Nowa generacja Robotów Domowych Abbaga była sensacją.
W owej chwili Goodman postanowił wziąć z pracy urlop bezpłatny i przyjąć Najwyższą Prezydenturę Tranai. Czuł, że winien jest to społeczeństwu. Jeśli ziemska wynalazczość i wiedza pozwoliła udoskonalić oddoskonalenia, zdoła niechybnie, z jeszcze większym powodzeniem, udoskonalić udoskonalenia. Tranai była bliska utopii. Gdy na cuglach spocznie jego dłoń, mogą przebyć ten ostatni odcinek ku ideałowi.
Udał się do biura Melitha, by to omówić.
— Sądzę, że zawsze jest pole do zmian — rzekł z zadumą Melith. Szef resortu imigracji siedział przy oknie, obserwując przechodniów. — Oczywiście, nasz obecny system funkcjonuje już od dawna i funkcjonuje bardzo dobrze. Nie wiem, co mógłbyś udoskonalić. Nie ma na przykład
— Boście ją zalegalizowali — oświadczył Goodman. — Po prostu wykręciliście się od tego problemu.
— My postrzegamy go inaczej. Nie ma ubóstwa…
— Bo wszyscy kradną. I nie ma problemu ludzi starych, bo rząd przekształcił ich w żebraków. Naprawdę, wiele jest miejsca na zmiany i udoskonalenia.
— Cóż, może — powiedział Melith. — Ale myślę… przerwał raptownie, pognał ku ścianie i ściągnął z niej strzelbę. — Tam jest!
Goodman wyjrzał przez okno. Niżej przechodził człowiek, z pozoru niczym nie różniący się od innych. Usłyszał trzask, a potem zobaczył, że człowiek ów chwieje się i osuwa na chodnik.
Melith zastrzelił go ze swej strzelby z tłumikiem.
— Po co to zrobiłeś? — spytał Goodman zdławionym głosem.
— Potencjalny morderca — odparł Melith.
— Co?
— Rzecz jasna, nie mamy tu rzeczywistej przestępczości, ale będąc ludźmi, musimy stawić czoło takiej możliwości.
— Co takiego zrobił, że stał się potencjalnym mordercą?
— Zabił pięciu ludzi — oznajmił Melith.
— Ale… cholera, człowieku, to nie w porządku! Nie aresztowałeś go, nie postawiłeś przed sądem, nie dałeś szansy skorzystania z adwokata…
— A jak to miałem zrobić? — zapytał lekko poirytowany Melith. — Nie mamy żadnej policji, która by mogła aresztować ludzi, nie mamy systemu prawnego. Dobry Boże, chyba się nie spodziewałeś, że po prostu pozwolę mu iść dalej, co? Nasza definicja mordercy: zabójca dziesięciu ludzi; i ten tam był nieźle zaawansowany. Po prostu nie mogłem siedzieć bezczynnie. Chronić ludzi to mój obowiązek. Mogę cię upewnić, że starannie rozeznałem sprawę.
— To niesprawiedliwe! — wrzasnął Goodman.
— A kto mówi, że sprawiedliwe?! — odwrzasnął Melith. — Co ma sprawied1iwość do utopii?!
— Wszystko! — Goodman z trudem nakazał sobie spokój. — Sprawiedliwość jest podstawą godności ludzkiej, ludzkiego łaknienia…
— Teraz po prostu zapędzasz się w pustosłowie — rzekł Melith ze swym zwykłym, jowialnym uśmiechem. — Spróbuj być realistą. Stworzyliśmy utopię dla istot 1udzkich, nie dla świętych, którym ona na nic. Musimy akceptować ułomności ludzkiej natury, a nie udawać, że ich nie ma. Wedle naszego sposobu myślenia aparat policyjny i system prawno-egzekucyjny mają tę skłonność, że tworzą atmosferę zbrodni i akceptację zbrodni. Jest, uwierz mi, lepiej w ogóle nie akceptować możliwości zbrodni. Ogromna większość ludzi powie ci to samo.
— Ale kiedy dochodzi do zbrodni, co przecież nieuniknione.
— Dochodzi tylko do możliwości — upierał się Melith. — A i to rzadziej, niż sobie myślisz. Kiedy więc dochodzi, załatwiamy to szybko i po prostu.
— A jeśli załatwiasz niewłaściwego człowieka?
— Nie możemy załatwić niewłaściwego człowieka. Nie ma na to najmniejszej szansy.
— Dlaczego nie?
— Bo każdy wyeliminowany przez funkcjonariusza rządowego jest z definicji i prawa zwyczajowego potencjalnym przestępcą.
