Drugi się bał.
W ułamku sekundy Servaz zrozumiał, co się dzieje. Ocenił całą grozę sytuacji.
Perrault! Wysoki facet ze zdjęcia, z czupryną gęstych włosów, w okularach krótkowidza.
Servaz czuł, jak wali mu serce. Wagonik zbliżał się jak we śnie, jego prędkość była teraz przerażająca. Zostało mniej niż dwadzieścia metrów. Za dwie sekundy się miną. Zwrócił uwagę na pewien szczegół: po stronie przeciwnej do kabiny Servaza drugi wagonik nie miał szyby.
Perrault wpatrywał się w Servaza oczami wytrzeszczonymi z przerażenia. Miał otwarte usta. Krzyczał. Servaz słyszał jego wycie pomimo szyb, wiatru, hałasu bloczków i lin. Jeszcze nigdy na żadnej twarzy nie widział takiej paniki. Wyglądał, jakby zaraz miał pęknąć i rozpaść się na kawałki.
Servaz odruchowo przełknął ślinę. Kiedy kabina minęła jego wagonik i zaczęła się oddalać w przeciwnym kierunku, zobaczył wszystkie szczegóły: Perrault miał linę owiniętą wokół szyi. Lina wychodziła na zewnątrz w miejscu, w którym wyjęto szybę z pleksi, i prowadziła do czegoś w rodzaju haka znajdującego się poniżej. Może to hak do ściągania rannych na linie zjazdowej przy unieruchomionej kabinie, pomyślał Servaz w nagłym przebłysku. Drugi koniec liny trzymał w ręku człowiek w kominiarce. Servaz wytężył wzrok. Ale gdy wagoniki się mijały, mężczyzna rzucił się za ofiarę. Przez głowę policjanta przemknęła szybka myśclass="underline"
Znam go! Boi się, że go rozpoznam, nawet w tej kominiarce!
Rozpaczliwie wystukał numer na klawiaturze telefonu. „Brak zasięgu”... W popłochu szukał wzrokiem jakiegoś przycisku alarmowego, słuchawki, czegokolwiek... Nic! Kurwa mać! Można zdechnąć w tej kabinie jadącej pięć metrów na sekundę! Servaz odwrócił się w stronę zjeżdżającego wagonika. Ostatni raz jego wzrok skrzyżował się z przerażonym spojrzeniem Perraulta. Gdyby miał gnata, mógłby przynajmniej... Co by mógł? Co by zrobił? I tak kiepsko strzela. Na testach, które przechodzi co roku, za każdym razem załamuje instruktora swoimi beznadziejnymi wynikami. Patrzył, jak wagonik z dwoma mężczyznami znika we mgle.
Wstrząsnął nim nerwowy śmiech. Miał ochotę wyć.
Z wściekłości uderzył pięścią w szybę. Chwila, która nastąpiła potem, była jedną z najdłuższych w jego życiu. Trwało to pięć minut – pięć niekończących się minut, znaczonych upiorną defiladą jodeł, które sunęły we mgle jak żołnierze piechoty – aż pojawiła się górna stacja kolejki. Niewielki, przysadzisty budynek, postawiony, tak jak ten na dole, na masywnych betonowych słupach. Powyżej Servaz zauważył opustoszałe trasy narciarskie, nieruchome wyciągi i tonące we mgle zabudowania. Na peronie jakiś facet obserwował zbliżający się wagonik. Gdy drzwiczki się otworzyły, Servaz wyskoczył z kabiny i z odznaką w dłoni rzucił się ku człowiekowi w mundurze.
– Proszę wszystko zatrzymać! Natychmiast! I zablokować kabiny!
Pracownik rzucił mu zdumione spojrzenie spod daszka służbowej czapki.
– Co?
– Może pan zablokować kabiny? Tak czy nie?!
Wiatr wył. Servaz musiał krzyczeć jeszcze głośniej. Najwyraźniej jego wściekłość i niecierpliwość zrobiły na mężczyźnie wrażenie.
– Tak, ale...
– Więc niech pan wszystko zatrzyma! I zadzwoni na dół! Macie tu łączność telefoniczną?
– Tak, oczywiście!
– NIECH PAN WSZYSTKO ZATRZYMA! NATYCHMIAST! I PODA MI TELEFON! SZYBKO!
Pracownik rzucił się do środka. Gorączkowo mówił coś do mikrofonu, po czym z niepokojem popatrzył na Servaza i opuścił dźwignię. Wagoniki wyhamowały, wydając ostatni zgrzyt. Do policjanta dotarło teraz, jaki hałas panował tu wcześniej. Chwycił za telefon i wystukał numer żandarmerii. Odebrał oficer dyżurny.
– Niech mi pan da Maillarda! Mówi komendant Servaz! SZYBKO!
Po minucie Maillard był na linii.
