Выбрать главу

Servaz nie potrafił powstrzymać uśmiechu.

– Jest pan pierwszym profesorem, który mi to mówi.

– Nie powiedziałem, że zaszczytny.

Servaz poczuł się dotknięty tym niedopowiedzeniem.

– A dlaczego nie?

– Jest pan na usługach władzy.

Servaz poczuł, że znów ogarnia go gniew.

– Są tysiące mężczyzn i kobiet, którzy zajmują się tylko służeniem władzy, jak to pan nazywa, i poświęcają swoje życie rodzinne, swoje weekendy i swój sen po to, by być ostatnią zaporą, ostatnią barierą dla...

– Barbarzyństwa? – podsunął Ferrand.

– Tak. Może pan ich nienawidzić, krytykować i gardzić nimi, ale nie może się pan bez nich obejść.

– Tak samo jak nie można się obejść bez tych nauczycieli, których się krytykuje, nienawidzi i którymi się pogardza – powiedział Ferrand z uśmiechem. – Zrozumiałem przekaz.

– Chciałbym obejrzeć jej pokój.

Ferrand rozprostował swoje długie ciało odziane w len.

– Proszę za mną.

Servaz zauważył kłęby kurzu na schodach i dawno niewycieraną poręcz. Samotny mężczyzna. Tak jak on. Jak Gabriel Saint-Cyr. Jak Chaperon. Jak Perrault. Pokój Alice znajdował się nie na pierwszym piętrze, ale na samej górze, na poddaszu.

– To tutaj. – Gospodarz wskazał mu białe drzwi z miedzianą klamką.

– Czy... czy wyrzucił pan jej rzeczy, remontował pokój od tamtego czasu?

Tym razem uśmiech Ferranda zniknął, a w jego miejsce pojawił się niemal rozpaczliwy grymas.

– Niczego nie dotykaliśmy.

Odwrócił się na pięcie i zszedł na parter. Servaz przez dłuższą chwilę stał nieruchomo. Z kuchni na dole usłyszał brzęk zmywanych naczyń. Nad jego głową znajdowała się mała lukarna oświetlająca niewielką przestrzeń poddasza. Servaz zauważył, że na szybie leży delikatna, półprzezroczysta warstwa śniegu. Wziął głęboki oddech. Wszedł do środka.

Pierwszą rzeczą, jaka go uderzyła, była cisza.

Na pewno potęgował ją sypiący na zewnątrz śnieg, który tłumił dźwięki. Ale ta cisza była szczególna. Drugą rzeczą był ziąb. Ogrzewanie było zakręcone. Ciche i zimne jak grób pomieszczenie sprawiło, że zadrżał. Było oczywiste, że ktoś tu kiedyś mieszkał. Młoda dziewczyna, taka jak wszystkie nastolatki. Zdjęcia na ścianach. Biurko, półki, szafa. Komoda, a nad nią lustro. Łóżko z dwiema szafkami nocnymi. Meble wyglądały jak wygrzebane na starociach, a następnie pomalowane w żywe kolory, z przewagą pomarańczowego i żółtego, kontrastujące z fioletem ścian i bielą wykładziny.

Abażury małych lampek na szafkach nocnych były pomarańczowe, komoda i rama lustra – żółte. Na jednej ze ścian duży plakat przedstawiający jasnowłosego piosenkarza, z wielkim napisem KURT. Po białej wykładzinie walały się botki, apaszka, czasopisma, książki i płyty kompaktowe. Przez dłuższą chwilę Servaz tylko stał i chłonął ten chaos. Skąd brało się wrażenie rozrzedzonego powietrza? Z pewnością stąd, że wszystko w tym pokoju pozostało nietknięte, jakby trwało w zawieszeniu. Wszystko oprócz kurzu. Nikt nie zadał sobie trudu, by choć w minimalnym stopniu uporządkować te rzeczy, tak jakby rodzice chcieli zatrzymać czas i zrobić z tego pomieszczenia jakieś muzeum czy mauzoleum. Nawet teraz, po tylu latach, pokój sprawiał wrażenie, jakby Alice miała się w którymś momencie pojawić i zapytać Servaza, co tu robi. Ile razy przez wszystkie te lata jej ojciec wchodził tu i doświadczał tego samego uczucia? Servaz pomyślał, że na jego miejscu najpewniej by zwariował, mając nad głową ten nietknięty pokój i codziennie przeżywając pragnienie, by wejść po schodach i otworzyć te drzwi po raz kolejny – już ostatni... Podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Droga z chwili na chwilę stawała się coraz bardziej biała. Następnie wziął jeszcze jeden oddech, odwrócił się i zaczął przeszukanie.

