Do czasu, gdy dopadła ich rzeczywistość.
Do pierwszej krwi.
Wtedy to rozpierzchli się przerażeni, jak wzlatujące w powietrze stado szpaków. I ukazało się prawdziwe oblicze tych mężczyzn: przestraszeni, żałośni tchórze. Brutalnie zrzuceni z piedestału.
Od tej pory góry nie były już majestatycznymi świadkami ich bezkarnych zbrodni, ale teatrem, w którym rozgrywał się spektakl ich kary. Kim jest mściciel? Jak wygląda? Gdzie się ukrywa?
Gilles Grimm.
Serge Perrault.
Gilbert Mourrenx.
I Roland Chaperon.
Oto „drużyna” z Saint-Martin.
Servaza dręczyło jedno pytanie: Na czym dokładnie polegały ich zbrodnie? Nie ulegało wątpliwości, że Ziegler ma rację: szantaż na tamtej dziewczynie to zaledwie wierzchołek góry lodowej, i policjant wierzył, że teraz odkryje całą jej mroczną naturę. Czuł jednocześnie, że gdzieś jest przeszkoda, jakiś szczegół, który nie pasuje do schematu. To by było zbyt proste, zbyt oczywiste, pomyślał. Musi być jakaś zasłona, której jeszcze nie widzą. To za nią kryje się prawda.
Servaz podszedł do okienka piwnicznego wychodzącego na ciemny ogród. Na zewnątrz panował już mrok.
Mściciel albo mściciele są tuż obok. W ciemności. W każdej chwili gotowi uderzyć. Na pewno tak samo jak oni szukają Chaperona. Gdzie ukrywa się mer? Daleko stąd czy całkiem blisko?
Inne pytanie przyszło mu znienacka do głowy: Czy ten cholerny klub to tylko ci czterej mężczyźni ze zdjęcia czy ma jeszcze innych członków?
Gdy Espérandieu wrócił do domu, zastał opiekunkę w salonie. Wstała z żalem, wyraźnie pochłonięta oglądaniem Doktora House’a. Może się spodziewała, że dostanie więcej pieniędzy. Studentka pierwszego roku prawa o egzotycznym imieniu. Barbara, Marina, a może Olga? – próbował sobie przypomnieć. Ludmilla? Stella? Vanessa? Zrezygnował ze zwracania się do niej po imieniu i zapłacił za dwie godziny. Znalazł też wiadomość od Charlène, przypiętą magnesem do lodówki: Wernisaż. Wrócę późno. Całusy. Wy jął z zamrażarki cheeseburgera, włożył go do mikrofalówki, po czym włączył laptop. Zauważył, że w skrzynce odbiorczej jest dużo wiadomości. Jedna z nich była od Kleima162. Mail nosił tytuł: Re: Różne pytania na temat L.". Espérandieu zamknął drzwi kuchni, włączył muzykę (The Last Shadow Puppets w piosence The Age of Understatement), wysunął krzesło i zabrał się do lektury:
„Cześć Vince.
Oto pierwsze wyniki mojego śledztwa. Nie jakieś rewelacje, ale drobne rzeczy, które ukazują obraz Érica Lombarda odrobinkę inny od wyobrażeń szerokiej publiczności. Nie tak dawno temu na forum miliarderów w Davos nasz bohater powtórzył jako swoją definicję globalizacji stworzoną przez Szweda Percy’ego Barnevika, byłego prezesa ABB: «Globalizację definiuję jako proces dający mojej grupie możliwość inwestowania, gdzie chce, kiedy chce, oraz produkowania tego, co chce, zaopatrywania się i sprzedawania, gdzie chce, przy jak najniższym poziomie ograniczeń wynikających z prawa pracy i umów społecznych». To credo większości szefów międzynarodowych koncernów.
Żeby zrozumieć coraz silniejsze naciski wywierane przez koncerny na państwa, trzeba wiedzieć, że na początku lat osiemdziesiątych XX wieku było ich około 7000, w 1990 – 37 000, a piętnaście lat później ponad 70 000, miały 80 000 filii i kontrolowały 62 procent handlu. Ten proces ciągle się rozszerza. W rezultacie powstały fortuny, jakie nigdy dotąd nie istniały i nigdy dotąd nie były rozłożone tak nierównomiernie jak dzisiaj. Dyrektor generalny korporacji Disneya zarabia 300 000 razy tyle co robotnik na Haiti produkujący T-shirty dla jego spółki. Trzynastu członków zarządu AIR, do którego należy też Éric Lombard, pobrało w ubiegłym roku wynagrodzenia w wysokości dziesięciu milionów euro, czyli dwukrotną pensję sześciu milionów robotników azjatyckiej fabryki należącej do grupy”.
