– Tak, oczywiście...
– Wyjaśnij to.
– Ta sprawa z szantażem seksualnym nie była pierwszą plotką, którą słyszałem na temat tej czwórki. Były też inne, przedtem i potem. Ale oprócz tego jednego razu nie pojawiła się żadna oficjalna skarga.
– Co to były za plotki?
– Pogłoski, z których wynikało, że inne dziewczyny traktowali podobnie i dla niektórych to się źle skończyło, że lubili wypić, a kiedy byli pijani, stawali się... brutalni. Tego typu rzeczy. Ale dziewczyny, o których mowa, były dorosłe albo prawie dorosłe. A w wypadku samobójstw chodziło o dzieci. Porzuciłem więc ten trop. Zresztą w tamtych czasach nie brakowało podobnych plotek.
– To była prawda? Że Grimm i jego koledzy...?
– Być może. Ale nie łudź się. Tu jest tak jak wszędzie. Aż się roi od plotkar i samozwańczych donosicielek, które dla zabicia czasu gotowe są rozpowiadać najgorsze historie na temat swoich sąsiadów, a jeśli trzeba, to i coś wymyślą. Więc to nie jest żaden dowód. Jestem przekonany, że było w tym jakieś ziarno prawdy, ale pewnie przechodząc z ust do ust, coraz bardziej się rozrastało.
Servaz kiwnął głową.
– Ale masz rację, stawiając pytanie, czy zabójstwo aptekarza nie jest w jakiś sposób związane z dawnymi sprawami – ciągnął sędzia. – Wszystko, co się dzieje w tej dolinie, ma swoje korzenie w przeszłości. Jeśli chcesz odkryć prawdę, trzeba będzie podnieść każdy kamień i zobaczyć, co jest pod spodem.
– A jaka jest w tym rola Hirtmanna?
Sędzia spojrzał na niego zamyślony.
– W czasach, gdy byłem sędzią śledczym, powiedziałbym, że to „szczegół, który nie trzyma się kupy”. W każdej sprawie jest coś takiego, jakiś element, który uparcie nie pasuje do układanki. Wyklucza się go i wszystko gra. Ale szczegół zostaje. Nie chce zniknąć. Przypomina, że w którymś miejscu coś przeoczyliśmy. Czasami ważną rzecz. Czasami nie. Niektórzy sędziowie i gliny świadomie postanawiają go ignorować. Często właśnie w ten sposób powstają błędy sądowe. Ja nigdy nie ignorowałem takiego szczegółu. Ale też nie pozwalałem, żeby przysłonił mi całą resztę.
Servaz spojrzał na zegarek i wstał.
– Szkoda, że nie zajmujemy się razem tą sprawą. Wolałbym pracować z tobą niż z Confiantem.
– Dziękuję – powiedział Saint-Cyr, podnosząc się z fotela. – Myślę, że tworzylibyśmy dobry zespół. – Wskazał na stół, kuchnię i opróżnione kieliszki stojące na okrągłym stoliku obok kominka. – Mam dla ciebie propozycję. Ilekroć będziesz zmuszony nocować i stołować się w Saint-Martin, ten stół będzie na ciebie czekał. Nie będziesz musiał napychać się podejrzanym hotelowym jedzeniem ani kłaść się z pustym żołądkiem.
Servaz się uśmiechnął.
– Jeśli za każdym razem będzie tego tak dużo, niedługo nie będę w stanie prowadzić śledztwa.
Gabriel Saint-Cyr szczerze się zaśmiał, przepędzając napięcie, które zostawiła w nim opowiedziana dopiero co historia.
– Powiedzmy, że to był posiłek inauguracyjny. Chciałem ci zaimponować moim talentem kulinarnym. Następne będą skromniejsze. Obiecuję. Trzeba dbać o formę komendanta.
– Jeśli tak, to zgoda.
– Przy okazji będziemy mogli porozmawiać o postępach w two im śledztwie – dorzucił sędzia, puszczając do niego oko. Oczywiście nie wykraczając poza to, co będziesz mógł mi zdradzić. Powiedzmy, bardziej w ujęciu teoretycznym niż praktycznym. Zawsze dobrze robi, jeśli trzeba uzasadniać własne hipotezy i konkluzje przed kimś innym.
Servaz wiedział, że sędzia ma rację, choć bynajmniej nie zamierzał o wszystkim mu opowiadać. Zdawał sobie jednak sprawę, że Saint-Cyr ze swoim przenikliwym umysłem i profesjonalną logiką może mu się przydać. A gdyby się okazało, że sprawa ma związek z samobójstwami, będzie mógł się wiele dowiedzieć od byłego sędziego.
