– Jakaś charakteryzacja? – Potrząsnął dłonią. – Odcięte palce?
W żargonie policyjnym słowo „charakteryzacja” oznacza pozbawienie ofiary szczegółów zewnętrznego wyglądu, które ułatwiłyby jej identyfikację, bądź zniszczenie ich: twarzy, palców, zębów...
Oficer szeroko otworzył oczy ze zdziwienia.
– Jak to? Nie powiedzieli panu?
Servaz zmarszczył brwi.
– Czego nie powiedzieli?
Zauważył, że Maillard rzuca niepewne spojrzenie najpierw Ziegler, a potem prokurator d’Humières.
– To ciało... – wyjąkał żandarm.
Servaz czuł, że zaraz straci cierpliwość, ale czekał na dalszy ciąg.
– To koń.
– Koń?
Servaz z niedowierzaniem patrzył na resztę grupy.
– Tak. Koń. O ile nam wiadomo, czystej krwi.
Teraz Servaz odwrócił się do Cathy d’Humières.
– Wezwała mnie pani z powodu konia?
– Sądziłam, że pan wie – broniła się. – Canter panu nie powiedział?
Servaz przypomniał sobie spotkanie z Canterem w jego biurze i jego nic niewiedzącą minę. Wiedział. Wiedział też, że Servaz odmówiłby wyjazdu do konia, mając na głowie sprawę zabójstwa bezdomnego.
– Mam trzech smarkaczy, którzy zmasakrowali bezdomnego człowieka, a pani wzywa mnie do jakiegoś konia?
– Nie chodzi o jakiegoś konia. To koń czystej krwi. Bardzo drogie zwierzę. Które należało do Érica Lombarda – odpowiedziała d’Humières pojednawczo, ale zdecydowanie.
No, to jesteśmy w domu, pomyślał. Éric Lombard, syn Henriego Lombarda, wnuk Édouarda Lombarda... Dynastia finansistów, potentatów przemysłowych i przedsiębiorców, od sześćdziesięciu lat rządząca tą częścią Pirenejów, departamentem, a nawet całym regionem. Posiadająca, rzecz jasna, nieograniczony dostęp do wszystkich przedsionków władzy. W tym regionie rasowe konie Érica Lombarda na pewno liczyły się bardziej niż jakiś zamordowany włóczęga.
– I nie zapominajmy, że niedaleko stąd znajduje się zakład pełen groźnych szaleńców. Jeśli zrobił to jeden z nich, to znaczy, że teraz jest na wolności.
– Instytut Wargniera. Dzwoniliście do nich?
– Tak. Według nich na apelu nikogo nie brakowało. Zresztą nikt nie może stamtąd wychodzić, nawet na jakiś czas. Twierdzą, że nie da się uciec, że środki bezpieczeństwa są zaostrzone: liczne pierścienie zabezpieczające, systemy biometryczne, wysoko wykwalifikowany personel... Oczywiście wszystko to sprawdzimy. Ale Instytut ma pod tym względem bardzo dobrą opinię – ze względu na swoją renomę oraz... specyficzny rodzaj pensjonariuszy.
– Koń! – powtórzył Servaz.
Kątem oka dostrzegł, że rezerwa wreszcie zniknęła z twarzy kapitan Ziegler, a zamiast niej pojawił się delikatny uśmiech. Był jedynym, który to zauważył. Uśmiech Ziegler rozbroił narastający w nim gniew. Jej zielone oczy miały głębię jeziora. Spod służbowej czapki wystawały blond włosy upięte w kok. Servaz domyślał się, że muszą być niezwykle piękne. Wargi miała zaledwie muśnięte szminką.
– Po co więc te wszystkie blokady?
– Dopóki nie będziemy w stu procentach pewni, że żaden z pacjentów nie uciekł, nie zdejmiemy ich – odpowiedziała d’Humières. – Nie chcę być oskarżana o zaniedbanie środków ostrożności.
Servaz nic nie powiedział. Ale nie znaczy to bynajmniej, że nie pomyślał. D’Humières i Canter otrzymali rozkazy z góry. Zawsze tak było. Choć obydwoje byli dobrymi szefami, znacznie lepszymi niż większość karierowiczów zaludniających prokuratury i ministerstwa, mieli na równi z innymi wysoko rozwinięte wyczucie zagrożenia. Ktoś na górze, może i sam minister, rozpętał cały ten cyrk, by wyświadczyć przysługę Éricowi Lombardowi, osobistemu przyjacielowi najwyższych władz państwa.
– A Lombard? Gdzie jest?
