– Myślę, że żyjemy w świecie, w którym możliwe jest już wszystko – odpowiedział Servaz. – Szczególnie to, co najgorsze.
Oczyma wyobraźni zobaczył chłopca, który ciężkim krokiem idzie przez pole, mając za plecami zachodzące słońce, a w ręku sznur. Dookoła śpiewają ptaki, długi letni wieczór tętni życiem, ale w jego głowie panuje mrok. Stary sędzia spojrzał na niego smutno.
– Tak, jestem tego samego zdania. Jeśli chodzi o tych młodych ludzi, to choć nie zostawili żadnych wyjaśnień, mamy dowód, że zachęcali się nawzajem do podjęcia tego aktu.
– Jak to?
– U kilkorga samobójców żandarmeria znalazła listy. Wysyłane z całą pewnością przez innych kandydatów do samobójstwa. Opowiadali w nich o swoich planach, o tym, w jaki sposób to zrobią, a nawet, że nie mogą się już doczekać, aż to się stanie. Problem w tym, że listy nie były wysyłane pocztą i wszyscy ich autorzy używali pseudonimów. Po znalezieniu korespondencji postanowiono pobrać odciski palców od wszystkich młodych ludzi między trzynastym a osiemnastym rokiem życia, mieszkających w okolicy i porównać je z odciskami na listach. Zaangażowano grafologa. Mrówcza praca. Grupa detektywów trudziła się nad tym dwadzieścia cztery godziny na dobę. Niektóre z tych listów były napisane przez osoby, które już popełniły samobójstwo. Ale dzięki tej pracy udało się także zidentyfikować troje nowych kandydatów. Wiem, to niewiarygodne. Przydzielono im nieustanny nadzór i zapewniono opiekę grupy psychologów. Ale jednemu i tak się udało; poraził się prądem z suszarki do włosów podczas kąpieli w wannie. Siódma ofiara... Dwoje pozostałych nigdy nie przeszło do czynu.
– A te listy?
– Tak, zatrzymałem je. Naprawdę uważasz, że ta historia ma związek z zabójstwem aptekarza i konia Lombarda?
– Grimma znaleziono powieszonego – powiedział ostrożnie.
– Konia w pewnym sensie też...
Servaz poczuł znajome mrowienie: uczucie, że właśnie postawił jakiś decydujący krok. Ale ku czemu? Sędzia wstał. Wrócił po dwóch minutach z pudłem wypełnionym po brzegi starymi dokumentami i segregatorami.
– Tu jest wszystko. Listy, kopie akt postępowania, ekspertyzy. Ale proszę, nie otwieraj tego tutaj.
Servaz przytaknął, spoglądając na karton.
– Czy były między nimi jeszcze jakieś wspólne punkty? Oprócz samobójstw i listów? Należeli do jakiejś bandy, grupy?
– Jak się pewnie domyślasz, szukaliśmy, szperaliśmy we wszystkich kierunkach, poruszyliśmy niebo i ziemię. Na próżno. Najmłodsza miała piętnaście i pół roku, najstarszy osiemnaście. Nie chodzili do tych samych klas, nie mieli tych samych zainteresowań ani wspólnych zajęć. Niektórzy dobrze się znali, inni o tyle, o ile. Jedynym punktem wspólnym była ich pozycja społeczna i jeszcze to, że wszyscy pochodzili z ubogich albo średnio zamożnych rodzin.
Servaz wyczuł frustrację w jego głosie. Domyślał się setek godzin spędzonych na analizowaniu najmniejszego śladu, najdrobniejszej poszlaki, na próbach zrozumienia tego, czego nie da się zrozumieć. Ta sprawa bardzo zaważyła na życiu Gabriela Saint-Cyra. Może to nawet ona była przyczyną jego kłopotów ze zdrowiem i wcześniejszego przejścia na emeryturę? Wiedział, że sędzia zabierze swoje pytania do grobu. Nigdy nie przestał sobie ich zadawać.
– Czy jest jakaś hipoteza, którą brałeś pod uwagę, a nie ma jej w aktach? – zapytał nagle Servaz, przechodząc na „ty”, jakby emocje zrodzone z tej opowieści sprawiły, że stali się sobie bliżsi. – Hipoteza, którą porzuciłeś z braku dowodów?
Sędzia jakby się zawahał.
