Выбрать главу

– Dlaczego w takim razie nas pan o tym nie poinformował? – Głos d’Humières drżał ze złości.

Confiant spuścił oczy i zrobił zawstydzoną minę.

– Nie wiem. Nie myślałem, że to... istotne.

– Słuchajcie! Będziemy w świetle jupiterów. – Wściekłym ruchem podbródka wskazała na dziennikarzy stojących za ogrodzeniem z taśmy. – Nie chcę, żebyśmy odgrywali przed nimi jakieś sceny niezgody. Skoro tak, będziemy mówić tylko jednym głosem: Moim! Ośmielam się mieć nadzieję, że to śledztwo niedługo się skończy – rzuciła na odchodnym. – Spotykamy się za pół godziny, żeby ustalić fakty!

Gdy się rozchodzili, Confiant spojrzał na Servaza jak talib na gwiazdę porno.

– Ty to masz talent do zjednywania sobie przyjaciół – rzuciła Ziegler, patrząc za nimi. – Mówiłeś, że w kabinie stali jeden za drugim?

– Perrault i zabójca? Tak.

– W porównaniu z Perraultem ten człowiek był wyższy czy niższy?

– Niższy.

– Mężczyzna czy kobieta?

Servaz przez moment się zastanawiał. Ilu świadków przesłuchał w swojej karierze? Przypomniał sobie ich trudności z odpowiedzią na tego rodzaju pytania. Teraz jego kolej. Uzmysłowił sobie, jak bardzo zawodna jest pamięć.

– Mężczyzna – powiedział po chwili wahania.

– Dlaczego?

Zauważyła jego niepewność.

– Nie wiem. – Zamilkł na chwilę. – Ze względu na sposób poruszania się, postawę...

– Czy aby nie dlatego, że trudno ci sobie wyobrazić, żeby kobieta zrobiła coś takiego?

Patrzył na nią, lekko się uśmiechając.

– Może i tak. Dlaczego Perrault wjechał na górę?

– To oczywiste, uciekał przed kimś.

– W każdym razie mamy następne powieszenie.

– Ale tym razem bez odciętego palca.

– Może po prostu nie było na to czasu.

– Piosenkarz z włosami blond, brodaty, duże, rozgorączkowane oczy, który w 1993 roku występował jako KURT, mówi ci to coś?

– Kurt Cobain – odpowiedziała Irène bez wahania. – Widziałeś jego zdjęcie w pokoju któregoś z nastolatków?

– U Alice.

– Oficjalnie mówi się, że Kurt Cobain popełnił samobójstwo. – Irène kuśtykała obok Servaza w stronę jego samochodu.

– Kiedy? – Policjant stanął jak wryty.

– Myślę, że w 1994. Zastrzelił się.

– Myślisz czy jesteś pewna?

– Pewna. Przynajmniej co do daty. Jeśli chodzi o resztę, byłam w tamtym czasie jego fanką i krążyły pogłoski o morderstwie.

– 1994. W takim razie naśladownictwo nie wchodzi w grę – podsumował, idąc dalej. – Byłaś u lekarza?

– Później.

Telefon Servaza odezwał się w chwili, gdy policjant sam zamierzał zadzwonić.

– Servaz.

– Tu Vincent. Co ty, do cholery, wyprawiasz z telefonem?

– Co się dzieje? – odpowiedział pytaniem na pytanie.

– Sygnet, odczytaliśmy, co tam jest wygrawerowane.

– No i?

– Dwie litery: C i S.

– „C S”?

– Tak.

– I jak sądzisz, co to znaczy?

– Nie mam pojęcia.

Servaz zastanawiał się przez chwilę. I zaraz inna myśl przyszła mu do głowy.

– Nie zapomniałeś o przysłudze, o którą cię prosiłem?

– O jakiej przysłudze?

– W związku z Margot...

– O kurde, cholera, dupa. No tak, zapomniałem.

– A co z bezdomnym?

– A tak, mamy wyniki analizy odcisków palców. Dzieciaki zostawiły ślady. Ale to niewiele zmienia. Samira twierdzi, że sędzia wierzy w wersję z utonięciem.

Servaz się nachmurzył.

– Musi być pod presją. Sekcja zwłok wszystko wykaże. Wygląda na to, że ojciec Clémenta ma plecy.

– Ale pozostali nie mają. Sędzia chce jeszcze raz przesłuchać najstarszego, tego, który ma ojca na bezrobociu. Sądzi, że to on jest prowodyrem.

– No cóż, zobaczymy. A Lombard, znalazłeś coś?

