Gdy zabierała się do czwartej teczki, poczuła nagłą potrzebę kofeiny, postanowiła jednak czytać dalej. Na zakończenie przebiegła wzrokiem dołączoną karteczkę. Podobnie jak przy poprzednich teczkach przepisane dawki sprawiły, że na grzbiecie poczuła lodowaty dreszcz:
Klozapina: 1200 mg/dz. (3 tabl.×100 mg 4/dz.)
Klopixoclass="underline" 400 mg i.m./dz.
Tiapryd: 200 mg co godz.
Diazepam: 1 amp. i.m. 20 mg/dz.
Meprobamat: 1 tabl. 400 mg
Psiakrew! Ma pracować z takimi warzywami? Ale znowu przypomniała sobie to, co powiedział jej Alex: po tylu latach ciężkiej farmakoterapii większość pacjentów Instytutu stała się lekooporna. Ci faceci spacerowali po korytarzach z taką ilością chemii w żyłach, która powaliłaby dinozaura, ale wykazywali zaledwie lekkie objawy otępienia. Już miała zamknąć teczkę, gdy jej wzrok padł na krótką odręczną notatkę na marginesie:
Skąd takie leczenie? Pytałem Xaviera. Brak odpowiedzi.
Pismo było pochyłe i pośpieszne. Diane wystarczyło przeczytać, by się domyślić frustracji i poirytowania autora notatki. Zmarszczyła brwi i jeszcze raz przejrzała listę leków i dawek. Szybko zrozumiała zdziwienie osoby, która pisała te słowa. Przypomniała sobie, że klozapinę stosuje się wówczas, gdy inne neuroleptyki okazały się nieskuteczne. A jeśli tak było, to po co przepisywać jeszcze klopixol, skoro w stanach lękowych nie łączy się dwóch anksjolityków lub dwóch leków nasennych. A tutaj tak właśnie było. Być może jakieś nieprawidłowości umknęły jej uwagi – nie jest internistą ani psychiatrą – nie umknęły jednak autorowi notatki. Najwyraźniej Xavier się nie pokwapił, by odpowiedzieć. Diane zastanawiała się niepewnie, czy ta sprawa jej dotyczy. Teczka należy przecież do człowieka, który właśnie stał się jej pacjentem. Zanim podejmie jakąkolwiek psychoterapię, powinna wiedzieć, dlaczego przepisano mu ten obłędny koktajl. Dokumentacja mówiła o psychozie schizofrenicznej, ostrych zespołach mózgowych, splątaniu – ale opis był wyjątkowo nieprecyzyjny.
Zapytać Xaviera? Ta osoba już to zrobiła. Bez sukcesu. Sięgnęła jeszcze raz po teczki pozostałych pacjentów i jeden po drugim sprawdziła podpisy szefów oddziałów i odpowiedzialnego za aptekę. W końcu znalazła to, czego szukała. W jednym miejscu poniżej podpisu ktoś zrobił adnotację: Dostawa opóźniona z powodu strajku firm transportowych. Porównała charakter pisma obu notatek. Kształt liter był identyczny: uwagę na marginesie zapisał pielęgniarz zajmujący się dystrybucją leków.
To jego należy najpierw zapytać.
Z teczką pod pachą wyszła na klatkę schodową, by do stać się na drugie piętro budynku. Aptekę Instytutu prowadził pielęgniarz około trzydziestki ubrany w sprane dżinsy, białą bluzę i zużyte trampki. Mężczyzna wyglądał, jakby ze trzy dni się nie golił, miał podkrążone oczy, a na głowie czuprynę niesfornych kosmyków. Diane wywnioskowała, że poza murami Instytutu chłopak prowadzi intensywne i bardzo rozrywkowe nocne życie.
Apteka składała się z dwóch pomieszczeń. Jedno pełniło rolę recepcji – była w nim lada, dzwonek oraz mnóstwo papierów i pustych kartonów, w drugim znajdował się magazyn leków przechowywanych w zabezpieczonych przeszklonych szafkach. Pielęgniarz, który – jeśli wierzyć plakietce przypiętej na piersi – miał na imię Dimitri, przyglądał się wchodzącej Diane, szczerząc zęby w nieco zbyt szerokim uśmiechu.
– Cześć – powiedział.
– Cześć. Potrzebuję paru informacji w związku z dystrybucją leków.
– Oczywiście. To pani jest tą nową psycholożką, tak?
– Owszem.
– Co chciałaby pani wiedzieć?
– No, jak to działa.
– Jasne, jasne – powiedział, bawiąc się długopisem wetkniętym do górnej kieszeni bluzy. – Proszę tutaj.
Weszła za ladę. Pielęgniarz wziął do ręki gruby zeszyt w tekturowej oprawie, który wyglądał jak książka rachunkowa.
