– A to co?
– Karton.
– Widzę. A w środku?
– Wszystkie papiery dotyczące samobójstw.
W jej zielonych oczach pojawił się błysk zaskoczenia i zaciekawienia.
– Saint-Cyr panu to dał?
– Kawy? – zapytał, stawiając ciężkie pudło na najbliższym biurku.
– Mocnej, z cukrem. Dzięki.
Wyszedł do automatu w głębi korytarza. Wrócił, niosąc dwa plastikowe kubki.
– Trzymaj – powiedział.
Spojrzała na niego zaskoczona.
– Chyba już pora przejść na ty, prawda? – wytłumaczył się, przypominając sobie, z jaką spontanicznością sędzia zaczął mówić mu po imieniu. Dlaczego, do diaska, jego nie stać takie zachowania? Co go skłoniło, by teraz tak nagle zrobić ten krok? Późna pora? A może ten uśmiech?
Zobaczył, że Irène znowu się uśmiecha.
– Zgoda. Jak tam kolacja? Wygląda na to, że pouczająca?
– Ty pierwsza.
– Nie, ty pierwszy.
Przysiadł jednym pośladkiem na biurku i zauważył na monitorze otwartą partię pasjansa. Zaczął opowiadanie. Ziegler słuchała go z zainteresowaniem i ani razu nie przerwała.
– Niewiarygodna historia! – zawołała, gdy skończył.
– Dziwi mnie, że nigdy o tym nie słyszałaś.
Zmarszczyła brwi i zamrugała powiekami.
– Coś niejasno kojarzę. Może z jakichś artykułów w prasie. Albo z rozmów rodziców przy stole. Przypominam, że nie byłam jeszcze w żandarmerii. Właściwie byłam wtedy mniej więcej w wieku tych nastolatków.
Nagle zdał sobie sprawę, że nic o niej nie wie. Nie wiedział nawet, gdzie mieszka. Ona też nie wiedziała nic na jego temat. Od tygodnia wszystkie ich rozmowy krążyły wokół śledztwa.
– Ale przecież mieszkałaś niedaleko stąd – nalegał.
– Moi rodzice mieszkali piętnaście kilometrów od Saint-Martin, w innej dolinie. Nie chodziłam tutaj do szkoły. Dla nastolatka być z innej doliny, to jakby należeć do innego świata. Piętnaście kilometrów dla dziecka to tyle co tysiąc dla dorosłego. Każdy nastolatek ma swoje terytorium. W tamtych czasach jeździłam szkolnym autobusem dwadzieścia kilometrów dalej na wschód, do liceum w Lannemezan. Czterdzieści kilometrów stąd. Potem studiowałam prawo w Pau. Teraz, gdy ci o tym opowiadam, przypomina mi się, że w czasie przerw rozmawiało się o tych samobójstwach. Najwyraźniej to wyparłam.
– Warto by zapytać, co Propp o tym sądzi – powiedział.
– O czym?
– O tym, dlaczego twoja pamięć wyparła te zdarzenia.
Rzuciła mu słodko-kwaśne spojrzenie.
– A jaki związek z Grimmem ma sprawa młodocianych samobójców?
– Być może żaden.
– Po co się więc tym zajmować?
– Zabójstwo Grimma wygląda na zemstę. A ci nastolatkowie zostali przez kogoś lub przez coś popchnięci do odebrania sobie życia. No i jest jeszcze ta skarga złożona kilkanaście lat temu przeciwko Grimmowi, Perraultowi i Chaperonowi w związku z szantażem seksualnym... Jeśli zebrać te kawałki do kupy, co nam to daje?
Servaz nagle poczuł dreszcz, jakby wyładowanie elektryczne: coś mają. To coś jest tuż-tuż, w zasięgu ręki. Mroczny rdzeń całej historii, masa krytyczna, z której promieniuje cała reszta. Ukryta w jakimś martwym polu... Poczuł przypływ adrenaliny.
– Proponuję, żebyśmy zaczęli od przejrzenia zawartości tego kartonu – powiedział lekko trzęsącym się głosem.
– A zatem do dzieła? – zadała pytanie, które właściwie nie było pytaniem.
Wyczytał w jej twarzy to samo podekscytowanie i tę samą nadzieję.
– Zgoda. A krew – dodał, nagle zmieniając temat. – Gdzie dokładnie ją znaleziono?
– Na moście, w pobliżu miejsca, w którym wisiał aptekarz.
Milczeli przez chwilę.
– Krew – powtórzył. – To niemożliwe!
– Ci z laboratorium są tego pewni.
– Krew... Tak jakby...
– Tak jakby Hirtmann się skaleczył, wieszając ciało Grimma.
