Выбрать главу

3

Helikopter zaatakował górę jak komar usiłujący dolecieć do pleców słonia. Duży łupkowy dach rozdzielni i pełen samochodów parking szybko się oddalały – za szybko jak na gust Servaza, który poczuł ściskanie w żołądku.

Poniżej technicy w białych kombinezonach chodzili tam i z powrotem po białym śniegu między dolnym peronem kolejki a furgonetką-laboratorium, przenosząc walizeczki z pobranymi na górze próbkami. Z tej perspektywy wyglądało to zabawnie, jak wrzenie w kolumnie mrówek. Miał nadzieję, że znają się na swojej robocie. Nie zawsze tak było. Poziom wyszkolenia techników pracujących na miejscu zbrodni często pozostawiał wiele do życzenia. Brak czasu, brak środków, za mały budżet – ciągle ta sama śpiewka, pomimo przemówień polityków obiecujących nadejście lepszych dni. Ciało konia zostało w końcu zawinięte w derkę, zasunięto nad nim zamek błyskawiczny i pakunek na wielkich noszach pojechał w stronę długiego ambulansu, który czekał z włączoną syreną, jakby temu biednemu zwierzęciu jeszcze się dokądś spieszyło.

Servaz spojrzał do przodu przez wypukłe okno z pleksi.

Pogoda się zepsuła. Trzy gigantyczne rury, które widać było na tyłach budynku, wspinały się w dół po górskim zboczu. Na tej samej trasie ustawione były podpory kolejki. Przypadkiem jeszcze raz spojrzał w dół – i natychmiast tego pożałował. Elektrownia w głębi doliny była już bardzo odległa, samochody i furgonetki malały w zawrotnym tempie, zabawne kolorowe punkciki znikające wraz z rosnącą wysokością. Rury opadały ku dolinie jak skoczkowie narciarscy po wybiciu się z progu: zapierająca dech w piersi skalno-lodowa przepaść. Servaz zbladł, przełknął ślinę i skupił się na górnych partiach masywu. Poczuł, że kawa ze stojącego w hallu automatu, którą wypił na dole, podeszła mu do przełyku.

– Nie wygląda pan dobrze.

– Nie ma problemu. Wszystko w porządku.

– Ma pan zawroty głowy?

– Nie...

Kapitan Ziegler uśmiechnęła się pod kaskiem. Servaz nie widział już jej oczu ukrytych za szkłami okularów przeciwsłonecznych, ale mógł podziwiać opaleniznę i delikatny jasny puszek na jej policzkach, muskany ostrym światłem odbitym od grani.

– Cały ten cyrk z powodu jednego konia – odezwała się nagle.

Zrozumiał, że podobnie jak on nie zgadza się z takim trwonieniem środków i korzystając z okazji, że znaleźli się z dala od niedyskretnych uszu, postanowiła go o tym poinformować. Zastanawiał się, czy przełożeni zmuszali ją do zajęcia się tą sprawą. I czy się sprzeciwiała.

– Nie lubi pani zwierząt? – zażartował.

– Bardzo lubię – odpowiedziała poważnie – ale nie w tym problem. Mamy takie same kłopoty jak wy. Brak pieniędzy, sprzętu, ludzi. A przestępcy ciągle są o dwie długości przed nami. Więc poświęcanie takiej energii zwierzęciu...

– A jednak człowiek zdolny zrobić coś takiego z koniem...

– Tak – przyznała skwapliwie i Servaz domyślił się, że podziela jego niepokój.

– Proszę mi wyjaśnić, co się wydarzyło na górze.

– Widzi pan tę metalową platformę?

– Tak.

– To górna stacja kolejki. To tam był powieszony koń, na ramownicy, tuż pod linami. Prawdziwa inscenizacja. Zobaczy pan na wideo. Robotnicy, widząc go z daleka, myśleli najpierw, że to ptak.

– Ilu ich było?

– Czterech, plus kucharz. Górny peron kolejki prowadzi do wylotu szybu wejściowego: to ten betonowy bunkier za peronem. W szybie jest winda do zwożenia sprzętu, który ładuje się na dwa dwuosobowe traktorki z przyczepą. Szyb schodzi siedemdziesiąt metrów w dół i prowadzi do korytarza wydrążonego w środku góry. Siedemdziesiąt metrów to piekielny zjazd. Żeby się dostać do nastawni, używają tego samego korytarza, który doprowadza wodę z górnego jeziora do rurociągów ciśnieniowych. Na czas, kiedy przejeżdżają, śluzy się zamyka.

Maszyna znajdowała się teraz nad peronem, który wyrastał z górskiego zbocza jak wieża wiertnicza, niemal zawieszony w pustce Servaz znowu poczuł, że robi mu się niedobrze. Poniżej peronu skalna ściana spadała w dół przerażającą stromizną. Tysiąc metrów niżej widać było otoczony górskimi szczytami dolny zbiornik z ogromną zaporą w kształcie łuku.