Espérandieu zmarszczył brwi. Czy Kleim162 zamierza mu wyłożyć całą historię liberalizmu? Wiedział, że jego informator żywi organiczną nieufność wobec policji, polityków i międzynarodowych koncernów, że jest nie tylko dziennikarzem, ale także członkiem Greenpeace i Human Rights Watch oraz że był w Genui i Seattle podczas antyszczytów organizowanych przez alterglobalistów na marginesie spotkań grupy G8. W 2001 roku w Genui był świadkiem, jak włoscy karabinierzy wtargnęli do szkoły Diaz, w której znajdowała się noclegownia manifestantów, i z nieopisaną brutalnością spałowali kobiety i mężczyzn, aż ściany i podłoga pokryły się krwią. A potem wezwali karetki. Bilans: jedna ofiara śmiertelna, sześciuset rannych i dwieście osiemdziesiąt jeden osób zatrzymanych.
„Éric Lombard zdobywał szlify w fabryce sprzętu sportowego, należącej do rodzinnej grupy. Wszystkie dzieciaki znają tę markę, nosi ją dużo sportowców. W ciągu pięciu lat udało mu się podwoić zyski tej branży. Jak? Przez rozwijanie prawdziwej «sztuki» podzleceń. Obuwie, T-shirty, szorty i inne akcesoria sportowe już wcześniej były wytwarzane w Indiach, Indonezji i Bangladeszu przez kobiety i dzieci. Éric Lombard pojechał tam i zmienił wygasające umowy. Od tamtej pory, aby uzyskać licencję na produkcję, podwykonawca musi spełnić drakońskie warunki: zakaz strajków, doskonała jakość i koszty produkcji tak niskie, że może wypłacać swoim robotnikom jedynie głodowe pensje. Żeby utrzymać tę presję, licencja jest odnawiana co miesiąc. Konkurencja także stosuje tę grę. Od momentu wprowadzenia tej polityki branża kwitnie jak nigdy dotąd”.
Espérandieu spuścił oczy. Spojrzał na swoją koszulkę z napisem: STOJĘ OBOK IDIOTY, pod którym znajdowała się strzałka w lewo.
„Inny przykład? W 1966 branża farmaceutyczna grupy wykupiła amerykańską firmę, która opracowała eflornitynę, jedyny znany lek przeciwko trypansonomozie afrykańskiej, bardziej znanej pod nazwą śpiączka afrykańska. Chorobą tą dotkniętych jest dzisiaj 450 000 osób w Afryce. Bez leczenia prowadzi do zapalenia mózgu, śpiączki i śmierci. Grupa Lombarda szybko zaprzestała produkcji tego leku. Powód? Była za mało dochodowa. Oczywiście, choroba dotyka setki tysięcy ludzi, ale nie mają oni prawdziwej siły nabywczej. A kiedy ze względu na potrzeby pomocy humanitarnej kraje takie jak Brazylia, Republika Południowej Afryki czy Tajlandia zdecydowały się na uruchomienie produkcji leków przeciwko AIDS i zapaleniu opon mózgowych bez korzystania z patentów wielkich koncernów farmaceutycznych, Lombard przyłączył się do tych koncernów, by złożyć na rządy tamtych krajów skargę w Światowej Organizacji Handlu. W tym czasie stary Lombard był już umierający. Stery grupy dzierżył dwudziestoczteroletni Éric. Czy zaczynasz już widzieć naszego pięknego miłośnika przygód i ulubieńca mediów w innym świetle?"
Wniosek, pomyślał Vincent. Lombardowi na pewno nie brakuje wrogów. W sumie to żadna nowina. Przeleciał następne strony, wszystkie mniej więcej w podobnym stylu, i postanowił, że wróci do nich później. Zatrzymał go jednak pewien fragment, znajdujący się kawałek dalej.
„Być może najciekawszy dla Ciebie będzie bardzo ostry konflikt, który wybuchł między grupą Lombarda a robotnikami z fabryki Polytex, niedaleko granicy z Belgią, w lipcu 2000 roku. Na początku lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku Polytex produkował jedną z pierwszych francuskich nici syntetycznych i zatrudniał tysiąc robotników. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych było ich już tylko stu sześćdziesięciu. W 1991 fabryka została wykupiona przez międzynarodową firmę, która od razu się jej pozbyła: zakład przestał przynosić zyski, ponieważ pojawiły się inne, mniej kosztowne nici. Ale to nie całkiem była prawda: ze względu na wysoką jakość produktu można go było wykorzystać w chirurgii. Tam był zbyt. Fabrykę przejmowało kolejno kilku kupców, aż wreszcie zainteresowała się z nią jedna z filii grupy Lombarda.