Irène wzięła sprawę w swoje ręce. Grzebała w kartonie pełnym teczek, segregatorów, kołonotatników i korespondencji służbowej, aż wydobyła teczkę podpisaną: „Synteza”. Najwyraźniej Saint-Cyr zredagował ją osobiście. Sędzia miał dokładne, szybkie, drobne pismo – całkowite przeciwieństwo bazgraniny lekarzy. Servaz zauważył, że poszczególne etapy śledztwa są opisane z godną najwyższego uznania przejrzystą zwięzłością. Ziegler posłużyła się następnie tą syntezą, by zorientować się w gmatwaninie papierzysk znajdujących się w kartonie. Zaczęła od wyciągnięcia dokumentów śledztwa i ułożenia ich na oddzielnych kupkach: protokoły sekcji zwłok, protokoły z rozpraw i przesłuchań rodziców, listy dowodów rzeczowych, korespondencja znaleziona w domach nastolatków... Saint-Cyr zrobił na własny użytek kserokopie wszystkich dokumentów. Poza odbitkami w kartonie były:
wycinki z prasy
karteczki samoprzylepne
luźne kartki papieru
mapki, na których miejsce popełnienia każdego samobójstwa było zaznaczone czarnym krzyżykiem, a także tajemnicze trasy, narysowane za pomocą czerwonych strzałek i kółek
świadectwa szkolne
zdjęcia klasowe
notatki na skrawkach papieru
bilety z punktów opłat na autostradzie.
Servaz wpatrywał się w to wszystko oniemiały. Stary sędzia naprawdę zrobił z tej historii osobistą sprawę. Jak wielu detektywów przed nim, pozwolił, by całkowicie nim owładnęła. Czy naprawdę miał nadzieję, że rozwiąże ją w domu, gdy nie będzie miał już innych zajęć? Następnie znaleźli dokument o jeszcze boleśniejszej wymowie: listę siedmiu ofiar ze zdjęciami i datami ich samobójstw.
2 maja 1993: Alice Ferrand, 16 lat
7 czerwca 1993: Michaël Lehmann, 17 lat
19 czerwca 1993: Ludovic Asselin: 16 lat
5 września 1993: Marion Dutilleul, 15 lat
24 grudnia 1993: Séverine Guérin, 18 lat
16 kwietnia 1994: Damien Llaume, 16 lat
9 lipca 1994: Florian Vanloot, 17 lat
– Boże drogi!
Dłoń mu drżała, gdy w świetle lampy rozkładał je na biurku. Ziegler podała mu siedem zdjęć, przypiętych do małych tekturek. Siedem uśmiechniętych twarzy. Jedne patrzące prosto w obiektyw, inne odwracające wzrok. Spojrzał na koleżankę. Stała obok niego i wyglądała na wstrząśniętą. Następnie jego wzrok znowu spoczął na twarzach. Z emocji miał ściśnięte gardło.
Ziegler podała mu połowę sprawozdań z sekcji zwłok, a sama zajęła się drugą połową. Przez chwilę czytali w milczeniu. Nie byli zaskoczeni, we wszystkich była mowa o śmierci przez powieszenie, poza jednym przypadkiem, kiedy ofiara rzuciła się ze skały, i drugim, kiedy chłopak, którego pilnowano, poradził sobie, rażąc się prądem w wannie. Lekarze sądowi nie znaleźli żadnej anomalii, żadnej strefy mroku. Sceny „zbrodni” nie pozostawiały wątpliwości; wszystko potwierdzało, że nastolatkowie przyszli na miejsce śmierci sami i że działali w pojedynkę. Cztery sekcje zostały przeprowadzone przez Delmasa i drugiego równie kompetentnego lekarza, którego Servaz znał. Po sekcjach przeszli do dokumentów ze śledztwa w sąsiedztwie, którego celem było naszkicowanie sylwetek nastolatków niezależnie od tego, co mówili ich rodzice. Jak zawsze było w tej masie kilka niesmacznych lub nieżyczliwych plotek, ale w sumie wyłaniały się z nich portrety klasycznych nastolatków. Wyjątkiem był jeden trudny chłopak, Ludovic Asselin, który bywał brutalny w stosunku do rówieśników i buntował się przeciw autorytetom. Najbardziej poruszające były zeznania na temat Alice Ferrand, pierwszej ofiary, którą wszyscy wysoko cenili i jednogłośnie przedstawiali jako niezwykle ujmujące dziecko. Servaz spojrzał na zdjęcie: kręcone włosy w kolorze dojrzałego zboża, porcelanowa cera; piękne, poważne oczy wpatrzone w obiektyw. Bardzo ładna twarz, jakby precyzyjnie wyrzeźbiona przez miniaturzystę, buzia pięknej szesnastoletniej dziewczyny – ale spojrzenie jakby znacznie starszej osoby. Była w nim inteligencja, ale także coś jeszcze... A może to tylko jego wyobraźnia?