Выбрать главу

– To jak, pomaga ci to w czymś czy nie?

– Nie bardzo – odpowiedział. – Ale tak czy owak, dziękuję.

Atmosfera panująca w Instytucie miała w sobie coś elektryzującego. Diane przez cały ranek szpiegowała Xaviera, analizując każde jego słowo i gest. Wyglądał na niespokojnego, napiętego i w ogóle na granicy wyczerpania. Ich spojrzenia wiele razy się spotkały. Wie... A mówiąc dokładniej, wie, że ona wie. Ale może Diane się myli? Projekcja, przeniesienie – dobrze znała sens tych słów.

Czy powinna powiadomić policję? To pytanie zaprzątało ją przez cały poranek.

Nie była przekonana, czy policja, tak jak ona, dostrzegłaby bezpośredni związek między zamówieniem leków i śmiercią konia. Zapytała Aleksa, czy ktoś w Instytucie ma jakieś zwierzę, a on, zaskoczony jej pytaniem, odpowiedział przecząco. Przypomniała sobie też, że cały ranek w dniu przyjazdu do Instytutu – ten ranek, kiedy znaleziono głowę konia – spędziła w towarzystwie Xaviera, który z całą pewnością nie wyglądał wtedy na kogoś, kto poświęcił bezsenną noc na ścinanie głowy zwierzęciu, przewożenie go i wieszanie na wysokości dwóch tysięcy metrów przy dziesięciostopniowym mrozie. Tamtego dnia wydawał jej się świeży i wypoczęty, a przede wszystkim nieznośnie arogancki i zarozumiały.

W każdym razie ani zmęczony, ani zestresowany.

Nagle z lękiem pomyślała, czy aby nie za szybko wyciąga wnioski, jakby izolacja i dziwny klimat tego miejsca wywoływały u niej paranoję. Inaczej mówiąc, czy to wszystko nie jest tylko grą jej wyobraźni. I czy kontaktując się z policją, nie zrobi z siebie kompletnej idiotki, kiedy zostanie odkryte prawdziwe przeznaczenie tych leków, a także czy nie straci bezpowrotnie zaufania Xaviera i reszty personelu. Nie mówiąc już o jej reputacji po powrocie do Szwajcarii.

Taka perspektywa zdecydowanie ją ostudziła.

– Nie interesuje pani to, co opowiadam?

Diane wróciła do czasu teraźniejszego. Naprzeciw niej siedział pacjent i patrzył na nią surowo. Mimo upływu lat nadal miał wielkie, spracowane dłonie. Dawny robotnik, który rzucił się na swojego szefa ze śrubokrętem, gdy ten bezprawnie go zwolnił. Czytając jego dokumentację, Diane była przekonana, że temu nieszczęśnikowi wystarczyłby kilkutygodniowy pobyt w szpitalu psychiatrycznym. Wpadł jednak w ręce jakiegoś nadgorliwego psychiatry. Dostał dziesięć lat, a w dodatku zaordynowano mu długie serie psychotropów w potężnych dawkach. Prawdopodobnie na początku ten człowiek przechodził zwykłą depresję. Skończył jako kompletny wariat.

– Oczywiście, że tak, Aaronie. Interesuje.

– Przecież widzę, że nie.

– Zapewniam pana...

– Powiem doktorowi Xavierowi, że pani nie interesuje to, co mówię.

– Dlaczego chce pan coś takiego zrobić, Aaronie? Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, możemy wrócić do...

– Bla-bla-bla-bla, próbuje pani zyskać na czasie.

– Zyskać na czasie?

– Nie musi pani powtarzać tego, co mówię.

– Co się z panem dzieje, Aaronie?

– „Co się z panem dzieje, Aaronie?” Od godziny gadam do ściany.

– Ależ skąd! Wcale nie, ja...

– „Ależ skąd, wcale nie, ja...” Puk, puk, ma pani coś z głową, pani doktor?

– Słucham?

– Co z panią jest nie tak?

– Dlaczego pan to mówi, Aaronie?

– „Dlaczego pan to mówi, Aaronie?” Pytania, ciągle pytania!

– Myślę, że przełożymy naszą rozmowę na później.

– Nie, nie sądzę. Powiem doktorowi Xavierowi, że tracę z panią czas. Nie chcę już z panią rozmawiać.

Zaczerwieniła się mimo woli.

– Chwileczkę, Aaronie! To dopiero nasza trzecia rozmowa. Ja...