Serdecznie uścisnęli sobie dłonie i Servaz wyszedł, zanurzając się w ciemności. Na mostku zorientował się, że znowu zaczęło sypać. Głęboko oddychał nocnym powietrzem, żeby się trochę orzeźwić. Płatki śniegu topiły mu się na policzkach. Zbliżał się do samochodu, kiedy w jego kieszeni zabrzęczał telefon.
– Mamy coś nowego – powiedziała Ziegler.
Servaz zesztywniał. Spojrzał na drugą stronę strumienia w kie runku młyna. Za oknem mignęła sylwetka sędziego z talerzami i nakryciami w ręku. Z ciemnego nieba nad dachem młyna obficie sypał śnieg.
– Na miejscu zbrodni znaleziono krew należącą do innej osoby niż Grimm. Właśnie zidentyfikowali DNA.
Servaz doznał uczucia, jakby pod jego stopami otwierała się przepaść. Przełknął ślinę. Wiedział, co Ziegler powie.
– Należy do Hirtmanna.
Było trochę po północy, gdy rozległo się ciche skrzypnięcie drzwi. Diane nie spała. Leżała na łóżku w ubraniu przy zgaszonym świetle i czekała. Odwróciła głowę i zobaczyła wiązkę światła pod drzwiami. Potem usłyszała stłumione kroki.
Wstała.
Po co to robi? Przecież nie ma takiego obowiązku. Uchyliła drzwi.
Korytarz znowu był ciemny, ale na klatce schodowej w głębi paliło się światło. Spojrzała jeszcze w drugą stronę i wyszła. Miała na sobie dżinsy, sweter i pantofle. Jak usprawiedliwi swoją obecność na korytarzu o tej godzinie, gdyby na kogoś wpadła? Doszła do schodów. Nadstawiła ucha. Z dołu usłyszała echo pośpiesznych kroków. Nie zatrzymały się na trzecim ani na drugim piętrze. Dopiero na pierwszym. Diane znieruchomiała, nie odważywszy się wychylić przez poręcz.
Kliknięcie.
Osoba, którą śledziła, wystukała właśnie kod dostępu na klawiaturze biometrycznej pierwszego piętra. Każde piętro miało własną skrzynkę z kodem poza ostatnim, na którym znajdowały się sypialnie personelu. Usłyszała brzęczenie drzwi, które się otworzyły, a następnie zamknęły. Czy ona naprawdę to robi? Śledzi kogoś w nocy w nowym miejscu pracy?
Teraz zeszła po schodach aż do zabezpieczonych drzwi, zawahała się, policzyła do dziesięciu. Już miała wystukać kod, gdy ją zatrzymała pewna myśl.
Kamery...
Wszystkie części budynku, po których przemieszczali się i w których spali pacjenci, były strzeżone przez kamery. Znajdowały się we wszystkich strategicznych miejscach, od parteru aż po trzecie piętro. Nie było ich na służbowych schodach, do których pacjenci nie mieli dostępu, ani na czwartym piętrze, gdzie nocował personel. Wszędzie gdzie indziej kamery czuwały. Nie mogła kontynuować nocnego śledztwa, nie pojawiając się w tej czy innej chwili w ich polu widzenia...
Osoba przed nią nie bała się więc kamer. Ale jeśli Diane pojawi się w ich zasięgu, to jej zachowanie zostanie uznane za podejrzane.
Stała tak i oddawała się rozmyślaniom, gdy z drugiej strony drzwi rozległy się kroki. Ledwie zdążyła rzucić się ku schodom i ukryć, gdy znowu usłyszała brzęczenie zamka biometrycznego.
Na krótką chwilę jej serce ścisnęło się ze strachu. Ale zamiast wrócić na piętro sypialni, osoba, którą śledziła, znowu zaczęła schodzić.
Zwariowałaś!
Gdy doszła do drzwi na parterze, zatrzymała się. Na horyzoncie nikogo nie było. Gdzie się podziała zguba? Gdyby weszła do wspólnych pomieszczeń, Diane musiałaby usłyszeć kolejne brzęczenie zabezpieczeń. Mało brakowało, a nie zauważyłaby drzwi do piwnicy po lewej stronie, pod ostatnim ciągiem schodów: drzwi, które właśnie się zamykały... Po tej stronie znajdowała się tylko nieruchoma gałka – drzwi można było otworzyć jedynie kluczem. Zanim ciężkie skrzydło zdążyło się zatrzasnąć, Diane szybko wsunęła dłoń w szparę. Musiała użyć dużej siły, by przyciągnąć drzwi do siebie.
Znowu schody, tym razem z surowego betonu, prowadzące w mroczne głębiny podziemia. Piętnaście stopni do półpiętra i następne piętnaście. Strome schody, chropowate ściany.