Przez chwilę Marvin Goodman milczał. Potem rzekł:
— Widzę, ze rząd dysponuje większą władzą, niż zrazu sądziłem.
— Dysponuje — potwierdził Melith. — Ale nie taką, jaką mu w tej chwili przypisujesz.
Goodman uśmiechnął się ironicznie.
— A czy wciąż mogę prosić o Najwyższą Prezydenturę?
— Jasne. I bez żadnych warunków. Naprawdę chcesz? Przez chwilę Goodman zastanawiał się głęboko. Czy naprawdę jej chce? Cóż, ktoś musi rządzić. Ktoś musi strzec ludzi. Ktoś musi przeprowadzić parę reform w tym utopijnym domu wariatów.
— Tak, chcę — oświadczył.
Rozwarły się drzwi i wpadł do środka Najwyższy Prezydent Borg.
— Cudownie, absolutnie cudownie! Już dziś możesz się przenieść do Dworzyszcza Narodowego. Od tygodnia byłem spakowany i czekałem, aż się zdecydujesz.
— Muszą być jakieś formalności, których trzeba dokonać…
— Żadnych formalności — rzekł Borg, którego twarz połyskiwała od potu. — Absolutnie żadnych. Musimy tylko dokonać przekazania Pieczęci Prezydenckiej, a potem zejdę na dół, wymażę w aktach swoje nazwisko i wstawię twoje.
Goodman popatrzył na Melitha. Twarz ministra imigracji była nieprzenikniona.
— W porządku — powiedział.
Borg sięgnął po Pieczęć Prezydencką i począł ją zdejmować z szyi…
Eksplodowała nagle i gwałtownie
I oto Goodrnan przekonał się, że ogarnięty grozą patrzy na czerwoną, roztrzaskaną głowę Borga. Najwyższy Prezydent chwiał się przez chwilę, a potem spłynął na podłogę.
Melith zdjął marynarkę i zarzucił ją na głowę Borga. Goodman cofnął się ku krzesłu i opadł na nie. Otworzył usta, ale nie wydobył z nich ani słowa.
— Doprawdy, głupia sprawa — rzekł Melith. — Był tak bliski końca kadencji. Ostrzegałem go w sprawie zaakceptowania budowy tego nowego portu kosmicznego. Ludziom to się nie spodoba, mówiłem. Ale był pewien, że zechcą mieć dwa porty zamiast jednego. Cóż, mylił się.
— Chcesz powiedzieć… rozumiem… jak… co…
— Wszyscy funkcjonariusze rządowi noszą insygnium urzędu, zawierające tradycyjną ilość tezjum, materiału wybuchowego, o którym mogłeś słyszeć — wyjaśnił Melith. — Zapalnik sterowany jest drogą radiową z Lokalu Obywatelskiego. Każdy obywatel ma dostęp do lokalu, g a to w tym celu, by wyrazić dezaprobatę wobec rządu. — Melith westchnął. — I to był ostateczny minus na koncie biednego Borga.
— Pozwalacie ludziom wyrażać dezaprobatę przez wysadzanie w powietrze urzędników państwowych? — wyskrzeczał przerażony Goodman.
— To jedyny sposób, który cokolwiek znaczy — odparł Melith. — Mechanizm kontrolny. Tak jak my mamy w garści obywateli, tak obywatele mają w garści nas.
— I to d1atego chciał, żebym ja przejął urząd. Dlaczego nikt mi nie powiedział?
— Bo nie pytałeś — rzekł Melith z cieniem uśmieszku. Nie bądź taki przerażony. Skrytobójstwo jest zawsze możliwe, wiesz, na każdej planecie, pod każdymi rządami. Próbujemy zeń uczynić zjawisko konstruktywne. W naszym systemie ludzie nigdy nie tracą kontaktu z rządem, a rząd nigdy nie próbuje sięgać po władzę dyktatorską. A skoro każdy może się udać do Lokalu Obywatelskiego, to sam się zdziwisz, jak skąpo z tego prawa korzysta. Oczywiście, zawsze są zapaleńcy…
Goodman podniósł się na nogi i nie patrząc na ciało Borga ruszył ku drzwiom.
— Czyżbyś nie chciał już Prezydentury? — zapytał Melith.
— Nie
— Tacy już wy, Ziemianie, jesteście — zauważył ze smutkiem Melith. — Pragniecie odpowiedzialności tylko wtedy, gdy nie zakłada podejmowania ryzyka. To złe podejście, gdy chce się kierować rządem.