Выбрать главу

Gdy wchodził na pierwsze piętro, stalowe schody drżały pod jego stopami. Charlène gawędziła z eleganckim mężczyzną o białych, jedwabistych włosach, ubranym w bardzo drogi garnitur. Przerwała i skinęła na Servaza, żeby podszedł bliżej, po czym dokonała prezentacji. Policjant domyślił się, że ten człowiek, bankier, to jeden z najlepszych klientów galerii.

– Dobrze, zejdę na dół i pooglądam tę piękną wystawę – powiedział. – Jeszcze raz brawo dla pani niewątpliwego gustu, moja droga. Nie wiem, jak pani to robi, że za każdym razem wynajduje pani tak utalentowanych artystów.

Mężczyzna odszedł. Servaz się zastanawiał, czy bankier choć raz na niego spojrzał. Wydawało się, że nawet nie zauważył, w jakim jest stanie. Dla ludzi tego pokroju Servaz nie istniał. Charlène pocałowała go w policzek i Servaz wyczuł w jej oddechu zapach malin i wódki. Wyglądała olśniewająco, ubrana w czerwoną ciążową sukienkę i krótką marynarkę z białego skaju. Jej oczy, podobnie jak naszyjnik, lśniły nieco zbyt żywym blaskiem.

– Wygląda na to, że pada – powiedziała, uśmiechając się do niego czule. Wskazała ręką galerię. – Rzadko tu bywasz. Bardzo mi miło, że dziś przyszedłeś. Podoba ci się?

– Trochę... wytrącające z równowagi.

Roześmiała się.

– Artysta występuje pod pseudonimem Mentopagus. Wystawa nosi tytuł Okrucieństwo.

– A, w takim razie udana – zażartował.

– Kiepsko wyglądasz, Martin.

– Przykro mi, nie powinienem wchodzić w tym stanie.

Skwitowała gestem jego przeprosiny.

– Najlepszy sposób, żeby cię tutaj nie zauważyli, to mieć trzecie oko na środku czoła. Wszyscy ci ludzie sądzą, że stoją na czele awangardy, nowoczesności, nonkonformizmu, że są wewnętrznie piękni i lepsi od innych...

Servaz był zaskoczony zjadliwością, jaka przebijała z jej głosu, i spojrzał na kieliszek pełen kostek lodu. Może to wpływ alkoholu.

– Stereotyp artysty-egocentryka – powiedział.

– Sądy stają się stereotypami właśnie dlatego, że jest w nich prawda – odparowała. – Myślę, że tak naprawdę znam tylko dwie osoby obdarzone prawdziwym wewnętrznym pięknem – ciągnęła, jakby mówiła do siebie. – Vincenta i ciebie. Dwóch gliniarzy. Ale w twoim wypadku to piękno jest głęboko ukryte...

Zaskoczyło go to wyznanie. Nie spodziewał się czegoś takiego.

– Nienawidzę artystów – rzuciła nagle drżącym głosem.

To, co zrobiła potem, zaskoczyło go jeszcze bardziej. Pochyliła się i złożyła na jego policzku kolejnego całusa, ale tym razem zrobiła to kącikiem ust. Następnie opuszkami palców przelotnie musnęła jego wargi – ten podwójny gest był wyrazem zaskakującej powściągliwości i oszałamiającej zażyłości. A potem odeszła. Servaz usłyszał stukanie jej obcasów na metalowych schodach.

Tym samym rytmem biło jego serce. Kręciło mu się w głowie. Na kawałku podłogi leżał gruz, gips i płytki chodnikowe. Servaz zastanawiał się, czy to dzieło sztuki czy warsztat pracy. Naprzeciw niego na białej ścianie wisiał kwadratowy obraz, na którym kłębiło się mnóstwo małych ludzików tworzących zwarty, kolorowy tłum. Były ich setki, a może i tysiące. Najwyraźniej wystawa Okrucieństwo oszczędziła drugie piętro galerii.

– Mistrzostwo, prawda? – odezwała się kobieta obok niego. – Te elementy popartu, komiksu. Można powiedzieć, że to Lichtenstein w miniaturze!

Servaz o mało nie podskoczył. Był pogrążony w swoich myślach i nie usłyszał, kiedy podeszła. Mówiła, jakby ćwiczyła wokalizy, jej głos na przemian wznosił się i opadał.