– Właśnie minąłem mordercę! Zjeżdża kolejką z następną ofiarą! Kazałem zatrzymać gondole. Niech pan weźmie ludzi i przyjeżdżajcie pod dolną stację. Jak będziecie na stanowisku, uruchomimy kolejkę.
Przez chwilę po drugiej stronie słuchawki panowała absolutna cisza.
– Jest pan tego pewien? – wybełkotał Maillard.
– Oczywiście! Ofiara to Perrault. Wezwał mnie na pomoc dwadzieścia minut temu. Mieliśmy się spotkać na górze. Widziałem go, jak zjeżdżał kolejką w dół z liną na szyi, z facetem ubranym w kominiarkę.
– O Jezu! Już ogłaszam alarm! Zadzwonimy do pana, jak będziemy gotowi!
– Niech pan spróbuje złapać kapitan Ziegler. Moja komórka nie ma zasięgu!
Maillard oddzwonił po dwunastu minutach. Servaz spędził ten czas, drepcząc wzdłuż i wszerz po peronie, zerkając na zegarek i paląc papierosa za papierosem.
– Jesteśmy gotowi – oświadczył Maillard przez telefon.
– W porządku! Powiem, żeby puścili gondole. Perrault i morderca są w jednej z kabin! Jadę do was!
Dał znak maszyniście, potem wskoczył do kabiny. Gdy zaczął zjeżdżać, przyszło mu do głowy, że coś jest nie tak. Morderca planował wypchnąć Perraulta z wagonika i patrzeć, jak wisi w pustce na drugim końcu liny. Ale na pewno nie zamierzał zjeżdżać na sam dół w tak spektakularnym towarzystwie. Servaz zastanawiał się, czy jest jakieś miejsce, w którym morderca może wyskoczyć z kabiny w biegu, i ledwie zadał sobie to pytanie, uzmysłowił sobie, że odpowiedź jest twierdząca.
Czy Maillard i jego ludzie przewidzieli taką możliwość? Czy obstawili wszystkie drogi na górę?
Znowu spróbował połączyć się z Ziegler, ale odpowiedź sieci była taka jak poprzednio. Podobnie jak w tamtą stronę jechał we mgle, rozróżniając jedynie jodły i mijające go puste wagoniki. Nagle usłyszał odgłos łopat helikoptera, ale nie mógł zobaczyć maszyny. Miał jednak wrażenie, że odgłosy nie dochodzą z góry, ale z dołu, spod kolejki.
Co się tam dzieje? Z nosem przyklejonym do szyby próbował przebić się wzrokiem przez mgłę, ale widoczność nie przekraczała dwudziestu metrów. Nagle kolejka gwałtownie stanęła, tak że Servaz stracił równowagę. Cholera! Uderzył nosem w szybę. Z bólu łzy napłynęły mu do oczu. Co oni tam, do cholery, wyprawiają? Rozejrzał się dookoła. Wagoniki lekko kołysały się na linie jak lampiony podczas plenerowej zabawy. Wiatr nieco ucichł i śnieg padał niemal pionowo. U stóp jodeł leżał bardzo gruby biały dywan. Servaz jeszcze raz spróbował zadzwonić. Znowu bez rezultatu.
Przez trzy następne kwadranse uwięziony w plastikowej skorupie wpatrywał się w krąg jodeł i mgłę. Po półgodzinie wagonikiem nagle szarpnęło, ale po przejechaniu trzech metrów znowu stanął. Servaz zaklął. Co jest grane? Wstawał, siadał, znów się podnosił... Nie miał nawet dość miejsca, by rozprostować nogi! Gdy wreszcie kolejka ruszyła, od dłuższego już czasu siedział zrezygnowany i tylko czekał.
Kiedy zbliżał się do dolnej stacji, mgła nagle się przerzedziła i pojawiły się dachy miasta. Zobaczył migotanie kogutów i dużo samochodów żandarmerii na parkingu. Umundurowani żandarmi chodzili tam i z powrotem. Dostrzegł też sylwetki ubranych na biało techników kryminalistycznych i ciało nakryte srebrną płachtą, ułożone na noszach na kółkach w pobliżu ambulansu z otwartą klapą.
Servaz zesztywniał.
Perrault nie żyje.
Zatrzymali gondole, by móc dokonać wstępnych ustaleń. Potem odwiązali trupa i ponownie uruchomili kolejkę. Servaz natychmiast nabrał pewności, że zabójca zdołał uciec. Gdy tylko obrotowe ramię otworzyło kabinę, wyskoczył na zewnątrz i stanął na betonie. Na dole schodów zobaczył Ziegler, Maillarda, Confianta i d’Humières. Ziegler była ubrana w skórzany kombinezon. Skóra była w kilku miejscach rozdarta, odsłaniając stłuczony łokieć i kolano, pokryte siniakami i strupami zakrzepłej krwi. Najwyraźniej nie zdążyła opatrzyć ran. Wciąż trzymała w ręku kask z pękniętą szybką.