Выбрать главу

Opadł na sofę. Obok kolejny stos książek na pięknym taborecie w kształcie słonia, zrobionym z ciemnego drewna. Servaz próbował przywołać afrykańską nazwę mebla: esono dwa...

Z korytarza doleciał do jego nozdrzy zapach kawy. Ferrand pojawił się z tacą, na której stały dwa dymiące kubki, cukiernica i szczypce do cukru. Przyniósł też album ze zdjęciami, który podał Servazowi, postawiwszy tacę na ławie.

– Proszę.

Servaz otworzył album. Tak jak się spodziewał, zdjęcia Alice: Alice w wieku czterech lat w samochodziku na pedały; Alice podlewająca kwiaty konewką prawie tak dużą jak ona; Alice z matką – szczupłą, zamyśloną kobietą o nosie wydatnym jak u Virginii Woolf; dziesięcioletnia Alice w krótkich spodenkach, grająca w nogę z chłopcami w jej wieku, pędząca z piłką do bramki przeciwnika, z zaciętą, zdecydowaną miną. Prawdziwa mała chłopczyca. A zarazem zachwycająca, inteligentna dziewczynka. Gaspard Ferrand opadł na sofę obok niego. Na opalony tors włożył koszulę ze stójką w tym samym kolorze co spodnie.

– Alice była wspaniałym dzieckiem. Łatwa we współżyciu, zawsze wesoła, uczynna. Była naszym promykiem słońca. – Ferrand uśmiechał się, jakby wspominanie Alice nie było dla niego bolesne, ale przyjemne. – Była też bardzo inteligentna. Miała wiele uzdolnień: rysunek, muzyka, języki, sport, pisanie... Pożerała książki. W wieku dwunastu lat wiedziała już, co chce robić w przyszłości: chciała zostać miliarderką, żeby rozdawać pieniądze tym, którzy są w największej potrzebie. – Gaspard Ferrand wybuchnął dziwnym, skrzekliwym śmiechem. – Nigdy nie pojęliśmy, dlaczego to zrobiła. – Tym razem jego głos zaczął się łamać. Ale mężczyzna się pozbierał. – Dlaczego tak musi być, że wyrywa się z nas to, co w nas najlepszego, a potem zostajemy i musimy dalej żyć? Przez piętnaście lat zadawałem sobie to pytanie. Dziś znam już odpowiedź. – Rzucił Servazowi tak dziwne spojrzenie, że ten zastanawiał się przez chwilę, czy ojciec Alice nie postradał rozumu. – Ale to odpowiedź, którą każdy musi znaleźć we własnym wnętrzu. Chcę przez to powiedzieć, że nikt nie może jej pana nauczyć ani odpowiedzieć za pana. – Gaspard Ferrand badał komendanta przenikliwym spojrzeniem, by sprawdzić, czy dobrze zrozumiał jego słowa. Servaz poczuł się bardzo niekomfortowo. – Ale widzę, że wprawiam pana w zakłopotanie – zauważył gospodarz. – Proszę mi wybaczyć. Tak to jest, jak człowiek żyje sam. Moja żona zmarła na raka dwa lata po odejściu Alice. Zatem interesuje się pan falą samobójstw sprzed piętnastu lat w ramach śledztwa w sprawie śmierci aptekarza. Dlaczego?

– Żadne z dzieci nie zostawiło listu z wyjaśnieniami? – zapytał Servaz, zamiast odpowiedzieć.

– Żadne. Ale to nie znaczy, że go nie było. Mam na myśli wyjaśnienie. Istnieje jedna przyczyna wszystkich tych samobójstw, te dzieciaki skończyły ze sobą z jednego, ściśle określonego powodu. Nie tylko dlatego, że stwierdziły, że życie nie jest warte, by je przeżyć.

Ferrand spojrzał na Servaza. Policjant zastanawiał się, czy ojciec Alice wie o plotkach, jakie krążyły na temat Grimma, Perraulta, Chaperona i Mourrenx.

– Czy córka zmieniła się jakiś czas przed samobójstwem?

Ferrand pokiwał głową.

