Nazywam się Alice, mam piętnaście lat. Nie wiem, co napiszę na tych stronach, ani czy ktoś to kiedyś przeczyta. Może je podrę albo spalę zaraz po zapisaniu. A może nie. Ale jeśli teraz nie będę pisać, to kurwa zwariuję. Zostałam zgwałcona. Nie przez jednego drania, nie – przez kilku obrzydliwych bydlaków. Pewnej letniej nocy. Zgwałcona...
Dziennik Alice był jedną z najstraszliwszych rzeczy, jakie kiedykolwiek czytał. Makabryczna lektura... Osobisty dziennik nastolatki, złożony z rysunków, wierszy, tajemniczych zdań. W nocy, gdy świt zbliżał się powoli jak płochliwe zwierzę, Servaz miał już pokusę, by wyrzucić zeszyty do kosza. Niewiele było w nich konkretnych informacji, raczej aluzje i niedopowiedzenia. Niektóre fakty jednak pojawiały się jasno. Latem 1992 roku Alice była na obozie w dziś już nieczynnym ośrodku kolonijnym Les Isards. Tym samym, który Servaz mijał, jadąc do Instytutu Wargniera, tym samym, o którym wspominał Saint-Cyr i którego zdjęcie znajdowało się w jej pokoju. W czasach, gdy ośrodek działał, każdego lata przyjmował dzieci z Saint-Martin pochodzące z rodzin, których nie było stać na wysłanie ich na wakacje. To był lokalny zwyczaj. Alice, której kilka najlepszych przyjaciółek wyjeżdżało tamtego lata do Les Isards, poprosiła rodziców, by pozwolili jej do nich dołączyć. Początkowo się wahali, ale ostatecznie wyrazili zgodę. Dziewczyna odnotowała, że podjęli tę decyzję nie tylko po to, by sprawić jej przyjemność, ale także dlatego, że była zgodna z ich ideałem równości i sprawiedliwości społecznej. Dodała, że była to „najbardziej tragiczna decyzja w ich życiu”. Alice nie miała pretensji do rodziców. Ani do samej siebie. Miała za złe „ŚWINIOM”, „GNIDOM”, „NAZISTOM” (te słowa zapisała pogrubionymi, wielkimi literami, czerwonym atramentem), którzy zniszczyli jej życie. Chciała ich „wykastrować, wytrzebić, zardzewiałym nożem poobcinać kutasy i kazać im je zjeść – a następnie ich zabić”.
Nagle pomyślał, że Clément i Alice mają kilka cech wspólnych: obydwoje byli inteligentni, nad wiek dojrzali i zdolni do niesłychanej przemocy werbalnej. Do fizycznej także, pomyślał Servaz. Tyle że chłopak skierował ją przeciw bezdomnemu, a Alice przeciwko sobie.
Na szczęście dla Servaza Alice nie opisywała ze szczegółami tego, co przecierpiała. Nie był to dziennik w dokładnym znaczeniu tego słowa. Nie relacjonował wydarzeń dzień po dniu. To był raczej akt oskarżenia. Krzyk bólu. Alice była jednak inteligentną dziewczyną o przenikliwym umyśle i jej słowa mimo wszystko były straszne. A rysunki jeszcze gorsze. Niektóre byłyby nawet ciekawe, gdyby ich temat nie był tak przerażający. Uwagę Servaza przyciągnął szkic przedstawiający czterech mężczyzn w pelerynach i wysokich butach. Alice miała talent. Rysunek ukazywał nawet najdrobniejsze fałdy na pelerynach. Twarze członków kwartetu zakrywał cień kapturów. Na innych szkicach czterej mężczyźni byli nadzy, mieli oczy i usta szeroko otwarte, byli martwi. Marzenia, pomyślał Servaz.
Przyglądając się rysunkom, stwierdził rozczarowany, że o ile peleryny były oddane bardzo precyzyjnie, a nagie ciała narysowane z wielkim realizmem, o tyle twarze nie przypominały żadnego spośród znanych mu mężczyzn: ani Grimma, ani Perraulta, ani Chaperona. Były to nadęte, potworne karykatury występku i okrucieństwa, przypominające demony z wykrzywionymi ustami rzeźbione na frontonach katedr. Czy Alice specjalnie ich zniekształciła? A może ani ona, ani jej przyjaciele nigdy nie widzieli twarzy swoich oprawców? Może mężczyźni nigdy nie zdejmowali kapturów? Jednak z tych tekstów i rysunków dało się wyczytać kilka informacji. Po pierwsze, na rysunkach mężczyźni zawsze występowali we czwórkę: było więc jasne, że gwałcicielami byli tylko członkowie kwartetu. Dziennik odpowiadał też na inne pytanie, które pojawiło się po śmierci Grimma: buty. Ich obecność na stopach aptekarza do tej pory była zagadką. Wytłumaczenie znajdowało się kawałek dalej:
Przychodzą zawsze w burzowe noce, gdy pada deszcz, obleśne typy. Z pewnością po to, by nikt nie zaszedł do ośrodka wtedy, gdy oni tu są. Bo kto wpadłby na pomysł, żeby przyjeżdżać do tej doliny po północy, gdy leje jak z cebra?