Quos vult perdere Jupiter, prius dementat – powiedział. Kobieta patrzyła na niego nierozumiejącym wzrokiem. – To z łaciny: „Kogo Jowisz chce zgubić, temu wpierw rozum odbiera”.

I umknął w kierunku schodów.

Po powrocie do domu włączył Pieśń o ziemi w nowoczesnym wykonaniu Eiji Oué z Michelle De Young i Jonem Villarsem. Przeszedł od razu do poruszającego Pożegnania. Nie chciało mu się spać. Sięgnął do biblioteczki po książkę: Heliodor z Emesy Opowieść etiopska.

„Dziecko jest tutaj, razem ze mną. To moja córka. Nosi moje nazwisko. Jest całym moim życiem. Doskonała pod każdym względem, daje mi więcej szczęścia, niż mógłbym się spodziewać. Jak szybko doszła do pełni rozkwitu, podobna do wybujałego, strzelistego pędu! Przewyższa pięknością wszystkie inne, tak że nikt, czy to Grek, czy cudzoziemiec, nie może się powstrzymać od spojrzenia na nią”*.

Servaz siedział w fotelu przed biblioteczką. Przerwał lekturę. Przyszedł mu na myśl Gaspard Ferrand, zraniony ojciec. Jego myśli zaczęły krążyć wokół młodocianych samobójców i Alice jak stado kruków nad polem. Jak młoda Chariklea z romansu Heliodora, Alice ściągała na siebie spojrzenia wszystkich. Przypomniał sobie zeznania sąsiadów: Alice Ferrand była idealnym dzieckiem, pięknym, mądrym ponad swój wiek, osiągającym wyniki w szkole i w sporcie, zawsze gotowym do pomocy. Ale w ostatnim czasie się zmieniła, jak twierdzi jej ojciec. Co się stało? Następnie pomyślał o kwartecie Grimm-Perrault-Chaperon-Mourrenx. Czy w jakimś momencie drogi Alice i innych samobójców oraz tej czwórki się przecięły? Przy jakiej okazji? W ośrodku? Ale przecież dwojga spośród siódemki nastolatków nigdy tam nie było.

Znowu czuł dreszcze. Miał wrażenie, jakby temperatura w mieszkaniu spadła o kilka stopni. Chciał pójść do kuchni po butelkę wody mineralnej, ale nagle salon zawirował mu przed oczami. Rzędy książek na półkach zaczęły falować, a światło lampy wydało mu się nieznośnie jasne. Servaz ponownie opadł na fotel.

Zamknął oczy. Gdy je otworzył, nie czuł już zawrotów głowy. Psiakrew, co się dzieje?

Wstał i poszedł do łazienki. Wziął tabletkę od Xaviera. Paliło go w gardle. Zimna woda przyniosła mu chwilową ulgę, ale pieczenie natychmiast wróciło. Pomasował gałki oczne i wrócił do salonu. Wyszedł na balkon, by głębiej odetchnąć. Rzucił okiem na miejskie światła w dole. Przez głowę przemknęła mu myśl o oddziaływaniu nowoczesnych miast, które swoim sztucznym oświetleniem i nieustannym hałasem w nocy przyprawiają swoich mieszkańców o bezsenność, a w dzień robią z nich półsenne duchy.

Następnie znowu wrócił myślami do Alice. Oczyma duszy zobaczył pokój na poddaszu, pomarańczowo-żółte meble, fioletowe ściany i białą wykładzinę. Zdjęcia i widokówki, płyty CD i przybory szkolne, ubrania i książki. Dziennik... Brakowało dziennika. Servaz był coraz bardziej przekonany, że nastolatka taka jak Alice nie mogła nie pisać dziennika.

Musi gdzieś być.

Ponownie przypomniał sobie Gasparda Ferranda, wykładowcę literatury, globtrotera, jogina... Odruchowo porównał go z własnym ojcem. On również uczył literatury – łacińskiej i greckiej. Był człowiekiem uzdolnionym, tajemniczym, ekscentrykiem, a czasami także cholerykiem. Genus irritabile vatum: „Drażliwy ród poetów”.

Servaz bardzo dobrze wiedział, że ta myśl pociągnie za sobą kolejną, ale było już za późno na powstrzymanie fali. Poddał się zalewowi wspomnień, które owładnęły nim z koszmarną wyrazistością.

Fakty. Jedynie fakty.