– Pani jest gdzie indziej, pani doktor. To pani nie obchodzi. Myśli pani o czym innym.

– Aaronie, ja...

– Wie pani co, pani doktor? Pani tu nie jest na swoim miejscu. Niech pani wraca tam, skąd pani przyjechała. Niech pani wraca do swojej rodzinnej Szwajcarii.

Diane podskoczyła.

– Kto panu powiedział, że jestem Szwajcarką? Nigdy o tym nie rozmawialiśmy.

Odchylił głowę do tyłu i wybuchnął nieprzyjemnym śmiechem. Potem utkwił w jej oczach ponure, kamienne spojrzenie.

– A co pani myśli? Tutaj wszystko się wie. Każdy wie, że pani jest Szwajcarką tak jak Julian.

– Nie ma wątpliwości – powiedział Delmas. – Został zrzucony w pustkę, z taśmą owiniętą dookoła szyi. W przeciwieństwie do aptekarza widać znaczne uszkodzenia opuszki i rdzenia, a także kręgów szyjnych w wyniku szarpnięcia.

Servaz unikał patrzenia na ciało Perraulta ułożone na brzuchu z rozkrojonym karkiem i tyłem czaszki. Fałdy kory mózgowej i rdzeń kręgowy lśniły jak galareta w blasku lamp prosektorium.

– Nie ma śladu stłuczeń ani ukłuć – ciągnął lekarz – ale skoro widział go pan przytomnego w wagoniku tuż przed... Reasumując, poszedł za swoim zabójcą z własnej woli.

– Bardziej prawdopodobne, że grożono mu bronią – powiedział Servaz.

– A to już nie moja działka. Zrobimy jednak badanie krwi. Analiza krwi Grimma wykazała śladową obecność flunitrazepamu. To psychotrop dziesięć razy mocniejszy niż valium, stosowany tylko w poważnych zaburzeniach snu, występujący pod nazwą handlową Rohypnol. Jest także używany jako substancja znieczulająca. Grimm był aptekarzem, być może sięgał po ten lek, bo cierpiał na bezsenność. To możliwe... Ale ten lek używany jest także jako „pigułka gwałtu”, ponieważ wywołuje amnezję i w dużym stopniu zmniejsza zahamowania, zwłaszcza w połączeniu z alkoholem, a także dlatego, że jest bezbarwny, bezwonny, bez smaku i szybko przenika do moczu, a tylko w niewielkim stopniu do krwi, co sprawia, że jest prawie niewykrywalny: wszelkie ślady chemiczne znikają po dwudziestu czterech godzinach.

Servaz odetchnął z cichym świstem.

– Fakt, że znaleziono tylko słabe ślady, wynika poza tym z odstępu czasu pomiędzy przyjęciem leku i momentem, w którym pobrano próbkę do badania. Rohypnol może być podawany drogą ustną lub dożylną, połknięty, rozgryziony, rozpuszczony w napoju... Możliwe, że napastnik użył tej substancji, by łatwiej manipulować ofiarą i ją kontrolować. Facet, którego pan szuka, Martin, to fanatyk kontroli. To ktoś bardzo, bardzo zły.

Delmas odwrócił ciało i ułożył je na plecach. Twarz Perraulta nie wyrażała już takiego przerażenia, jakie Servaz widział u niego, gdy jechał wagonikiem. Lekarz sięgnął po piłę elektryczną, by odciąć wystający z ust denata język.

– Dobrze, sądzę, że już dość zobaczyłem – powiedział glina. – W każdym razie wiemy, co się stało. Reszty dowiem się z protokołu.

– Martin! – zawołał Delmas, gdy Servaz wychodził z prosektorium.

Odwrócił się.

– Kiepsko pan wygląda – rzucił lekarz, który z piłą w ręku wyglądał jak niedzielny majsterkowicz. – Niech pan nie traktuje tej sprawy zbyt osobiście.

Servaz kiwnął głową i wyszedł. W korytarzu spojrzał na wyściełaną trumnę, w której miało zostać złożone ciało Perraulta. Opuścił podziemie szpitala i znalazł się na zewnątrz, na betonowym podjeździe. Wielkimi haustami wciągał w płuca świeże powietrze. Ale jeszcze długo czuł w nozdrzach zapach formaliny, środka odkażającego i nieboszczyka. Kiedy otwierał drzwi jeepa, zadzwonił telefon. To był Xavier.