– W Stanach, w podróży służbowej. Zanim go uprzedzimy, chcemy się upewnić, czy to faktycznie jego koń.
– Któryś z jego pracowników zgłosił dziś rano zniknięcie jednego zwierzęcia – wyjaśnił Maillard. – Boks był pusty. Ten koń pasuje do opisu. Facet powinien tu być lada moment.
– Kto znalazł konia? Robotnicy?
– Tak, rano, kiedy wjeżdżali na górę.
– Często tam wjeżdżają?
– Co najmniej dwa razy w roku. Na początku zimy i przed nadejściem roztopów – odpowiedział dyrektor elektrowni. – Nastawnia jest stara, maszyny też. Trzeba je regularnie konserwować, mimo że wszystko działa automatycznie. Ostatni raz byli na górze trzy miesiące temu.
Servaz zauważył, że kapitan Ziegler nie spuszcza z niego oczu.
– Wiadomo, kiedy nastąpiła śmierć?
– Ze wstępnych ustaleń wynika, że dziś w nocy – odpowiedział Maillard. – Dokładniejsze informacje będziemy mieć po sekcji. W każdym razie wydaje się, że ten lub ci, którzy przewieźli zwierzę na górę, musieli wiedzieć, że niedługo będą tam robotnicy.
– A jak jest w nocy? Elektrownia jest pilnowana?
– Tak. Jest dwóch strażników. Stróżówka znajduje się na końcu tego budynku. Twierdzą, że niczego nie widzieli ani nie słyszeli.
Servaz się zawahał. Znowu zmarszczył brwi.
– Ale przecież konia nie da się tak po prostu przenieść, prawda? Nawet martwego. Potrzebny jest jakiś wóz. Furgonetka. Nie było tu żadnego samochodu? Nic? Może spali i boją się przyznać? Albo oglądali mecz. Albo film. No i załadowanie zwłok do wagonika, jazda na górę, powieszenie zwłok, jazda w dół, to wszystko trochę trwa. À propos, ilu osób potrzeba, żeby przenieść konia? Czy kolejka hałasuje podczas jazdy?
– Tak – odezwała się po raz pierwszy kapitan Ziegler. – Nie da się jej nie słyszeć.
Servaz odwrócił głowę. Kapitan Ziegler już wcześniej zadawała sobie te pytania. Coś tu nie grało.
– Potrafi pani to wyjaśnić?
– Jeszcze nie.
– Trzeba będzie ich przesłuchać oddzielnie – stwierdził. – To znaczy dzisiaj, zanim ich wypuścimy.
– Już ich rozdzieliliśmy – oświadczyła Ziegler pewnym i spokojnym głosem. – Są w osobnych pomieszczeniach, pod dobrą ochroną. Czekają na pana.
Servaz zauważył lodowate spojrzenie, jakie rzuciła w kierunku d’Humières. Nagle podłoga zaczęła się trząść. Miał wrażenie, że wibracje rozchodzą się po całym budynku. Przez moment dezorientacji myślał, że to lawina albo trzęsienie ziemi, ale po chwili zrozumiał: kolejka. Ziegler miała rację: tego się nie da nie zauważyć. Drzwi pomieszczenia się otworzyły.
– Zjeżdżają – oznajmił dyżurny.
– Kto? – zapytał Servaz.
– Ciało – wyjaśniła Ziegler. – Kolejką. I technicy kryminalistyki.
Technicy: to do nich należało mobilne laboratorium. W środku znajdował się sprzęt fotograficzny, kamery, pojemniki do przechowywania próbek biologicznych i plomb, które zostaną następnie przesłane do Instytutu Badań Kryminalnych Żandarmerii Narodowej, mieszczącego się w Rosny-sous-Bois w regionie paryskim. Z całą pewnością była tam też lodówka na najbardziej nietrwałe materiały. I cały ten cyrk z powodu jednego konia.
– Chodźmy – powiedział. – Chcę zobaczyć gwiazdę dnia, zdobywcę Grand Prix miasta Saint-Martin.
Na zewnątrz Servaz zdumiał się liczbą dziennikarzy. Zrozumiałby, gdyby przybyli tu z powodu morderstwa, ale z powodu konia? Najwyraźniej drobne prywatne kłopoty miliardera pokroju Érica Lombarda były tematem godnym zainteresowania zarówno dla gazet, jak i ich czytelników.
Szedł ostrożnie, starając się, na ile to możliwe, nie przemoczyć butów i poczuł, że znowu jest przedmiotem uważnej obserwacji kapitan Ziegler.
A potem, nagle, zobaczył go.
To była piekielna wizja... Jeżeli piekło jest zrobione z lodu...