Выбрать главу

Zaiste, coś takiego powinno się ukrócić. Jeśli przyjmie kiedykolwiek Prezydenturę — a jest nader oczywiste, że powinien — zbada tę kwestię dokładniej.

Miał wrażenie, iż musi być rozwiązanie godziwsze.

W Gmachu Idriga Goodman opowiedział Melithowi o swych planach matrymonialnych.

Minister imigracyjny był pełen entuzjazmu.

— Cudownie, absolutnie cudownie — rzekł. — Rodzinę Vleyów znam od dawna. To wspaniali ludzie. A Janna jest dziewczyną, z której byłby dumny każdy mężczyzna.

— Czy nie ma jakichś formalności, które powinienem był dopełnić? — zapytał Goodman. — Jestem innoplanetałem i w ogóle…

— Żadnych, ale to żadnych. Postanowiłem odpuścić wszelkie formalności. Możesz zostać obywatelem Tranai, jeśli tego chcesz, przez prosty akt ustnej deklaracji. Albo możesz zatrzymać obywatelstwo ziemskie i nikt się nie pogniewa. Albo możesz uczynić obie rzeczy na raz — być obywatelem i Ziemi, i Tranai. Jeśli Ziemia nie będzie miała nic przeciwko temu, to my też nie.

— Sądzę, że wolałbym zostać obywatelem Tranai powiedział Goodman.

— To w zupełności zależy od ciebie. Ale jeśli myślisz o Prezydenturze, to przecież możesz zachować status Ziemianina i mimo to objąć urząd. Nie jesteśmy wcale sztywni w tych kwestiach. Jednym z naszych najbardziej udanych Najwyższych Prezydentów był pochodzący od płazów facet z Aquarelli XI.

— Jakże światłe podejście!

— Jasne, dać każdemu szansę, to nasze motto. A teraz co do ślubu — ceremonii może dokonać każdy urzędnik państwowy. Najwyższy Prezydent Borg byłby szczęśliwy mogąc to zrobić dziś po południu, jeśli masz ochotę. — Melith puścił oko. — Stary pierdoła lubi całować panny młode. Ale myślę, że ciebie naprawdę ceni.

— Dziś po południu? — zastanowił się Goodman. — Tak, chciałbym wziąć ślub dziś po południu, jeśli Janna się zgodzi.

— Prawdopodobnie się zgodzi — upewnił go Melith. — Sprawa kolejna: gdzie będziecie mieszkać, jak wrócicie z miodowego miesiąca? Pokój hotelowy byłby raczej nieodpowiedni. — Rozmyślał przez chwilę. — Wiesz, co ci powiem? Mamy mały domek na skraju miasta. Czemu nie mielibyście się tam wprowadzić, nim znajdziecie coś lepszego? Albo zostać na stałe, jeśli się wam spodoba?

— Słowo daję — zaprotestował Goodman — jesteś zbyt hojny.

— Daj sobie spokój. Myślałeś może o tym, żeby zostać następnym ministrem imigracyjnym? Żadnej biurokracji, krótkie godziny pracy, dobra pensja. Nie? Masz na oku Najwyższą Prezydenturę, co? Chyba nie mogę ci mieć tego za złe.

Pogrzebawszy w kieszeniach, Melith znalazł dwa klucze.

— Ten od drzwi frontowych, a ten od kuchennych. Adres jest na nich wygrawerowany. Dom ma pełne wyposażenie, w tym fabrycznie nowy generator pola derrsinowego.

— Derrsin?

— Jasne. Dom na Tranai nie jest całkowicie wyposażony, dopóki nie ma generatora derrsinowego pola stazy.

Chrząknąwszy Goodman powiedział ostrożnie:

— Miałem zamiar spytać cię o to — dokładnie do czego używa się pola stazy?

— No, żeby trzymać tam swoją żonę — odparł Melith. — Sądziłem, że wiesz.

— Wiem, ale dlaczego?

— Dlaczego? — Melith zmarszczył brwi. Najoczywiściej kwestia taka nigdy nie przyszła mu do głowy. — Dlaczego robi się to czy owo? Zwyczaj, ot i wszystko. A poza tym bardzo logiczny zwyczaj. Nie chciałbyś chyba słuchać na okrągło babskiego paplania, dzień i noc?

Goodman oblał się rumieńcem, odkąd bowiem poznał Jannę, rozmyślał tylko o tym, jakże miło by ją było mieć u boku dzień i noc.

— Nie wygląda to na zbyt uczciwe wobec kobiet stwierdził Goodman.

Melith roześmiał się.