Na biurku pobojowisko: podręczniki szkolne, gumki do włosów, nożyczki, kilka kubków na ołówki, chusteczki higieniczne, opakowania po cukierkach, różowa karteczka samoprzylepna, na której Servaz przeczytał notatkę: Biblioteka, 12.30; atrament z czasem wyblakł. Kalendarzyk z notatnikiem adresowym spięty gumką, kalkulator, lampka. Otworzył kalendarzyk. 25 kwietnia, na tydzień przed śmiercią, Alice napisała: Oddać książkę Emmie. Przy dacie 29 kwietnia: Charlotte. Przy 30 kwietnia, trzy dni przed tym, jak się powiesiła: Klasówka z matmy. Okrągłe, wyraźne pismo. Jej ręka nie drżała. Servaz odwrócił strony. 11 sierpnia wzmianka: Urodziny Emmy. Alice nie żyła już wtedy od ponad trzech miesięcy. Data zaznaczona z dużym wyprzedzeniem. Gdzie Emma jest dzisiaj? Kim została? Wyliczył, że powinna mieć około trzydziestki. Nawet po tak długim czasie na pewno od czasu do czasu wspomina to koszmarne lato 1993 roku. I wszystkie te śmierci. Nad biurkiem przypięty pinezkami rozkład zajęć i kalendarz. Letnie wakacje zaznaczone żółtym markerem. Wzrok Servaza zatrzymał się na pamiętnym dniu 2 maja. Niczym się nie różnił od pozostałych. Jeszcze wyżej drewniana półka z książkami, puchary z zawodów judo, świadczące o jej osiągnięciach w tej dziedzinie, i magnetofon kasetowy.

Odwrócił się ku nocnej szafce. Na blacie oprócz dwóch lampek z pomarańczowymi abażurami stał budzik, kolejne pudełko chusteczek, konsola do gier Game Boy, pinceta, lakier do paznokci, powieść w wydaniu kieszonkowym z zakładką w środku. Otworzył szuflady.

Fantazyjna papeteria, kuferek wypełniony bezwartościową biżuterią, paczka gumy do żucia, flakonik perfum, dezodorant w sztyfcie, baterie.

Obmacał szuflady od spodu.

Nic.

W biurku segregatory, zeszyty i podręczniki szkolne, tony długopisów, mazaków, spinaczy. W środkowej szufladzie kołonotatnik pełen szkiców. Servaz go otworzył: uznał, że Alice miała prawdziwy talent. Jej rysunki wykonane ołówkiem albo mazakiem zdradzały pewną rękę i bystre oko – nawet jeśli większość z nich trąciła jeszcze pewnym akademizmem. W dolnej znowu gumki do włosów i szczotka, na której zostało kilka blond włosów, obcinacz do paznokci, parę szminek, ale także fiolka aspiryny, papierosy mentolowe, zapalniczka z przezroczystego plastiku... Otworzył segregatory i zeszyty z pierwszej szuflady: prace domowe, wypracowania, brudnopisy... Odłożył je na bok i podszedł do małej wieży stereo z funkcją radia i odtwarzacza CD, stojącej na podłodze w kącie pokoju. Wieża również była pokryta warstwą kurzu. Servaz dmuchnął na nią, wzniecając szarą chmurę. Otwierał jedna po drugiej szufladki na płyty. Nic. Następnie podszedł do dużego lustra i ściany obwieszonej zdjęciami. Niektóre były zrobione z tak bliska, że pozujące osoby wyglądały, jakby przykleiły nos do obiektywu. Na innych w tle za fotografowanymi postaciami widać było pejzaże: góry, plaże, a nawet kolumny Partenonu. Zdjęcia przedstawiały najczęściej dziewczęta w wieku Alice. Twarze się powtarzały. Gdzieniegdzie jeden czy dwóch chłopców wmieszanych w tę grupę. Ale żaden nie wyglądał na jakiegoś szczególnego wybranka osoby fotografującej. Wycieczki szkolne? Servaz przez dłuższą chwilę przyglądał się zdjęciom. Z biegiem czasu ich papier pożółkł i zesztywniał.

Czego właściwie szuka? Nagle zatrzymał wzrok na jednym ze zdjęć. Dziesiątka młodych ludzi, w tym Alice, obok zardzewiałej tablicy. Ośrodek kolonijny Les Isards! Alice była jedną z tych osób, które bywały w ośrodku. Servaz zauważył też, że dziewczyna zawsze znajdowała się w centrum zdjęć, do których pozowała. Najładniejsza, najbardziej ujmująca – przykuwająca uwagę.

Lustro.

Było pęknięte.

Ktoś rzucił w nie jakimś przedmiotem – na tafli widać było gwiaździsty ślad po uderzeniu i długą pionową rysę. Alice? A może jej ojciec w chwili rozpaczy?