesiątej wieczorem, muchy. I ciało w zacienionym wnętrzu stodoły. Źle się poczułem i trafiłem do szpitala. Potem wróciłem do śledztwa. Mówiłem ci, nigdy nie spotkałem się z tak bolesną sprawą; prawdziwa droga krzyżowa: cierpienie rodzin, niezrozumienie, strach, że znowu się zacznie...
– Nie wiadomo, dlaczego to zrobili? Zostawili jakieś wyjaśnienia?
Sędzia spojrzał na niego. W jego oczach, mimo upływu czasu, wciąż widać było bezradność.
– Żadnych. Nigdy się nie dowiedzieliśmy, co im przyszło do głowy. Żadne z nich nie zostawiło wyjaśnień. Oczywiście, wszyscy byli wstrząśnięci. Każdego ranka budziliśmy się z lękiem, że dowiemy się, iż kolejny nastolatek odebrał sobie życie. Nikt nigdy nie zrozumiał, dlaczego to się stało tutaj, u nas. Rodzice, którzy mieli dzieci w podobnym wieku, bali się tylko jednego: że ich dziecko będzie następne. Byli zastraszeni. Próbowali, jak mogli, pilnować dzieci bez ich wiedzy, albo zabraniali im wychodzić z domu. Trwało to ponad rok. W sumie siedmioro. Siedmioro! Aż wreszcie pewnego pięknego dnia skończyło się.
– Niewiarygodna historia! – zawołał Servaz.
– Nie taka znowu niewiarygodna. Od tej pory słyszałem o podobnych zdarzeniach w Walii, Quebecu, Japonii. Pakty samobójcze między nastolatkami. Dziś jest jeszcze gorzej: kontaktują się przez Internet, wysyłają do siebie wiadomości na forach: „Moje życie nie ma sensu, szukam partnera do wspólnej śmierci”. Nie przesadzam. W wypadku samobójstw w Walii wśród postów z kondolencjami i wierszami znajdowano i takie wiadomości: „Niedługo do ciebie dołączę”. Kto by uwierzył, że coś takiego jest możliwe?