Brną po błocie w tych swoich obrzydliwych buciorach, a potem zostawiają błotniste ślady w korytarzach i brudzą wszystko, czego się dotkną, te wielkie świnie.
Mają gardłowy śmiech, mocne głosy: przynajmniej jeden z nich znam.
Czytając ostatnie zdanie, Servaz zadrżał. Przekartkował zeszyty tam i z powrotem, gorączkowo przewracając strony. Nigdzie jednak nie znalazł innej wzmianki na temat tożsamości katów. W pewnej chwili trafił na słowa: Zrobili to wszyscy, jeden po drugim. Te słowa sprawiły, że poczuł się jak sparaliżowany, nie był w stanie zrobić ani kroku dalej. Przespał kilka godzin i wrócił do lektury. Czytając niektóre strony ponownie, wywnioskował z nich, że Alice została zgwałcona raz – a raczej w ciągu jednej nocy – że tej nocy zgwałcono nie tylko ją i że mężczyźni tamtego lata pojawili się w ośrodku sześć razy. Dlaczego nic nie powiedziała? Dlaczego żaden z tych nastolatków nie wszczął alarmu? Na podstawie niektórych wzmianek Servaz wysnuł wniosek, że tego lata jedno z dzieci zginęło, wrzucone do wąwozu. Przykład, ostrzeżenie dla pozostałych? Czy dlatego milczeli? Ponieważ grożono im śmiercią? Czy może dlatego, że się wstydzili i sądzili, że nikt im nie uwierzy? W tamtych czasach przypadki ujawnienia gwałcicieli należały do rzadkości. Na te pytania dziennik nie przynosił odpowiedzi.
W zeszytach były też wiersze świadczące, podobnie jak rysunki, o wcześnie dojrzałym talencie, choć Alice dbała nie tyle o literackie walory tekstu, ile raczej o to, by wyrazić w nim to, czego doświadczyła:
Czy to drobne CIAŁO wypełnione ŁZAMI, to byłam JA?
Ta Nieczystość, ta plama na podłodze, ten siniec – to byłam ja?
a ja
Patrzyłam na podłogę tuż przy mojej twarzy,
na rozciągnięty cień kata
Nieważne, co zrobili, co powiedzieli.
Nie mogą dosięgnąć we mnie twardego ziarna czystego migdału.
„Tatusiu, co to znaczy DZIWKA?”
Te słowa, gdy miałam sześć lat. Oto ich odpowiedź:
ŚWINIE ŚWINIE ŚWINIE ŚWINIE.
Uwagę Servaza przyciągnął pewien szczegół, równie mroczny jak inne. Opisując tamte wydarzenia, Alice wiele razy wspominała odgłos peleryn, szelest, jaki wydawała czarna, nieprzemakalna tkanina, gdy się poruszali czy przemieszczali. „Nigdy nie zapomnę tego odgłosu. Już na zawsze oznacza on tylko jedno: zło istnieje i jest hałaśliwe”.
Po przeczytaniu tego ostatniego zdania Servaz pogrążył się w myślach. Kontynuując lekturę, zrozumiał, dlaczego nie znalazł w pokoju Alice żadnego dziennika, żadnego tekstu, który wyszedłby spod jej ręki:
Prowadziłam dziennik. Opowiadałam w nim o moim zwykłym życiu, dzień po dniu. Podarłam go i wyrzuciłam. Jaki sens miałoby prowadzenie dziennika po CZYMŚ TAKIM? Te gnidy nie tylko spieprzyły moją przyszłość, ale także na zawsze zniszczyły moją przeszłość.
Zrozumiał, że Alice nie mogła się zdecydować na wyrzucenie zeszytów: były być może jedynym miejscem, w którym znajdowała się prawda o tym, co się wydarzyło. Ale jednocześnie chciała mieć pewność, że nie wpadną one w ręce rodziców. Stąd ta kryjówka. Prawdopodobnie dziewczyna wiedziała, że po jej śmierci rodzice nie tkną pokoju. A przynajmniej musiała mieć taką nadzieję. Podobnie jak w duchu żywiła nadzieję, że ktoś kiedyś znajdzie jej notatki... Z pewnością nie wyobrażała sobie, że będzie na to potrzeba aż tylu lat i że człowiek, który je odkryje, będzie kimś zupełnie nieznajomym. W każdym razie nie zdecydowała się na „wykastrowanie tych gnid”, nie wybrała zemsty. Ktoś inny zrobił to za nią. KTO? Ojciec, który opłakiwał też śmierć jej matki? Jakiś inny rodzic? A może zgwałcone dziecko, które nie popełniło samobójstwa, dorosło w złości, trawione niepohamowaną żądzą zemsty?