– To jest książka zestawień dziennych. Zapisujemy tu wszystkie dostawy i rozchód leków. Działanie apteki polega na zbieraniu zapotrzebowania ze strony Instytutu i składaniu zamówień oraz przyjmowaniu i składowaniu leków, a następnie rozdzielaniu ich na poszczególne oddziały. Apteka ma własny budżet. Najczęściej zamówienia są w każdym miesiącu takie same, ale zdarzają się też zakupy jednorazowe.
– Kto oprócz pana jest na bieżąco w sprawie przychodzących i wychodzących leków?
– Każdy może mieć wgląd w tę książkę. Ale wszystkie dowody dostawy i wszystkie zamówienia muszą być zatwierdzone albo przez samego doktora Xaviera, albo, i tak jest najczęściej, przez Lisę, albo przez doktora Lepage’a, ordynatora. Poza tym każdy lek ma osobną kartę w katalogu. – Otworzył gruby segregator. – Są tu wszystkie leki stosowane w Instytucie i dzięki temu systemowi wiemy dokładnie, jaki aktualnie mamy zapas danej substancji. Następnie rozdzielamy leki na oddziały. Każde wydanie jest podpisywane przez pielęgniarza odpowiedzialnego za dany oddział i przeze mnie.
Otworzyła teczkę, którą miała w ręku, i pokazała mu odręczną notatkę na marginesie dołączonej kartki.
– To pana pismo, prawda?
Zobaczyła, że pielęgniarz marszczy brwi.
– Tak, dokładnie – przyznał po chwili wahania.
– Tak jakby się pan nie zgadzał z terapią przepisaną temu pacjentowi.
– No tak, eee... nie widziałem potrzeby, żeby przepisywać mu dwa anksjolityki albo klopiksol i klozapinę jednocześnie. Ja... hmm... to trochę kwestia... techniczna.
– I zapytał pan o to doktora Xaviera.
– Tak.
– I co odpowiedział?
– Że jestem pielęgniarzem odpowiedzialnym za magazyn leków, a nie psychiatrą.
– Rozumiem. Wszyscy pacjenci mają takie ciężkie leczenie?
– Większość tak. No wie pani, po latach farmakoterapii prawie wszyscy są...
– Lekooporni. Tak, wiem. Nie będzie panu przeszkadzało, jeśli rzucę na to okiem? – Wskazała na książkę zestawień dziennych i segregator z kartami leków.
– Nie, oczywiście. Proszę. Niech pani sobie tutaj usiądzie.
Zniknął w drugim pomieszczeniu. Usłyszała, że rozmawia ściszonym głosem przez telefon. Na pewno ze swoją dziewczyną. Nie nosi obrączki. Otworzyła książkę i zaczęła przewracać strony. Styczeń, luty, marzec, kwiecień...
Zestawienia z grudnia zajmowały dwie strony. Na drugiej jej oko przyciągnęła notatka na samym środku: Dostawa na zamówienie Xaviera, z datą 7 grudnia. W linijce znajdowały się trzy nazwy leków. Nie znała ich, ale była pewna, że nie są to psychotropy. Z ciekawości zapisała ich nazwy w notatniku i zawołała Dimitriego. Usłyszała, że szepcze „kocham cię”, zanim stanął w drzwiach.
– Co to jest?
Wzruszył ramionami.
– Nie mam pojęcia. To nie ja pisałem. Miałem wtedy wolne.
Pogrzebał w katalogu z kartami leków i zmarszczył brwi.
– No proszę, to dziwne. Nie ma kart magazynowych dla tych leków. Tylko faktury. Może osoba, która wpisywała je do książki, nie wiedziała, że trzeba założyć karty...
Diane wzruszyła ramionami.
– Niech się pan tym nie przejmuje. To bez znaczenia.
20
Usiedli w tej samej sali co ostatnio. Na spotkanie przyszli Ziegler, Servaz, kapitan Maillard, Simon Propp, Martial Confiant i Cathy d’Humières. Na prośbę Servaza Irène krótko podsumowała fakty. Zauważył, że przedstawiła je w takim świetle, by zdjąć z niego wszelkie podejrzenia o błędne decyzje, za to wyrzuca sobie, że rano nie zwróciła uwagi na pogodę i zamiast jechać samochodem, wybrała motocykl. Następnie podkreśliła szczegół, który łączył to morderstwo z poprzednim: powieszenie. Nie wspomniała jednak o samobójstwach. Zwróciła natomiast uwagę, że na Grimma, Perraulta, a także Chaperona i jeszcze jednego mężczyznę, który zmarł przed dwoma laty, złożono skargę o szantaż seksualny.