— Mój drogi przyjacielu, czyżbyś głosił doktrynę równości płciowej? To naprawdę skompromitowana teoria. Mężczyźni i kobiety są po prostu różni. Nie są tacy sami, bez względu na to, co mówiono ci na Ziemi. Co dobre dla mężczyzny, nie jest konieczne, a nawet — zazwyczaj — dobre dla kobiety.

— Traktujecie je tedy jako istoty niższe — rzekł Goodman, w którym poczęła kipieć reformatorska krew.

— Wcale nie. Traktujemy je winny sposób niż mężczyzn, ale nie w sposób dowodzący ich niższości. Tak czy owak, one nie mają zastrzeżeń.

— A to dlatego, że nie miały okazji pokosztować lepszego losu. Czy jest jakieś prawo nakazujące mi przetrzymywanie żony w polu derrsinowym?

— Oczywiście, nie ma. Zwyczaj sugeruje po prostu, byś przywoływał ją ze stazy na określony tygodniowo czas. Nie jest w porządku pudłować kobietkę całkowicie, rozumiesz.

— Oczywiście, że nie jest — stwierdził Goodman sarkastycznie. — Trzeba jej dać czasem pożyć.

— I o to chodzi — rzekł Melith, nie dostrzegłszy sarkazmu w słowach Goodmana. — Zaczynasz kapować.

Goodman wstał.

— Czy to wszystko?

— Myślę, że mniej więcej. Dużo szczęścia i w ogóle.

— Dziękuję — odparł Goodman sztywno i odwróciwszy się gwałtownie, wyszedł.

Tego popołudnia w Dworzyszczu Narodowym Najwyższy Prezydent Borg dokonał prostych tranajskich obrzędów ślubnych, a potem z zapałem ucałował pannę młodą… Była to piękna ceremonia i tylko jedna rzecz rzuciła na nią cień.

Na ścianie Borga wisiała strzelba wyposażona w tłumik i lunetkę. Była bliźniaczo podobna do broni Melitha i równie niepojęta.

Borg odprowadził Goodmana na bok i zapytał:

— Czy rozważałeś poważniej sprawę Prezydentury?

— Wciąż mam ją na uwadze — odrzekł Goodman. — Tak naprawdę, to wcale bym nie chciał sprawować urzędów publicznych…

— Nikt nie chce.

— …ale są pewne reformy, których Tranai na gwałt potrzebuje. Myślę, że zwrócenie na nie uwagi ludu może być moim obowiązkiem.

— To się nazywa duch! — powiedział Borg z aprobatą w głosie. — Od jakiegoś już czasu nie mieliśmy naprawdę przedsiębiorczego prezydenta. A czemu nie miałbyś przejąć urzędu od razu? Moglibyście wówczas spędzić miesiąc miodowy tylko we dwoje w Dworzyszczu Narodowym.

Goodman odczuwał pokusę, ale nie chciał, by sprawy państwowe zakłócały mu miesiąc miodowy, który tak czy owak był już zaplanowany. Skoro Tranai wytrzymała tak długo w swym prawie utopijnym stanie, może niewątpliwie poczekać jeszcze kilka tygodni.

— Rozważę to sobie, gdy wrócimy — oznajmił w końcu.

Borg wzruszył ramionami.

— Cóż, myślę, że zdołam unieść to brzemię jeszcze jakiś czas. Och, i to — wręczył Goodmanowi zaklejoną kopertę.

— Co to jest?

— Po prostu standardowa porada — rzekł Borg. Pospiesz się, panna młoda czeka.

— Chodź już, Marvin! — zawołała Janna. — Nie chcesz chyba, żebyśmy spóźnili się na statek!

Goodman popędził za nią, by wsiąść do limuzyny z portu kosmicznego.

— Powodzenia! — zawołali rodzice.

— Powodzenia! — wrzasnął Borg.

— Powodzenia! — dorzucił Melith, jego żona i wszyscy pozostali goście.

W drodze do portu Goodman otworzył kopertę i przeczytał drukowany arkusz:

Rada dla młodego małżonka

Zawarłeś właśnie zwiazek małżeński i oczekujesz, co zupełnie naturalne, całego życia w małżeńskiej szczęśliwości. I jest to jak najbardziej właściwe, szczęśliwe małżeństwo bowiem jest ostoją dobrego rządu. Musisz jednak uczynić więcej, niż tylko żywić takie pragnienie. Szczęśliwe małżeństwo nie staje się twoim udziałem za sprawą łaski bożej. Na dobre małżeństwo trzeba zapracować.