– Tak. Nie od razu to zauważyliśmy. Dostrzegaliśmy zmiany stopniowo: Alice nie śmiała się już tak dużo jak dawniej, częściej się złościła, więcej czasu spędzała sama w pokoju. Takie szczegóły. Któregoś dnia chciała skończyć z grą na pianinie. Nie opowiadała nam już o swoich planach, tak jak to wcześniej robiła.

Servaz poczuł, że w jego żyłach zaczyna płynąć lód. Przypomniał sobie, jak Alexandra zatelefonowała do niego do hotelu. Przed oczyma stanął mu też siniak na policzku Margot.

– I nie wie pan, kiedy to się dokładnie zaczęło?

Mężczyzna się zawahał. Servaz miał dziwne wrażenie, jakby ojciec Alice doskonale pamiętał moment, kiedy jego córka zaczęła się zmieniać, ale nie chciał o tym mówić.

– Powiedziałbym, że kilka miesięcy przed samobójstwem. Żona zrzucała to na karb okresu dojrzewania.

– A pan? Czy pan także uważa, że to były naturalne zmiany?

Ferrand rzucił mu dziwne spojrzenie.

– Nie – powiedział po chwili zdecydowanym głosem.

– Co jej się stało według pana?

Ojciec Alice tak długo milczał, że Servaz o mało nie chwycił go za ramię, by nim potrząsnąć.

– Nie wiem – odrzekł, nie spuszczając oczu z Servaza – ale jestem pewien, że coś się wydarzyło. Ktoś w tej dolinie wie, dlaczego nasze dzieci popełniły samobójstwo.

W odpowiedzi, podobnie jak w brzmieniu jego głosu, było coś zagadkowego, co zwróciło uwagę komendanta. Chciał go poprosić o sprecyzowanie tej myśli, gdy w jego kieszeni zabrzęczała komórka.

– Przepraszam pana – powiedział, wstając.

To był Maillard. W głosie oficera żandarmerii było słychać napięcie.

– Właśnie odebraliśmy dziwny telefon. Od jakiegoś człowieka, który maskował głos. Chciał z panem rozmawiać. Powiedział, że to pilne, że ma informacje na temat śmierci Grimma. Ale chciał mówić tylko z panem. To oczywiście nie pierwszy telefon tego typu, jaki odbieramy, ale... nie wiem... ten brzmiał... poważnie. Ten człowiek jakby się czegoś bał.

– Bał? Jak to: bał? Jest pan pewien?

– Tak. Dałbym sobie uciąć rękę.

– Daliście mu mój numer?

– Tak. Nie powinniśmy?

– Bardzo dobrze zrobiliście. A macie jego numer?

– Dzwonił z komórki. Rozłączył się, kiedy tylko podaliśmy mu pana telefon. Próbowaliśmy oddzwonić, ale ciągle odzywa się poczta głosowa.

– Udało wam się go zidentyfikować?

– Nie, jeszcze nie. Będziemy musieli się zwrócić do operatora.

– Niech pan zadzwoni do Confianta i kapitan Ziegler! Nie mam czasu się tym zajmować! Niech pan im wyjaśni, jaka jest sytuacja. Musimy ustalić tożsamość tego gościa. Niech pan to zrobi natychmiast!

– Dobrze. Na pewno do pana zadzwoni – zauważył żandarm.

– Kiedy dzwonił?

– Niespełna pięć minut temu.

– W porządku. Na pewno niedługo do mnie zadzwoni. Tymczasem niech pan powiadomi Confianta. I Ziegler! Może facet się nie przedstawi, a może to fałszywy alarm. Ale musimy mieć jego tożsamość!

Rozłączył się. Był napięty jak cięciwa łuku. Co się dzieje? Kto próbował się z nim połączyć? Chaperon? Ktoś inny? Ktoś, kto się bał...

Bał się też, by żandarmi z Saint-Martin go nie rozpoznali. Dlatego maskował głos.

– Jakieś kłopoty? – zapytał Ferrand.

– Raczej pytania – odpowiedział Servaz z nieobecną miną. – A może i odpowiedzi.

– Wykonuje pan trudny zawód.