Wokół peronu Servaz zauważył ślady, tam gdzie technicy pobierali materiał do badania i przekopali śnieg. W miejscach, w których coś znaleźli, leżały żółte plastikowe prostokąty z czarnymi numerami. Na metalowych słupach nadal wisiały reflektory halogenowe. Pomyślał, że przynajmniej tym razem technicy nie mieli problemu z odgrodzeniem miejsca zbrodni, ale zimno musiało utrudniać im pracę.

Kapitan Ziegler wskazała rusztowanie.

– Robotnicy nawet nie wysiedli z wagonika. Zadzwonili na dół i od razu wrócili. Byli przerażeni. Może się bali, że ten wariat, który to zrobił, jest jeszcze gdzieś w okolicy.

Servaz wpatrywał się w nią. Im więcej jej słuchał, tym bardziej rosło jego zainteresowanie sprawą i liczba nasuwających się pytań.

– Czy pani zdaniem jeden człowiek mógł wtaszczyć nieżywego konia na tę wysokość i powiesić go wśród tych lin bez niczyjej pomocy? To raczej trudne, prawda?

– Freedom to yearling o wadze około dwustu kilogramów – odpowiedziała. – Nawet po odjęciu głowy i szyi zostaje jeszcze jakieś sto pięćdziesiąt kilogramów mięsa. Widział pan jednak ten wózek: coś takiego może przewozić ogromne ciężary. Z tym że, jeżeli nawet jeden człowiek dałby radę przetransportować konia za pomocą wózka, to na pewno nie zdołałby go podnieść i przywiązać do ramownicy. Poza tym ma pan rację: żeby dojechać do elektrowni, potrzebny był samochód.

– A strażnicy nic nie widzieli.

– I jest ich dwóch.

– Ani nic nie słyszeli.

– I jest ich dwóch.

Obydwoje doskonale wiedzieli, że siedemdziesiąt procent sprawców zabójstw wykrywa się w ciągu dwudziestu czterech godzin od popełnienia zbrodni. Ale jeśli ofiarą zabójstwa jest koń? Prawdopodobnie statystyki policyjne nie odnotowały takiego przypadku.

– To zbyt proste – powiedziała Ziegler. – Tak właśnie pan myśli. Zbyt proste. Dwaj strażnicy i koń. Jaki mieliby powód, żeby to zrobić? Gdyby chcieli zabić konia należącego do Érica Lombarda, po co wieszaliby go akurat na górnej stacji kolejki, w miejscu, w którym pracują? Żeby być pierwszymi podejrzanymi?

Servaz zastanowił się nad tym, co powiedziała. Faktycznie, po co? Z drugiej strony, czy to możliwe, żeby niczego nie słyszeli?

– Zresztą, dlaczego mieliby coś takiego zrobić?

– Nikt nie jest tak po prostu strażnikiem, gliną albo żandarmem – powiedział. – Każdy ma swoje tajemnice.

– Pan ma?

– A pani nie?

– Tak, ale jest jeszcze Instytut Wargniera – rzuciła szybko, wykonując manewr helikopterem. Servaz znowu wstrzymał oddech. – Na pewno niejeden typ stamtąd byłby do tego zdolny.

– Chce pani powiedzieć, że ktoś mógłby wyjść i wrócić niezauważony przez personel? – Zastanawiał się przez chwilę. – Pójść do ośrodka jeździeckiego, zabić konia, wynieść go z boksu i wtaszczyć do samochodu? Tak, żeby nikt tego nie zauważył ani tu, ani tam? I jeszcze obciąć mu głowę i wywieźć na górę, i...

– Dobrze, dobrze, to bez sensu – ucięła. – Ciągle wracamy do tego samego punktu: W jaki sposób ktoś, nawet szaleniec, dałby radę powiesić konia tam na górze bez niczyjej pomocy?

– Czyżby w takim razie dwóch wariatów wydostało się niepostrzeżenie i wróciło do swoich cel, zamiast spróbować ucieczki? To się nie trzyma kupy.

– W tej historii nic się nie trzyma kupy.

Maszyna przechyliła się gwałtownie w prawo, żeby okrążyć górę, a może to góra przechyliła się w lewo – Servaz nie wiedział. Znowu przełknął ślinę. Peron i betonowy bunkier zostały za nimi. Pod bańką z pleksi przesunęły się tony skał, potem pojawiło się jezioro. Znacznie mniejsze od tego w dole, wyglądało, jakby przycupnęło w skalnym wyżłobieniu. Jego powierzchnię pokrywała gruba warstwa lodu i śniegu. Sprawiało wrażenie zamarzniętego wulkanicznego krateru.