– Szukam.

Duże pomieszczenie bez okna, oświetlone jarzeniówkami, przedzielone wysokimi regałami na kilka alejek. Półki regałów pełne zakurzonych teczek. W pobliżu drzwi dwa biurka, na jednym co najmniej pięcioletni komputer, na drugim antyczny czytnik mikrofilmów – ciężka, zajmująca dużo miejsca maszyna. Na półkach oprócz teczek stały także pudełka z mikrofilmami.

Cała pamięć Instytutu Wargniera.

Diane zapytała, czy wszystkie te dokumenty są dziś dostępne w formie elektronicznej, i pracownik o mało nie roześmiał jej się w twarz.

Wiedziała, że akta mieszkańców sektora A są zdigitalizowane. Ale poprzedniego dnia doszła jej ósemka innych pacjentów, których Xavier jej powierzył, by na nich nabierała szlifów. Najwyraźniej nie byli na tyle ważni, by ktoś pofatygował się wprowadzić ich dane do systemu komputerowego. Stanęła w jednej z alejek i zabrała się do przeglądania grzbietów teczek, usiłując zrozumieć, w jakim porządku zostały ułożone. Z doświadczenia wiedziała, że metodologia segregowania nie zawsze jest oczywista. Rozumowanie niektórych archiwistów, bibliotekarzy i innych twórców aplikacji informatycznych bywa bardzo zawiłe.

Ucieszyła się, zauważywszy, że tutejszy archiwista pomyślał na tyle logicznie, by poukładać wszystko w porządku alfabetycznym. Zaopatrzyła się w odpowiednie segregatory i poszła do małego stolika, by je przejrzeć. Usiadłszy w tej wielkiej, cichej sali, z dala od tumultu panującego w niektórych częściach Instytutu, nagle zaczęła myśleć o tym, co się wydarzyło poprzedniej nocy w podziemiach, i zalała ją fala zimna. Odkąd się obudziła, wciąż wspominała mroczne korytarze, zapach piwnicy i lodowatą wilgoć, raz po raz przeżywając chwilę, kiedy nagle znalazła się w całkowitej ciemności.

Kto chodzi do sektora A? Kim jest mężczyzna, który płakał w ośrodku kolonijnym? Kto jest zamieszany w zbrodnie popełniane w Saint-Martin? Zbyt dużo pytań... Jedno po drugim uderzały o niespokojne brzegi jej mózgu, jak przypływ, który pojawia się o stałej porze. Diane aż płonęła, by znaleźć na nie odpowiedzi.

Otworzyła pierwszą teczkę. Każdy z pacjentów był obiektem dokładnej obserwacji, od pierwszych objawów patologii i wstępnego rozpoznania, aż po leczenie w rozmaitych szpitalach, które zaliczył, zanim trafił do Instytutu. Dokumentacja zawierała spis stosowanych leków i odnotowywała efekty jatrogenne, jeżeli takowe wystąpiły. Kładziono w niej nacisk na zagrożenie ze strony pacjentów i środki ostrożności, jakie należy podejmować w obcowaniu z nimi, co przypomniało Diane – w razie gdyby o tym nie pamiętała – że w Instytucie nie pracuje z ministrantami.

Zrobiła kilka notatek i wróciła do lektury. Dalej znajdował się opis właściwego leczenia. Bez zdziwienia Diane zauważyła, że neuroleptyki i środki uspokajające stosowano w potężnych dawkach, znacznie przekraczających obowiązujące normy. Potwierdzało to słowa Aleksa. „To taka lekowa Hiroszima”. Nie chciałaby, żeby jej mózg znalazł się pod obstrzałem takich substancji. Wiedziała, jak straszne są efekty uboczne tych leków. Na samą myśl o nich truchlała. Każda teczka zawierała dodatkową kartkę z informacjami na temat stosowanych preparatów: dawki, godziny podawania, zmiany w terapii, dostawy na dany oddział. Za każdym razem, gdy oddział, w którym znajdował się pacjent, otrzymywał nową dostawę leków z apteki Instytutu, pokwitowanie dostawy było podpisywane przez pielęgniarza odpowiedzialnego za oddział oraz przez osobę rozdzielającą leki.

Neuroleptyki, środki usypiające, przeciwlękowe... ale żadnej psychoterapii – przynajmniej do jej przyjazdu. Łup-łup-łup-łup. Przez głowę przemknęła jej wizja wielkiego młota rytmicznie uderzającego w ich czaszki, które z każdym ciosem stawały się coraz bardziej płaskie.