– Oczywiście braliśmy pod uwagę wiele hipotez – rzekł ostrożnie. – Ale żadna nawet nie zaczęła się potwierdzać. Żadna tak naprawdę się nie wyłoniła. To największa tajemnica w całej mojej karierze. Przypuszczam, że każdy sędzia śledczy i każdy detektyw ma coś takiego. Nierozwiązana sprawa. Która będzie wracać i dręczyć ich do końca życia. Sprawa, która na zawsze pozostawi w ich ustach posmak frustracji, który przyćmi smak wszystkich sukcesów.
– To prawda – przytaknął Servaz. – Każdy ma jakąś nierozwiązaną tajemnicę. I we wszystkich tych przypadkach mamy jakiś trop ważniejszy od innych. Jakiś ślad, niejasną myśl, która do niczego nie doprowadziła, ale my ciągle czujemy, że mogła, gdybyśmy tylko mieli odrobinę szczęścia albo gdyby śledztwo inaczej się potoczyło. Naprawdę niczego takiego nie ma? Niczego, co nie weszło do akt?
Sędzia głęboko wciągnął powietrze, wpatrując się w Martina. Znowu wyglądał, jakby się wahał. Zmarszczył krzaczaste brwi i powiedział:
– Tak, jest jedna hipoteza, którą uważałem za najbardziej prawdopodobną. Ale nie znalazłem żadnego elementu, żadnego dowodu, żeby ją rozwinąć. Więc została tutaj – dodał, stukając się palcem wskazującym w głowę.
– Ośrodek kolonijny Les Isards – powiedział Saint-Cyr. – Może o nim słyszałeś?
Nazwa obijała się po zakamarkach pamięci Servaza, aż zadzwoniła jak moneta wrzucona do skarbonki: zrujnowane budynki i zardzewiała tablica przy drodze do Instytutu. Przypomniał sobie, co czuł na widok tego ponurego miejsca.
– Mijaliśmy go, jadąc do Instytutu i w drodze powrotnej. Jest zamknięty, prawda?
– Właśnie. Ale działał przez kilkadziesiąt lat. Został otwarty po wojnie i przestał przyjmować dzieci dopiero pod koniec lat dziewięćdziesiątych. – Zrobił krótką przerwę. – Ośrodek kolonijny Les Isards został stworzony dla dzieci z Saint-Martin i okolic, które nie mogły sobie pozwolić na wakacje z prawdziwego zdarzenia. Był częściowo zarządzany przez miasto, na jego czele stał dyrektor. Przyjeżdżały tam dzieci między ósmym a piętnastym rokiem życia. Organizowano dla nich coś w rodzaju letnich obozów z tradycyjnymi zajęciami: wycieczkami w góry, grą w piłkę, kąpielami w okolicznych jeziorach... – Sędzia lekko się skrzywił, jakby odkrył, że ma dziurę w zębie. – Zainteresowało mnie to, że pięcioro z grupy samobójców spędzało wakacje w tym ośrodku w ciągu dwóch lat poprzedzających ich śmierć. I to był właściwie jedyny punkt wspólny. Badając czas ich pobytu, stwierdziłem, że były to dwa kolejne okresy letnich wakacji. I że dyrektor obozu zmienił się w roku poprzedzającym pierwszy z nich...
Servaz słuchał z napiętą uwagą. Domyślał się, do czego sędzia zmierza.
– Zacząłem więc szperać w życiu tego dyrektora, młodego człowieka około trzydziestki, ale nic nie znalazłem: żonaty, ojciec córeczki i synka, facet bez większych problemów...
– Wiesz, gdzie można go dziś znaleźć?
– Na cmentarzu. Jechał na motorze i zderzył się z ciężarówką jakieś dziesięć lat temu. Problem w tym, że nigdzie nie znalazłem śladu informacji o tym, żeby ci nastolatkowie padli ofiarą przemocy seksualnej. No i dwoje z nich nie przeszło przez ośrodek. Poza tym, zważywszy na liczbę dzieciaków z okolicy, które tam bywały, nic dziwnego, że pobyt w ośrodku to wspólny element w życiu kilku osób. Ostatecznie porzuciłem ten trop.
– Ale nadal uważasz, że może należało szukać w tym kierunku?
Saint-Cyr podniósł głowę. Jego oczy lśniły.
– Tak.
– Mówiłeś mi o tej skardze złożonej na Grimma i trójkę pozostałych, którą zaraz wycofano. Przypuszczam, że przesłuchałeś ich w ramach śledztwa w sprawie samobójstw?
– Dlaczego miałbym to zrobić? Nie było żadnego związku.
– Jesteś pewien, że w którymś momencie o nich nie pomyślałeś? – zapytał Servaz.
Saint-Cyr po raz kolejny zrobił gest, jakby się wahał.